[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przeszła obok mnie w ciemnej puszczy, chociaż nie miałem o tym pojęcia. Pędziłem
wśród drzew na spotkanie z dawno nie widzianą dziewczyną, gdy przyszło mi nagle do
głowy, że nie powinienem się jej narzucać. Może będzie inna niż kiedyś; ja zapewne
również zmieniłem się nie do poznania. Czy zrozumie, po co tu przybyłem? Mimo wąt-
pliwości gnałem przez las co sił w nogach. Zcieżka wspinała się na porośniętą mchem
kamienistą pochyłość, zza której dobiegał szum wodospadu. Ruszyłem w górę, ślizgając
się na mchu, dotarłem na szczyt i popatrzyłem w dół.
Ujrzałem zmarszczoną taflę wody, po której pływały młode liście. Powierzchnię mą-
ciły potoki spadające w dół z szumem i pluskiem; czarne, zielone i brązowe skały ota-
czające sadzawkę były wilgotne i lśniące. Na brzegu klęczała spragniona dziewczyna;
jej dłonie i piersi dotykały lustra wody. Obok zaspokajał pragnienie wielki kot o sier-
ści w białe i czarne łaty, które nie układały się w żaden wzór. Usłyszał, że nadchodzę
i podniósł głowę, by na mnie popatrzeć; krople wody spływały mu na białą szyję. Jed-
nodniówka spostrzegła, że kot się czymś zainteresował, uniosła głowę, ocierając usta
i piersi. Na jej twarzy ujrzałem uśmiech; otworzyła usta i znieruchomiała, czujna jak
225
kot. Obserwowała, jak zsuwam się po skałach ku sadzawce; po chwili staliśmy na prze-
ciwległych jej krańcach. Przemknęło mi przez myśl, że bardzo się zmieniła; dziewczyna
znana mi przed laty nie miała piersi z ciemnymi kręgami wokół sutków, podobnymi do
zamkniętych ust lub kwiatowych pączków. Gęste włosy nieznajomej były czarne, jej
oczy porażały błękitem, a niemal zrośnięte łuki brwi nadawały twarzy wyraz niezado-
wolenia i złości, ale to nie była tamta Jednodniówka. Minęło sześć wiosen; miałem na
twarzy młody zarost. Nie byłem sobą.
Jednodniówko powiedziałem, stojąc nad sadzawką. Dłonie miałem wilgotne
jak ona, bo dotykałem mokrych skał. Nie odrywała ode mnie wzroku, uśmiechnęła się
tak samo, jak wówczas, gdy spojrzałem na nią znad grani. Stałem teraz bliżej i słysza-
łem, jak westchnęła głęboko. Kot u jej boku również powitał mnie uśmiechem, otworzył
mordkę, ukazując zęby i prychnął.
Milczałem, nie wiedząc, co powinna ode mnie usłyszeć, za to kot jasno dał do zrozu-
mienia, co czuje, a dziewczyna poszła za jego przykładem. Zdjąłem pospiesznie spodnie
i koszulę, wszedłem do lodowatej wody. Jednodniówka obserwowała mnie bez ruchu.
Wystarczyło dwukrotnie rozgarnąć ramionami fale, by znalezć się na przeciwległym
226
brzegu, gdzie siedziała. Kiedy dopłynąłem do skał u stóp Jednodniówki i zamierzałem
wspomnieć o lodowatej wodzie, dziewczyna się cofnęła, chyba z obawy, że jej dotknę.
Zmarznięty na kość wypełzłem z wody, a chłodne krople spływały mi po skórze. Kot
odwrócił się i umknął. Jednodniówka, upragniona i niedostępna, odwróciła się i uciekła.
Zawołałem ją po imieniu i chciałem za nią pobiec, ale szybko zrozumiałem, że to
najgorszy z możliwych wariantów. Usiadłem na opuszczonym przez nią miejscu i pa-
trzyłem, jak wysychają powoli ślady mokrych stóp na kamieniach. Nasłuchiwałem; zro-
biło się cicho, od strony lasu nie słyszałem odgłosów ucieczki, a zatem Jednodniówka
była w pobliżu. Pozostała mi tylko rozmowa.
Nie pamiętam własnych słów, wypowiedziałem swoje imię raz i drugi. Mówiłem
o dalekiej wyprawie, o zdumieniu, które mnie ogarnęło, gdy nocą przeszła obok.
Nie sądziłem, że będę w stanie przejść tyle mil oznajmiłem. Nie mam dla
ciebie żadnego podarunku oprócz tej wędrówki. Gotów jestem powędrować jeszcze da-
lej, jeśli sobie tego życzysz. Wyznałem, że każdej wiosny dużo o niej myślałem; po
tegorocznej zimie wspomnienia doprowadziły mnie do łez. Zastrzegłem się jednak, że
nie było moim zamiarem śledzić ją wbrew zakazowi. Przysiągłem na otrzymany od niej
227
pieniądz, że w głowie mi to nie postało. Pragnąłem jedynie posłuchać opowieści, po-
znać tajemnice, dowiedzieć się o nich od świętego. . . Tak, Jednodniówko, od świętego,
u którego mieszkałem; chciałbym usłyszeć więcej ciekawych historii. Wytknąłem jej,
że sama mnie popchnęła do ustawicznej włóczęgi, mogłaby więc przynajmniej wypo-
wiedzieć głośno moje imię, abym się upewnił, że jest tą samą dziewczyną, którą miałem
w pamięci, bo. . .
Staliśmy twarzą w twarz. Narzuciła na ramiona płaszcz z wyjątkowo miękkiej tka-
niny, czarnej jak jej włosy i usianej setkami gwiazd.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl