[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Frohmeyer przyspieszył kroku i szli teraz ramię w ramię.
Absolutnie. Nigdy dotąd nie byłem szczęśliwszy. Ale tak, tęsknię za Blair.
Bez niej to już nie to samo.
Tak, wiem.
Przystanęli przed domem Beckerów, sąsiadów Lutra, i przez chwilę obserwo-
wali, jak biedny Ned balansuje na szczycie drabiny, na próżno próbując zawiesić
wielką gwiazdę na najwyższej gałęzi choinki. Za nim stała żona, która pomagała
mu wydajnie licznymi wskazówkami, ani razu nie racząc przytrzymać drabiny,
i teściowa, która dla lepszego widoku odeszła nieco dalej. W powietrzu wisiała
kłótnia.
Ale niektórych rzeczy na pewno nie będzie mi brakowało dodał Luter.
A więc naprawdę postanowiliście wyjechać?
32
Naprawdę. Byłoby miło, gdybyście zechcieli nas zrozumieć.
Nie wiem dlaczego, ale to chyba trochę nie tak.
Ale chyba nie ty o tym decydujesz, prawda?
Fakt, nie ja.
Dobrej nocy, Vic. Rozbawiony widokiem rodziny Beckerów, Luter po-
szedł dalej.
Rozdział 6
Przedpołudniowa narada w schronisku dla maltretowanych kobiet miała fa-
talne zakończenie, gdyż Claudia, bardziej znajoma niż przyjaciółka, ni z tego, ni
z owego wypaliła:
A więc co z twoją Wigilią? Słyszałam, że nici.
Z ośmiu kobiet biorących udział w naradzie wliczając w to Norę pięć re-
gularnie bywało u Kranków na świątecznych przyjęciach. Trzy, które nie bywały,
chętnie ukryłyby się teraz w jakiejś dziurze, podobnie jak Nora.
Ty mała żmijo, pomyślała, ale zamiast powiedzieć to na głos, rzuciła szybko:
Boję się, że nici. W tym roku niczego nie urządzamy. A jeśli kie-
dykolwiek coś urządzimy, droga Claudio, nie wstrzymuj oddechu, czekając na
zaproszenie . Miała wielką ochotę dodać to, ale zrezygnowała.
Podobno płyniecie na Karaiby powiedziała Jayne, jedna z trzech, które
u nich nie bywały, próbując skierować rozmowę na wiadomy temat.
Tak, wyjeżdżamy dwudziestego piątego.
A więc odpuszczacie sobie całe święta? spytała Beth, kolejna przygodna
znajoma, którą Nora zaprosiła na zeszłoroczne przyjęcie tylko dlatego, że firma
jej męża prowadziła interesy z firmą Lutra.
Tak, całe odparła wojowniczo Nora ze ściśniętym żołądkiem.
Dobry sposób oszczędzania pieniędzy wtrąciła Lila, największa zdzi-
ra z nich wszystkich. Nacisk, jaki położyła na słowo pieniądze , sugerował, że
Krankowie muszą w tym roku zacisnąć pasa. Nora poczuła, że pieką ją policzki.
Mąż Lili był pediatrą, lekarzem zarabiającym najmniej, ale jednak, co lekarz, to
lekarz. Luter twierdził, że siedzą po uszy w długach: duży dom, duże samochody,
częste wizyty w ekskluzywnych wiejskich klubach. Zarabiali sporo, ale jeszcze
więcej wydawali.
Nawiasem mówiąc: gdzie w tych strasznych chwilach podziewał się Luter?
Dlaczego skutki ich zwariowanego planu musiały skupić się tylko na niej? Dla-
czego to akurat ona stała na pierwszej linii frontu, a on siedział sobie w zacisz-
nym gabinecie, rozmawiając z ludzmi, którzy albo dla niego pracowali, albo się
go bali? Jego kumple czuli się u Wileya i Becka jak w klubie dla oldbojów: byli
34
bandą nudnych dusigroszów i pewnie wychwalali go za to, że miał odwagę omi-
nąć święta i zaoszczędzić parę dolarów. Gdyby jego przekora miała kiedykolwiek
wejść w modę, na pewno stałaby się popularna wśród księgowych.
No i tak: to ona po raz kolejny zbierała cięgi, a on siedział bezpiecznie w pracy
i odgrywał bohatera.
To kobiety wyprawiały święta, nie mężczyzni. Robiły zakupy, ozdabiały dom,
gotowały, organizowały przyjęcia, wysyłały świąteczne karty i zamartwiały się
rzeczami, o których mężczyzni nigdy by nawet nie pomyśleli. Dlaczego Lutro-
wi tak bardzo zależało na bojkocie świąt, skoro tak mało wysiłku wkładał w ich
przygotowanie?
Nora kipiała gniewem, lecz dzielnie powstrzymała się od odpowiedzi. Nie by-
ło sensu rozpoczynać awantury w ośrodku dla maltretowanych kobiet.
Ktoś rzucił propozycję, żeby skończyć już naradę i Nora pierwsza wyszła z sa-
li. W drodze do domu zirytowała się jeszcze bardziej, myśląc o Lili i jej złośliwej
uwadze o pieniądzach, a na myśl o Lutrze i jego egoizmie dosłownie się w niej
gotowało. Kusiło ją, żeby zrezygnować zaraz, teraz wypuścić się na zaku-
py i ozdobić dom przed jego powrotem z pracy. Choinkę mogłaby mieć za nie-
całe dwie godziny. I zdążyłaby jeszcze zorganizować przyjęcie. Frohmeyer był-
by szczęśliwy, gdyby poprosiła go o pomoc przy wystawianiu Zniegurka. Nawet
gdyby nakupowała prezentów, zostałoby im wystarczająco dużo pieniędzy na Ka-
raiby.
Skręciła w Hamlock Street i oczywiście pierwszą rzeczą, jaką zauważyła, było
to, że ich dom jest jedynym na ulicy bez bałwana na dachu. Posłuchała Lutra
i będą musieli żyć z tym przez następne trzy tygodnie. Ich piękny piętrowy domek
rzucał się w oczy, jakby byli hindusami czy buddystami, w każdym razie kimś,
kto nie wie, czym jest Boże Narodzenie.
Stanęła w salonie i popatrzyła w okno, w przestrzeń, którą zawsze zajmowała
ich piękna choinka, i po raz pierwszy od wielu dni zdała sobie sprawę, jak zimny
i nagi jest dom. Zagryzła wargę i zadzwoniła do męża, ale Luter właśnie wy-
szedł na kanapkę. Pośród pliku korespondencji, którą wyjęła ze skrzynki, między
dwiema świątecznymi kartami zobaczyła coś, co zmroziło jej krew w żyłach: list
z Peru. Z hiszpańskimi napisami na kopercie.
Usiadła i szybko go otworzyła. W środku były dwie kartki papieru zapisane
pięknym pismem Blair. Och, jakże cenne były te słowa.
Bawiła się świetnie w peruwiańskiej dziczy. Nie mogła bawić się lepiej, gdyż
mieszkała wśród członków indiańskiego plemienia o wielotysięcznej historii.
W porównaniu z Amerykanami ludzie ci byli bardzo biedni, za to zdrowi i szczę-
śliwi. Cały tydzień zajęło jej przystosowanie się do życia w nowych warunkach,
do braku wielu niezbędnych dla Amerykanki rzeczy. Dzieci były początkowo bar-
dzo nieśmiałe i zamknięte w sobie, ale teraz garną się i do niej, i do nauki; w tym
miejscu Blair rozpisała się na temat małych Peruwiańczyków.
35
Mieszka w chacie z trawy, ze Stacy, nową przyjaciółką ze stanu Utah. Dwaj
pozostali wolontariusze mieszkają w pobliżu; przed czterema laty założyli tam
małą szkołę. Blair jest zdrowa, syta, kocha swoją pracę i nie grożą jej żadne strasz-
ne choroby ani drapieżne zwierzęta.
W ostatnim akapicie Nora znalazła coś, czego tak bardzo jej brakowało i co
natychmiast podniosło ją na duchu.
Wiem, że beze mnie będzie wam ciężko, ale proszę, nie smućcie
się. Moje peruwiańskie maluchy nie wiedzą, co to Boże Narodzenie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl