[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pokrywie garnka nieodmiennie leżało pół bochenka chleba, zawinięte w serwet-
kę. Od czasu do czasu pechowego konstruktora skrzydeł niespodzianie dopadał
okropny ból głowy. Cierpiał, ściskając skronie rękami, jakby w obawie, że pęknie
mu czaszka. W takich przypadkach należało sięgnąć po flaszkę z ciemnego szkła
i podać Nardo lek, którego głównym składnikiem był wyciąg z maku. Migreny
Nardo zdarzały się, niestety, coraz częściej. Stalowy ze smutkiem podejrzewał,
że jego towarzysz albo już jest uzależniony od opium, albo stanie się to nieba-
wem. W jego własnej kieszeni spoczywało pudełko zamykane na kluczyk, w nim
natomiast kryła się bryłka szarawego ciasta. Dwa razy na dzień, kryjąc się przed
wszystkimi jak złodziej, nękany wyrzutami sumienia oraz lękiem przed Boginią,
Stalowy odcinał nową dawkę swojego lekarstwa . Formował z niego wałeczek
i przyklejał do dziąsła, gdzie rozpuszczało się powoli, wnikając do ciała przez wil-
gotną wyściółkę ust. Próbował odstawić je jeszcze w górach, lecz przekonał się,
że nie jest w stanie egzystować w narkotycznym głodzie ani nawet myśleć w mia-
rę normalnie. Los, ten ironiczny bożek, pewnie uważał za dobry żart, że król Atael
pokładał nadzieje właśnie w Stalowym i Jorelu Nardo dwóch ludziach którzy
nie panowali dostatecznie nad własnym życiem
* * *
Bielone wapnem ściany pracowni prawie w całości pokryto dziwacznymi fre-
skami. Rozczochrany, usmarowany węglem po łokcie Nardo jak w transie wy-
kańczał najnowszy szkic. Podłoga zasłana była papierami oraz zużytymi piórami.
Geniusz konstruktora nie mieścił się jednak na ograniczonej przestrzeni karto-
nu, więc ostatecznie zapełniał on swymi wizjami przestrzenie od podłogi aż do
powały. Czynił to z niemałym rozmachem. Wciąż gadał sam do siebie, a w chwi-
lach frustracji rzucał rozmaitymi przedmiotami. Stalowy, którego warsztat pracy
mieścił się na paru stołach zsuniętych razem pośrodku pomieszczenia, usiłował
ignorować humory Nardo i tylko chronić przed nim kruche probówki. Chwilami
miał wrażenie, iż siedzi na malutkiej wysepce pośrodku oceanu, a wokoło szaleje
cyklon. Aktualnie Nardo kreślił węglem po tynku, kreując coś, co wyglądało jak
bliski kuzyn rekina płaszczowego i nietoperza, który połknął kufer.
193
Gallo rzekł z zadowoleniem, przypatrując się efektom swej pracy i wy-
cierając brudne ręce o koszulę. Munaro fre gesta na-stewa. . . To może latać
dokończył w lengore.
Stalowy podniósł na chwilę wzrok znad trzymanej w ręku kolby, po czym
znów skupił na niej uwagę. Zawierała nieco żółtawego, oleistego płynu wynik
zmieszania przypadkowych kwasów z olejem lnianym (a właściwie tym, co było
zwykłym olejem, zanim Stworzyciel wtrącił się do jego struktury). Sedno tkwiło
w tym, że sam nie wiedział, co ma osiągnąć. Zamówienie Sekretarza sprowadzało
się do określenia, że ma to być coś pożytecznego . Zirytowany mag stwierdził
w duchu, że najbardziej pożyteczny prezent dla northlandzkiego dworu stanowiło-
by po prostu mydło. Wszyscy tutejsi mieszkańcy myli się zdumiewająco rzadko.
Pożyteczne pomysły Stalowego na razie krążyły wokół żrących substancji i ich
wykorzystania w walce. Ciągle jednak nie widział sposobu, by niepewna broń
chemiczna robiła szkody jedynie w szeregach wroga. Azy salamander z lubo-
ścią przegryzały się przez miedziane garnki, natomiast gliniane i szklane naczy-
nia łatwo było potłuc w transporcie. Osłabienie mocy stężonego kwasu mijało się
z zamierzonym celem i tak w kółko. Wyglądało na to, że płonące kubły ze
smołą nie oddadzą łatwo swego miejsca w arsenale. Stworzyciel westchnął z głę-
bi serca, po czym zamieszał substancję patyczkiem. Nardo mamrotał znów coś
do siebie, wpatrując się w najnowszy rysunek i rozkładając ramiona, jakby były
skrzydłami. Wiosłujące w powietrzu ręce zbliżały się niebezpiecznie do delikat-
nego wyposażenia laboratorium.
Tait, odsuń się! Stań dalej! powiedział ostro Stalowy i machnął zamo-
czonym mieszadełkiem dla podkreślenia swych słów. Zagłuszył je niespodziany
huk, po którym cisza wydawała się tym głębsza. Mag ostrożnie poruszył głową
czuł się dziwnie, jakby nagle coś go uderzyło wielką, miękką łapą. W uszach mu
szumiało. Powoli odłożył trzymane w rękach przedmioty. Część stołu zasłana by-
ła drobinami potłuczonego szkła, w powietrzu unosił się pył. Ze ściany po prawej
stronie odpadł kawałek tynku. Oszołomiony chłopak obszedł stół, natykając się
na zszokowanego Nardo, który siedział skulony na podłodze, nakrywając głowę
ramionami. Krótkie oględziny pozwoliły stwierdzić, że nic mu się nie stało. Był
jedynie mocno przestraszony. Stalowy z niedowierzaniem obejrzał uszkodzoną
ścianę oraz pobojowisko na krańcu stołu. Podobne zniszczenia mogłyby powstać
przy odpaleniu małego ładunku prochu. Chłopak powęszył, szukając charakte-
rystycznego smrodku spalonej siarki i saletry. Nic, jeśli nie liczyć woni palonego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl