Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chattanooga w sześćdziesiątym trzecim? O'Brien naprawdę tam walczył. Ale Pearce znajdował się
wtedy o tysiące kilometrów stamtąd... był zwiadowcą jednej z sześciu kompanii kawalerii na
terenach, które rok pózniej weszły w skład nowo proklamowanego stanu Nevada. A zatem O'Brien
też stał się podejrzany.
- To samo dotyczy także gubernatora?
- Jakże inaczej? Jest słabego charakteru, chciwy i dał się poznać jako lepszy kombinator.
- I zawiśnie na tej samej gałęzi co oni? - Na tej samej.
- Podejrzewał pan każdego.
- Taki już mój fach i taka natura. - Ale dlaczego nie mnie?
- Nie chciał pan zabrać Pearce'a. To oddalało od pana wszelkie podejrzenia. Ale ja chciałem, żeby
szeryf pojechał z panem... i ze mną. Te wspaniałe listy gończe bardzo ułatwiły całą sprawę.
- Pan mnie oszukał - stwierdził Claremont z goryczą, ale bez urazy. - Wszyscy mnie oszukali. Rząd
albo władze wojskowe mogły mnie dopuścić do tajemnicy.
- Nikt pana nie oszukał. Podejrzewaliśmy, że w Forcie Humboldta coś się stało, więc woleliśmy
trzymać oba atuty w ręku. Wsiadając do pańskiego pociągu wiedziałem o wypadkach w forcie tyle
samo co pan. - Ale teraz już pan wie, co tam zaszło?
- Teraz już tak. - Deakin!
Na dzwięk swojego nazwiska agent odwrócił się błyskawicznie, sięgając po broń.
80
- Mam na muszce dziewczynę. Nic nie kombinuj, Deakin!
Deakin nic nie kombinował. Pearce siedział na dachu pierwszego wagonu, beztrosko wymachując
nogami. W nieruchomej dłoni miał colta, a na twarzy ponury, wrogi uśmieszek.
Agent trzymał ręce z dala od ciała, co było podwójnie wskazane, bo tuż za szeryfem zauważył
O'Briena, naturalnie z rewolwerem w garści. - Co mam robić? - zawołał.
- No, już lepiej, tajniaku! - odkrzyknął Pearce niemal jowialnie. - Zatrzymaj pociąg.
Deakin odwrócił się w głąb kabiny.
- Ten facet powiedział: zatrzymaj pociąg - mruknął pod nosem. Delikatnie przekręcił hamulec,
jednocześnie zamykając przępustnicę. Nagle jednym gwałtownym ruchem zakręcił hamulec do końca,
blokując koła lokomotywy. Nastąpiła seria ostrych, metalicznych trzasków, gdy bufory tendra i
wagonów zderzały się po kolei.
Dla rewolwerowców na dachu skutki hamowania okazały się katastrofalne. Nagłe wytracenie
szybkości w połączeniu z gwałtownym szarpnięciem zrzuciło Pearce'a z oblodzonego dachu na
pomost, a jego broń koziołkując wypadła na pobocze, gdy przytrzymał się poręczy, by nie wypaść z
pociągu. Nieco dalej O'Brien leżał plackiem, kurczowo uczepiony wentylatora, by nie pójść w ślady
szeryfa.
- Padnij! - krzyknął Deakin. Zwolnił hamulec, otworzył szeroko przepustnicę i dał nura do tendra.
Claremont leżał już w kabinie, a Marika siedziała na podłodze w tendrze z wyrazem bólu na twarzy.
Agent zaryzykował rzut oka ponad barykadę.
Pearce podniósł się już i właśnie umykał, szukając schronienia w wagonie. O'Brien, rozgoryczony i
wściekły, składał się do strzału. Jego rewolwer plunął ogniem. Huk, metaliczny trzask kuli
uderzającej o stal i jęk rykoszetu Deakin odebrał jako jeden dzwięk. Niemal odruchowo chwycił
najbliższe polano i - nie wchodząc w pole widzenia majora - cisnął nim ponad barykadą.
O'Brien nie widział przeciwnika, do którego mógłby strzelać, ale uznał, że obejdzie się bez tego.
Kula odbijająca się na chybił-trafił w ograniczonej metalowymi ścianami przestrzeni może być
równie śmiertelna jak bezpośrednie trafienie. Kiedy zdejmował palec ze spustu, jego gniew ustąpił
miejsca trwodze - zdawało mu się, że lecące na niego polano jest wielkie jak pień. Nie puszczając
wentylatora, rzucił się w bok. Za pózno - uderzenie sparaliżowało mu ramię i wytrąciło rewolwer,
który szerokim łukiem wypadł na pobocze. Nieświadom tego Deakin dalej ciskał w niego drewnem,
uwijając się jak w ukropie. Major uchylił się przed niektórymi pociskami, inne odparował, ale i tak
większość z nich doszła celu. Wycofał się więc jak rak i z ulgą schronił się na tylnym pomoście.
Deakin wstał i zaryzykował najpierw szybkie, potem nieco dłuższe spojrzenie za barykadę.
Horyzont czysty. Na dachu i przednim pomoście wagonu nie było nikogo. Agent odwrócił się do
dziewczyny.
- Jakieś obrażenia?
Czule pomasowała obolałą część ciała.
81
- Tylko w miejscu, na które tak nagle klapnęłam.
Deakin uśmiechnął się i spojrzał na Claremonta. - A pan nie ucierpiał?
- Tylko na honorze.
Agent skinął głową, zwolnił bieg pociągu i z karabinem Rafferty'ego przeszedł do tendra, gdzie
zaczął naprawiać świeżo powstałą wyrwę w barykadzie.
W przedziale dziennym gubernator i jego trzej kompani ponownie zwołali naradę wojenną. W
atmosferze wyczuwało się przygnębienie, a właściwie defetyzm. Gubernator Fairchild trzymał tę
samą - albo taką samą - szklankę pełną whisky. Ze skrajnie nieszczęśliwą miną wpatrywał się
nerwowo w rozpalony piecyk. O'Brien i Pearce, który właśnie postawił na stole karafkę, wyglądali jak
dwaj twardzi zawodowcy, nienawykli do ponoszenia tak druzgocących klęsk. Henry, również ze
szklanką w ręku, z szacunkiem trzymał się na uboczu. Jego mina, jeśli to w ogóle możliwe, była
jeszcze bardziej grobowa.
- Ma pan jeszcze jakieś genialne pomysły, gubernatorze? - warknął zezlony Pearce.
- Pomysł był mój, ale wykonanie wasze. Czy to moja wina, że was przechytrzył? Bóg mi
świadkiem, gdybym był o dwadzieścia lat młodszy...
- Ale nie jest pan - uciął O'Brien. - Więc niech pan się zamknie. - Mamy skrzynkę materiałów
wybuchowych - odezwał się nieśmiało Henry. - Moglibyśmy rzucić laskę dynamitu...
- Ty też się zamknij, jak nie masz lepszych pomysłów. Ten pociąg jest nam potrzebny, żeby nim
wrócić na wschód.
I znów zapadła ponura cisza, cisza, która skończyła się nagle, gdy karafka z whisky rozprysnęła
się, a na przedział spadł deszcz alkoholu i ostrych jak brzytwa odłamków szkła. Wyraznie usłyszeli
znajomy huk wystrzału z karabinu. Gubernator odjął dłoń od policzka i w osłupieniu spojrzał na krew.
Rozległ się drugi huk i czarny kapelusz szeryfa przeleciał przez pokój. Nagle zrozumieli. Wszyscy
czterej rzucili się na podłogę i pośpiesznie wyczołgali na korytarz prowadzący do jadalni. Padły
jeszcze trzy strzały, ale nim zabrzmiał ostatni, w przedziale nie było już nikogo.
Deakin wyciągnął karabin ze szczeliny w barykadzie, wstał, wziął Marikę pod rękę i zaprowadził
ją do kabiny. Jeszcze trochę zwolnił bieg pociągu, uniósł zwłoki Rafferty'ego, przeciągnął je do tendra
i nakrył brezentem. Wrócił do lokomotywy.
- Stanę lepiej na straży - powiedział Claremont.
- Nie ma potrzeby. Dziś w nocy nie będą nas już niepokoić. - Deakin przyjrzał mu się uważnie. -
Ucierpiał pan tylko na honorze, co? - Ujął pułkownika za lewą rękę i obejrzał broczącą krwią dłoń. -
Niech pani z łaski swojej przemyje mu rękę śniegiem i owinie kawałkiem prześcieradła - zwrócił się
do dziewczyny i spojrzał na tor przed lokomotywą. Pociąg rozwijał teraz najwyżej dwadzieścia pięć
kilometrów na godzinę, ale przy tak kiepskiej widoczności była to jazda na granicy bezpieczeństwa.
Agent bez specjalnego zapału zaczął dorzucać do pieca.
Pułkownik skrzywił się, gdy Marika przystąpiła do obmywania rany. - Tam na dachu wspomniał
82 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org