[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przekazywano nas sobie z rąk do rąk, łańcuszkową metodą. Od korytarza do
korytarza, od schodów do schodów. Przechodziliśmy przez tyle dziedzińców, ga-
lerii i ogrodów, że zastanowiłem się, czy nie obchodzimy całego zamku wkoło.
Wreszcie dopłynęliśmy do bezpiecznego portu niewielkiej komnatki, bardzo
czystej i bardzo ascetycznie urządzonej. Ledwo zdążyliśmy rozpakować swoje
rzeczy, po Płowego przyszedł jego znajomy i zostałem sam. Próbowałem ćwiczyć,
ale szybko straciłem do tego ochotę. Postanowiłem obejrzeć okolicę. Drzwi wy-
chodziły na paropoziomową galerię, która otaczała sześciokątną studnią dziedziń-
czyk niemożliwie wręcz zapchany różami. Krzewy różane mimo dość wczesnej
pory kipiały kwiatami. Pędy roślin nie mieszcząc się w wyznaczonym im miejscu,
oplatały balustrady, wiły się dokoła kolumienek, sięgając wyższych pięter ziele-
nią, różem, karminem i ciężką, krwawą purpurą. Spotkania z mistrzami miały się
rozpocząć dopiero jutro, ale pośród różanych krzewów kręciło się już kilkunastu
chłopców. Z wysokości piętra patrzyłem, jak paru z nich bawiło się w chowane-
go. Młodziutki Obserwator odnajdywał ukrytych w różach towarzyszy nieomyl-
nie, jak prowadzony niewidzialną nitką. W innym rozpoznałem Wędrowca, gdy
zniknął niespodzianie tuż sprzed nosa tropiciela. Dziwna to była zbieranina
chłopak z wybrzeża, o włosach wypłowiałych od słońca i słonego wiatru, obok
panicz w ciężkich brokatach, którego poufale klepał po ramieniu młody łowca
w skórzanej kurtce. Parę kroków dalej bawiło się dziecko pod opieką guwernera.
Pyzaty chłopczyk, na oko sześcioletni, turlał piłkę po ścieżce. Kolorowa kula to-
czyła się to tu, to tam, za każdym jednak razem wracając do nóg właściciela jak
wierny pies. Dzieciak był znudzony. Szurał nogami, wzbijając kurz i brudząc je-
28
dwabne pończochy, wrzucał kamyczki do fontanny, stojącej w centrum rozarium
i tęsknie spoglądał na starszych chłopców. Czy i ten malec miał być poddany oce-
nie? Chodziło raczej o oficjalną kwalifikację do jednej z kast oraz ukierunkowanie
zdolności rozpieszczonego dzieciaka.
Zszedłem na dół, pomiędzy rozbuchaną obfitość kwiatów. Od razu zrozumia-
łem, dlaczego adepci z taką swobodą poruszali się w różanej gęstwinie. Nigdzie
nie było ani jednego kolca. Czułem się nieswojo w otoczeniu tylu rówieśników.
W domu trzymałem się na uboczu, toteż i tutaj nie dołączyłem do roześmianej, do-
kazującej grupki. Przysiadłem na obrzeżu fontanny. Rozsiewała migotliwe krople.
Czułem wilgoć osiadającą na twarzy. Pod wodnym baldachimem mokła figurka
chłopczyka, otaczającego ramieniem długą szyję gęsi. Ptak rozpościerał skrzydła,
pulchne dziecko zastygło w dziwnej pozie, odchylone w tył. Nie wiadomo, czy
artysta się pomylił, czy też efekt był zamierzony, lecz cała scenka wydawała się
raczej walką niż zabawą. Ruchliwy sześciolatek tymczasem usiłował złapać jed-
ną z rybek, pływających w fontannie i już zdążył zamoczyć się powyżej łokci.
Guwerner patrzył na to z melancholijną rezygnacją.
Zabawa w chowanego przeniosła się w odleglejsze rejony i koło fontanny
zostało tylko czterech chłopaków. Jeden z nich, rosły i barczysty, nosił koszulę
w kolorze błękitu magów, z wyszytymi na ramionach ornamentami cechu snyce-
rzy przeplatanymi znakiem Oka . Wydało mi się to bardzo aroganckie. Czyżby
był aż tak pewien, że zda? Dwóch następnych nie wyróżniało się niczym szcze-
gólnym, ale było w nich coś wielkomiejskiego. Kim byli?
Mówcami? Przewodnikami Snów zaglądającymi w przyszłość? Może któryś
z nich był Tkaczem Iluzji jak ja? A może tylko zwykłym Obserwatorem? Czwarty
panicz o długich lokach związanych błękitną (znowu!) taśmą popisywał
się swoimi umiejętnościami. %7łonglował kilkoma kulkami. Podrzucane zręcznie,
płonęły w powietrzu, a gasły, gdy miały wpaść do oczekującej dłoni. Nie było
żadnych wątpliwości młody Iskra i to bardzo utalentowany. Z talentem czy
bez, Iskra miał niedobry charakter. Znudzony żonglerką, zaczął rzucać we mnie,
przy aprobacie kolegów. Wyraznie mnie prowokował. Do czego? Miałem wstać
i dać mu w nos? Odsunąłem się.
Masz się za coś lepszego? Jesteś Stworzycielem, wieśniaku? dotarł do
mnie przekaz młodego Mówcy.
Następny pocisk płonął i przypalił mi spodnie. Zerwałem się i przeszedłem na
drugą stronę fontanny. Iskra nie rezygnował. Uderzenie w ramię, a potem w gło-
wę. Tego było za dużo! Iskra właśnie unosił rękę, szykując się do następnego
rzutu. Jednak drwiący uśmiech znikł jak zdmuchnięty, gdy kulka buchnęła nie-
spodzianie płomieniem, który objął całą jego dłoń. Próbował drugą ręką zdusić
płomień, miotał się, przerażony. Trwało to tylko chwilę, potem cofnąłem iluzję.
Iskra stał, rozczapierzając palce i trzymając się za przegub. Biały na twarzy jak
wapno, patrzył na prawą dłoń, pokrywającą się paskudnie bąblami. Poczułem, że
29
robi mi się to zimno, to znów gorąco. To było niemożliwe! Absolutnie niemożli-
we! Miraże nie kaleczą!
Iskra zmiękł w kolanach, oczy uciekły mu w głąb czaszki i zemdlał. Mówca
wraz z towarzyszem rzucili się go cucić. Masywny Obserwator w błękicie postą-
pił krok ku mnie, unosząc zaciśnięte pięści. Wtedy zrobiłem coś, czego będę się
wstydził do końca życia. Zamiast próbować pomóc Iskrze lub podjąć walkę jak
mężczyzna stchórzyłem. Odwróciłem się na pięcie i uciekłem.
W pierwszej chwili nie w pełni zdałem sobie sprawę, co się stało. Iskra został
poparzony ogniem, którego nie było. Nie mieściło się to w głowie. Czy mój talent
krył w sobie pułapki? Jak to możliwe? Drugą myślą było: gdzie jest Płowy? A na-
tychmiast potem przyszło skojarzenie i aż zemdliło mnie z przerażenia. Kodeks
Kręgu! Prawa, które Płowy wbijał mi do głowy, od kiedy nauczyłem się czytać.
Od razu na pierwszej stronie, wielkimi literami widniało:
Nie użyjesz swego talentu na szkodę człowieka.
Nie odbierzesz życia ani nie zranisz nikogo.
Nie udzielisz pomocy mordercy ani temu,
co gwałt zadaje.
Inaczej talent będzie ci odjęty mocą praw Kręgu
Magów.
Dobrze też znałem historię pewnego Wędrowca, który złamał prawo. Biegły
chirurg otworzył mu czaszkę i przeciął delikatne ścieżki rozumu. Pozostawiono
biedaka przy życiu tylko po to, by sam je sobie odebrał.
I co ja, nieszczęsny, miałem robić? Przyczaiłem się w jakimś mrocznym kącie
i trząsłem ze strachu. Groziło mi coś o wiele gorszego niż rozbicie nosa przez
krewkiego Obserwatora. Dzisiaj wydaje mi się to dziecinne, aż wstyd. Powinie-
nem był wtedy zaufać Płowemu. Powinienem jak najszybciej odszukać kogoś ze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl