[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ło w ramionach Lily. Poszedł zadzwonić do dziadka.
Drzwi pokoju się otworzyły. Lily podniosła głowę, sądząc, że Vito wrócił.
Ale to nie był Vito, tylko lekarz.
- Widzę, że pani odpoczywa - powiedział. - Doskonale. Bardzo się pani dzi-
siaj napracowała, ale dziecko jest zdrowe i silne. Niestety, będę musiał mu pobrać
krew do badania.
- Po co? - spytała Lily. Przypuszczała, że chodzi o rutynowe badania, jakie się
robi wszystkim niemowlętom, a mimo to chciała wszystko wiedzieć. - Czy trzeba
to robić teraz, kiedy dopiero co zasnął?
- Trzeba jak najszybciej sprawdzić, jaką ma grupę krwi. Wprawdzie nie spo-
dziewam się żadnych problemów, ale powinniśmy być przygotowani na wszystko,
a pan Salvatore ma bardzo rzadką grupę krwi. Lepiej zawczasu wiedzieć, czy synek
jej po nim nie odziedziczył.
- Nic z tego nie rozumiem.
Na szczęście wrócił Vito. Znowu miała się na kim oprzeć.
- Tłumaczyłem pańskiej żonie, że trzeba sprawdzić, jaką grupę krwi ma pań-
stwa dziecko - wyjaśnił lekarz. - Mógł ją odziedziczyć po panu, a to, jak pan wie,
S
R
bardzo rzadka grupa.
- Niczego mi pan nie wytłumaczył - wybuchnęła Lily. - Powiedział mi pan
tylko, że trzeba to zbadać na wypadek, gdyby miało się zdarzyć coś złego.
- Ostrożności nigdy nie za dużo. - Lekarz usiadł przy łóżku. - Jak to mówią:
strzeżonego pan Bóg strzeże.
- Czemu mi nie powiedziałeś? - Lily popatrzyła na Vita z wyrzutem.
Stał bez ruchu, jakby mu nogi wrosły w ziemię. Był napięty jak struna, ale z
jego miny nie dało się nic wyczytać. Nie rozumiał, po co Lily zadała to pytanie.
Przecież musiała wiedzieć. Od początku dobrze wiedziała. To było nieistotne, po-
nieważ Vito nie wierzył, że to on jest ojcem jej dziecka.
- Na pewno mąż nie chciał pani niepokoić - wtrącił się lekarz. - Zresztą to
mało prawdopodobne, żeby dziecko odziedziczyło po ojcu tę rzadką grupę krwi.
- A jeśli mimo wszystko odziedziczyło? - Lily bała się coraz bardziej.
- Jak pani widzi, pan Salvatore jest zdrowym i silnym mężczyzną. Problem
mógłby powstać dopiero wtedy, gdyby potrzebował transfuzji.
- A co by się stało, gdyby jednak była potrzebna? - Lily musiała wszystko do-
kładnie wiedzieć.
- Jak mówiłem, to bardzo rzadka grupa i nie mamy jej w tej chwili w szpitalu.
Jeśli się okaże, że państwa synek ją odziedziczył po ojcu, trzeba będzie sprowadzić
mały zapas. Tylko na wszelki wypadek, oczywiście. Proszę przytrzymać dziecko. -
Lekarz delikatnie odsunął kocyk. - Zrobimy to szybko, żeby nie sprawić bólu.
- A jeśli nie znajdzie się dawca? Co wtedy? - Lily nie ustępowała.
- Nie ma żadnych podstaw, żeby sądzić, że synek będzie potrzebował transfu-
zji - uspokajał ją lekarz. - Jeśli jednak zaszłaby taka konieczność, sprowadzimy po-
trzebną ilość z rzymskiego Banku Krwi. Musimy tylko wiedzieć, żeby nie trzeba
było robić badań w pośpiechu.
Lily westchnęła i położyła sobie dziecko na kolanach, żeby lekarz mógł wy-
godnie pobrać próbkę krwi. Ledwo igła wbiła się w maleńkie ciałko, chłopczyk
S
R
otworzył oczy i już po chwili krzyczał na całe gardło.
Lily bała się, że serce jej pęknie. Nie mogła patrzyć, jak jej dziecko cierpi. Na
szczęście mały szybko się uspokoił. Zanim jeszcze lekarz wyszedł z pokoju, żeby
jak najszybciej przekazać próbkę do laboratorium.
- Posłuchaj, Lily - zaczął Vito, niepewnie podchodząc do łóżka.
Gdyby na to zwróciła uwagę, na pewno by dosłyszała niepewność w jego gło-
sie. Po raz pierwszy, odkąd się poznali. Teraz jednak nie obchodziło ją nic prócz
dziecka.
- Daj mi spokój - burknęła, tuląc do siebie maleństwo obronnym gestem.
- Ale... - Vito próbował coś powiedzieć.
- Wyjdz - rozkazała Lily tonem zimnym jak bryła lodu. - Nigdy ci nie wyba-
czę, że z powodu głupiej dumy naraziłeś na szwank życie naszego dziecka.
Vito z niecierpliwością czekał, aż fax się włączy. Miał za sobą koszmarną
noc. Jeszcze gorszą niż tamta pierwsza noc, po powrocie Lily do Wenecji. Wtedy
także był wściekły, ale przynajmniej miał na kogo zrzucić winę.
Teraz role się odwróciły, Teraz on był odpowiedzialny za zło, które się stało.
A jeśli nie miał racji? Jeśli wszystko było nie tak, jak sądził?
Nigdy przedtem nie brał poważnie zapewnień Lily, że to dziecko jest jego.
Zawsze umiał je zbagatelizować, uznać za bezczelną wymówkę niewiernej ko-
chanki. Ale tym razem udało jej się zasiać w nim ziarno zwątpienia. No bo jeśli
rzeczywiście on był ojcem tego maleństwa...?
Ciągle miał przed oczami przerażoną minę Lily, która nie mogła zrozumieć, o
co chodzi w tej sprawie z grupą krwi. A lodowaty ton i obrzydzenie, z jakim na
niego patrzyła, bolały jak cios wymierzony w żołądek.
Maszyna zaczęła pracować. Vito wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany,
kiedy wypluwała z siebie zadrukowaną kartkę papieru. To była kopia wyniku ba-
dania na płodność, przeprowadzonego przed laty.
Wtedy nawet nie wziął do ręki wyniku. Nigdy go nie przeczytał. Pogardliwa
S
R
mina byłej żony całkowicie mu wystarczyła. I nigdy nawet nie brał pod uwagę
możliwości powtórzenia badań, ponownej drogi przez mękę hańby i upokorzenia.
Ujął kartkę w dwa palce. Ostrożnie, jakby to był jadowity wąż. Nie wiedział,
czego się spodziewać. Jeśli miał rację, jeżeli rzeczywiście jest bezpłodny, to stare
upokorzenie uderzy z nową siłą. A jeśli nie? Jeśli Lily mówiła prawdę? Wówczas
będzie winien podłego traktowania jej wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowała.
Wreszcie odważył się podnieść dokument do oczu. Miał spocone dłonie, serce
tłukło się jak oszalałe.
Vito odczytał wynik: płodność powyżej normy.
Lily leżała na boku. Wpatrywała się w synka śpiącego w łóżeczku tuż obok
jej łóżka. Nigdy by go tam nie włożyła z własnej woli. Pielęgniarki musiały ją dłu-
go przekonywać, że kiedy malec śpi, ona także powinna odpoczywać. Jeśli będzie
zmęczona, straci pokarm i dziecko trzeba będzie karmić z butelki.
No więc dziecko spało w łóżeczku, a Lily i tak nie spała. Jakoś nie mogła za-
snąć.
Vito się nie pokazał. Wprawdzie sama kazała mu się wynosić, ale teraz bar-
dzo go potrzebowała. Owszem, nie ufał jej ani trochę, ale podczas porodu zachował
się wspaniale. Więc to chyba jednak coś znaczy. Może choć odrobinę mu na niej
zależało?
Szmer ostrożnie otwieranych drzwi wytrącił ją z niewesołego zamyślenia.
Przewróciła się na drugi bok. Spróbowała usiąść... Nie zdążyła. Vito w mgnieniu
oka znalazł się przy niej, pomógł przyjąć wygodną pozycję.
- Dziękuję. - Popatrzyła na niego i oniemiała.
Wprawdzie był ogolony, ale poza tym wyglądał okropnie.
- Wybacz mi - powiedział, z trudem wymawiając słowa. - Wybacz, że ci nie
zaufałem, że traktowałem cię niegodnie, że zmusiłem cię do małżeństwa, które
chciałem potem unieważnić.
S
R
- Czy to znaczy, że teraz mi wierzysz?
- Tak. Nie spałem całą noc, a o świcie wyciągnąłem z łóżka tego doktora Ca-
pricii i kazałem sobie natychmiast wysłać wynik mojego badania.
- Po co? - zdziwiła się Lily. - Nie rozumiem. Przecież już raz widziałeś te wy-
niki.
- Nigdy nie miałem ich w ręku.
- Nie miałeś... - Lily patrzyła na niego z niedowierzaniem. - To znaczy, że nie
przeczytałeś wyniku? I nigdy nie powtórzyłeś badań?
- Nie. - Vito zwiesił głowę. - Byłem załamany. Moje marzenia o rodzinie, o
kontynuowaniu tradycji rodu Salvatore legły w gruzach. Moje życie przestało mieć
sens.
- Dlaczego Capricia cię oszukała?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl