Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tak... To znaczy... Wie pan... Cóż... Przyjazń to wielkie słowo. Kolegowaliśmy z
Mierzwińskim. Byliśmy razem na medycynie. On skończył, ja nie... Tak się złożyło.
Straciłem z nim kontakt. Bardzo rzadko go widuję.
- Nie tak chyba bardzo rzadko. O ile mi wiadomo, był pan niedawno z doktorem
Mierzwińskim na obiedzie w  Kameralnej .
- Tak... Owszem... Przypadkowo...
Downar uśmiechnął się.
- Niech mi pan powie, drogi panie, dlaczego jest pan taki zdenerwowany?
Kalicki aż podskoczył.
- Ja? Zdenerwowany? Nic podobnego. Jestem zupełnie spokojny, absolutnie spokojny.
Może tylko trochę speszyła mnie pańska wizyta, bo, prawdę mówiąc, nie jestem
przyzwyczajony rozmawiać z oficerami milicji.
- Oficer milicji pana nie zje - zapewnił go Downar. - Proponuję, żeby pan przestał się
denerwować i żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać.
- Z największą przyjemnością! - wykrzyknął grubas, wycierając chustką spocone
czoło. - Przepadam za spokojnymi rozmowami.
- To się świetnie składa. Chciałbym zadać panu kilka pytań.
- Bardzo proszę.
- Czy pamięta pan dokładnie ten dzień, kiedy jadł pan obiad w  Kameralnej w
towarzystwie doktora Mierzwińskiego?
Kalicki skinął głową.
- Tak. Mniej więcej. Czy panu chodzi o to, co żeśmy wtedy jedli?
- Niezupełnie. Chciałbym wiedzieć, o czym panowie wtedy rozmawiali?
- O, tego dokładnie nie pamiętam. Tak gawędziliśmy o tym i o owym. Ale nie
przypominam sobie, żeby to było coś specjalnie interesującego.
- Czy doktor Mierzwiński wspomniał podczas tego obiadu, że ma się spotkać
wieczorem z jakąś kobietą?
- Tak. To sobie przypominam. Chciałem, żeby poszedł ze mną do kina, ale powiedział,
że nie może, bo ma randkę o dziewiątej w  Wilanowskiej .
- Czy pan wiedział, z kim doktor Mierzwiński miał się spotkać o dziewiątej
wieczorem?
- Domyśliłem się, że chodziło o panią Aastowską, z którą Andrzej ostatnio
romansował. Nieraz mu mówiłem, że to uganianie się za kobietami musi się zle skończyć. No
i wreszcie wpadł.
- Czy uważa pan doktora Mierzwińskiego za takiego Don Juana? - spytał Downar.
Kalicki roześmiał się.
- Nie tylko ja. Wszyscy uważają go za Don Juana. Co na placu, to nieprzyjaciel.
Andrzej żadnej nie przepuści. Nawet pielęgniarkom w szpitalu nie daruje.
- Co pan powie? - zainteresował się Downar. - Uwodzi nawet pielęgniarki?
- %7łeby pan wiedział. Kolosalna heca była z tą Alicją. Podobno chciała sobie życie
odebrać, jak ją rzucił. - Kalicki westchnął i znowu wytarł starannie pokryte kroplami potu
czoło. - Przyznam się panu, że ja tego zupełnie nie rozumiem. %7łeby tak sobie komplikować
życie jakimiś idiotycznymi romansami. Nonsens. Nie lepiej to pójść na obiad...
- A propos - przerwał Downar. - Może mi pan jeszcze powie, co pan robił tamtego
dnia po zjedzeniu obiadu w towarzystwie doktora Mierzwińskiego.
Kalicki końcem języka zwilżył swe grube czerwone wargi.
- Co robiłem? Pojechałem do domu, żeby się trochę zdrzemnąć.
- A potem?
- Potem poszedłem na ósmą do kina.
- Do którego kina?
- Do  Warsa .
- Czy sam pan był w kinie?
- Sam.
- O której pan wrócił do domu?
- Myślę, że około jedenastej, może wcześniej. Dokładnie nie pamiętam.
- Czy pan zna panią Aastowską?
- Tak. Kiedyś ją poznałem w jakimś towarzystwie. Bardzo piękna kobieta.
- A skąd pan wie, że doktora Mierzwińskiego coś łączyło z panią Aastowską?
- Och, proszę pana... Warszawa to małe, plotkarskie miasto. Taka rzecz długo się nie
ukryje. Zresztą kiedyś spotkałem Andrzeja z panią Aastowską.
- Gdzie?
- W kinie. Ja bardzo lubię chodzić do kina.
- Czy mógłbym skorzystać z pańskiej maszyny? - spytał Downar. - Przepraszam, ale
przypomniałem sobie, że muszę wysiać pilne pismo.
- Ależ bardzo proszę. Pan będzie łaskaw.
Wziąwszy próbkę maszynowego pisma. Downar pożegnał grubasa, który odetchnął z
prawdziwą ulgą. Skwapliwie odprowadził swego gościa do drzwi, rozpływając się w
uprzejmościach.
Tego samego wieczoru Downar odwiedził Mierzwińskiego.
- Szkoda, że pan mnie nie zawiadomił telefonicznie - powiedział młody lekarz. - Mógł
mnie pan nie zastać.
- Wybiera się pan gdzieś?
- Nie. Przed chwilą odwołałem jedno spotkanie. Nie jestem w nastroju do
towarzyskich rozmówek o niczym. Czy przynosi mi pan jakieś sensacje panie majorze?
Downar uśmiechnął się.
- Na razie żadnych sensacji. Chciałem po prostu z panem chwilę porozmawiać.
- Bardzo mi miło, że mnie pan odwiedził.
- Chodzi mi o pewne drobne szczegóły - mówił dalej Downar. - Tak od razu trudno o
wszystkim pamiętać. O niektórych sprawach człowiek przypomina sobie dopiero po pewnym
czasie.
Mierzwiński patrzył badawczo na mówiącego.
- Proszę mi wierzyć, panie majorze, że zrobię wszystko, żeby panu pomóc. Wydaje mi
się jednak, ze nie mam nic więcej do powiedzenia w tej niesamowitej sprawie. Raz jeszcze
tylko mogę pana zapewnić, że to nie ja zabiłem Aastowskiego.
- O tym nie potrzebuje mnie pan zapewniać - powiedział Downar. - Im dłużej zajmuję
się tą sprawą, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że pan nie jest kandydatem na
mordercę.
- Jestem szczęśliwy, że pan tak myśli.
- A teraz niech pan posłucha, panie doktorze... - Downar odchrząknął i przygładził
włosy dłonią. - Bardzo bym chciał, żeby pan ze wszystkimi, najdrobniejszymi szczegółami
opowiedział mi, co się stało owego feralnego dnia, kiedy u pana w mieszkaniu zamordowano
Aastowskiego. Ja wiem, że to męczące powtarzać lak w kółko jedno i to samo, ale proszę
uzbroić się w cierpliwość.
Mierzwiński westchnął zrezygnowany.
- No więc tak... Rano wstałem, ubrałem się, zjadłem śniadanie i pojechałem jak
zwykle do szpitala. Czekały mnie dwie operacje...
- Czy pamięta pan, kogo pan wtedy operował?
- Nazwisk nie pamiętam. Wiem, że to byli mężczyzni. Chyba woreczek żółciowy i
wyrostek z komplikacjami. Nazwiska można sprawdzić w szpitalu.
- Dokąd pan poszedł po dokonanych operacjach?
- Do pokoju lekarskiego. Byłem zmęczony. Chciałem trochę odpocząć.
- I wtedy zadzwoniła pani Aastowska, żeby się z panem umówić w kawiarni.
- Tak.
- Czy podczas tej rozmowy telefonicznej był ktoś w pokoju lekarskim oprócz pana?
Mierzwiński zmarszczył brwi.
- Zaraz... zaraz... Muszę sobie przypomnieć... Chwileczkę. Tak... była Alicja. To ona
odebrała telefon. Teraz sobie dokładnie przypominam.
- I słyszała pańską rozmowę.
- Tak.
- A kto to jest Alicja?
- To jedna z pielęgniarek.
- Dlaczego pan ją tak familiarnie nazywa?
Mierzwiński zmieszał się.
- Tak sobie. Z przyzwyczajenia...
- Czy pana coś łączy albo może łączyło z tą pielęgniarką?
- Jest pan bardzo niedyskretny, panie majorze.
ROZDZIAA VII [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org