Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ile pozwalał gruby kombinezon koloru lawendy.
- Synu, ile razy mówiłem ci, że trzeba celować wyżej? - odezwał się bardzo suro-
wym głosem ojciec. - Wyżej. Wtedy trafisz tam, gdzie trzeba. O tak.
Dean nachylił się, zebrał pełną garść śniegu, ścisnął i rzucił. Prosto w czapkę Ja-
ke'a.
Jake nawet nie mrugnął okiem. Tylko spytał:
- To ty?
- Ja! A bo co?! - Uśmiech Deana był równie promienny i szeroki jak uśmiech jego
synka.
- Poszaleli - podsumowała Bonnie, po czym szybko przykucnęła, nabrała śniegu i
wydając bojowy okrzyk, wycelowała w męża. Był to mistrzowski rzut, ponieważ razem
ze śnieżką na ziemi wylądowała czapka Deana.
R
L
T
- Chwileczkę! A po czyjej ty właściwie jesteś stronie? - spytał Dean, sięgając po
ośnieżoną czapkę.
- Razem z Caro i Jilly! Caro, zeskakuj!
- A... rozumiem - Dean pokiwał głową. - Chłopaki przeciwko dziewczynom?
- Tak. O ile wy, znane ofermy, podejmiecie wyzwanie!
- Oczywiście! A jaka będzie nagroda, jeśli wygramy?
- Zwycięzcy siadają przy kominku, a ci, co przegrali, robią dla nich gorące kakao -
zaproponowała Bonnie.
- Może być - powiedział Jake. - Caro wie, jakie kakao lubię.
- Jeszcze nie wiadomo, kto komu będzie robił! - zripostowała Caro.
- Pożyjemy, zobaczymy...
I mrugnął do niej. Tak! Ponury Jake McCabe puścił do niej oczko. Była tym tak
zafascynowana, że wcale nie zauważyła, jak Jake zbiera z piersi resztki śniegu. Zrobił to
błyskawicznie, a potem tym śniegiem potarł jej twarz.
- Umyłem ci buzkę - oświadczył.
Mrugnął jeszcze raz i zeskoczył z sań.
- A więc wojna! - krzyknęła Caro.
Błyskawicznie podzielono się na dwa obozy i zaczęła się bitwa. Znieżki latały w
obie strony. Kobiety, czyli Bonnie, Caro i Jillian, zajęły pozycje za przewalonym drze-
wem. Jillian miała za zadanie dostarczać amunicję.
Pierwsze kroki Caro na wojennej ścieżce nie były imponujące.
- O matko! A co to miało być? - zaśmiewała się Bonnie, kiedy jedna z pierwszych
śnieżek rzuconych przez Caro spadła dosłownie pół metra dalej.
- Wybacz, Bonnie, ale wyszłam trochę z wprawy.
- To wejdz z powrotem, dziewczyno! Nie mam zamiaru podawać dziś Deanowi
kakao! Ten facet już i tak ma kompletnie przewrócone w głowie!
- Damy radę! - oświadczyła Caro z całą mocą, dokładnie w chwili, gdy okazała
śnieżka rozpłaszczała się na pniu drzewa tuż za nią.
- No... nie jestem taka pewna - mruknęła Bonnie. - Może lepiej już zdradzisz, jakie
kakao lubi Jake...
R
L
T
- O nie! Bonnie, a kto to się schował za saniami? O tam, za płozą?
- Chyba Dean, ale nie jestem pewna. Są bez czapek, a mają przecież włosy tego
samego koloru. Ale czy to takie ważne? Wal śmiało, Caro!
- Tylko nie w Rileya, proszę - rozległ się nagle zatroskany głosik Jillian. - To nie
jego wina, że jest chłopcem!
- Oszczędzę go. Ale w resztę będę walić bez ograniczeń! Zrobię, co w mojej mocy!
- oświadczyła żarliwie Caro.
- Z tą twoją mocą jak dotąd chyba nie najlepiej! - roześmiała się Bonnie.
- Może i tak, ale mam swoje sposoby! - zakrzyknęła Caro, zrywając z głowy czap-
kę. Zaczęła nią machać, jakby zamierzała się poddać.
- Nie strzelać! Nie strzelać!
Jake błyskawicznie wyłonił się ze swojej kryjówki.
- Co się dzieje?
- A to!
Znieżka, która wyleciała z jej lewej ręki, pokonywała dystans z szybkością bły-
skawicy. Niestety, strzał nie był celny, bo trafiła w ziemię jakieś dwa metry od Jake'a.
Kiedy Jake, trochę zdezorientowany, na moment zastygł, Bonnie i Jillian zasypały go
gradem śnieżnych kul.
- Chłopaki, załatwiły mnie! - zawołał, osuwając się na ziemię. - Teraz wszystko w
waszych rękach!
Dean i Riley dawali z siebie wszystko, bardzo szybko jednak zmuszeni zostali do
przejścia z ataku do obrony. Poza tym pojawiła się pewna komplikacja. Mały Riley pró-
bował przejść na stronę wroga.
Caro słyszała, jak Dean tłumaczy synkowi:
- Podczas walki nie przechodzi się na drugą stronę. To niedopuszczalne. Poza tym
to są dziewczynki, Riley!
- Ale one wygrywają, tato!
- Mądry synek! - wrzasnęła Bonnie. - Wie, że warto trzymać ze zwycięzcami!
- To może zakopiemy już topór wojenny - zaproponował Dean.
- Pod warunkiem, że opcja z kakao jest aktualna!
R
L
T
- Poddajemy się, Dean - oświadczył Jake, podnosząc się z ziemi. - Z nimi nie wy-
gramy.
Caro od dawna nie czuła się tak cudownie młoda i beztroska. Tak. Te święta są po
prostu wyjątkowe. Dają nadzieję!
Bonnie zagoniła dzieci do środka, Dean zaopiekował się torbami Caro, a Caro asy-
stowała Jake'owi przy wyprzęganiu Bess. Razem wprowadzili konia do stajni, wytarli
wiechciami ze słomy.
Kiedy szli już w stronę domu, Jake powiedział:
- Oszukałaś mnie! Niepojęte!
- Wcale nie oszukałam. Zastosowałam odpowiednią taktykę.
- Użyłaś podstępu!
- Niech ci będzie. Ale podczas walki należy być przygotowanym na wszystko!
Wykiwałam cię. Bardzo mi przykro.
- Przykro? Tobie? Chyba jednak nie!
- Oczywiście, że nie! - przyznała Caro, wybuchając śmiechem. - W miłości i na
wojnie nie obowiązują żadne zasady.
Dziwne, ale oboje nagle spoważnieli. Mało tego, kiedy dotarli do drzwi, żadne z
nich nie kwapiło się z wejściem do środka. Zatrzymali się na schodkach. Caro o stopień
wyżej, oparta o poręcz.
Jake zdjął rękawicę z prawej ręki i wierzchem dłoni delikatnie pogłaskał Caro po
policzku.
- Cieszę się, że widzę ciebie właśnie taką...
- A jaką? - szepnęła.
- Wesołą, roześmianą. Kiedy się uśmiechasz, jesteś jeszcze piękniejsza.
Przechylił lekko głowę w bok i zaczął nachylać się ku Caro. Niestety, kiedy jego
usta już prawie dotknęły jej ust, nagle ktoś szarpnął za klamkę. Drzwi otwarły się, w
progu stanął Riley.
- Wujku, czy ty będziesz całował się z Caro? - spytał z ożywieniem.
- A skąd! Caro ma rzęsę w oku. Trzeba ją wyjąć.
- Aha.
R
L
T
Riley był wyraznie usatysfakcjonowany odpowiedzią. Caro poczuła ulgę, co było
jednak ulotne, ponieważ chłopczyk miał coś jeszcze do powiedzenia.
- A tato mówił, że ty na pewno ją pocałujesz.
W tym momencie ktoś ryknął śmiechem. Ktoś, kto stał w środku, ale bardzo nie-
daleko. Caro najchętniej zapadłaby się teraz pod ziemię. Jake wyraznie był na granicy
wybuchu. Riley uśmiechał się od ucha do ucha.
Identyczny uśmiech widniał na twarzy Deana, na którego natknęli się tuż za pro-
giem. Szybko jednak usunął się w cień, ustępując placu Doreen, która również pojawiła
się w holu.
- Słuchajcie, o co chodzi z tym gorącym kakao? Bonnie coś mi zaczęła klarować,
ale ja niczego nie rozumiem.
- Bo my, babciu... - Okazało się, że Jillian również jest w pobliżu. Stała na wycie-
raczce i zdejmowała buty.
- Biliśmy się na śnieżki!
- I ja przegrałem! - wtrącił płaczliwym głosem Riley. - Następnym razem nie chcę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org