Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uwagę nieprzyjaciela, który nadsłuchiwał pilnie z patrolówki. Przełknął łzy, raz
jeszcze wymacał nogą pętlę na cumie i znów próbował uchwycić burtę. Palce
ześlizgnęły się po mokrych deskach. Wisiał na linie, dygocąc z wysiłku i lęku. Słona
woda szczypała pod powiekami. Prąd spychał łódz z powrotem na wyspę.
 Zwięty Boże, proszę&  szepnął, żeby Bóg usłyszał.  No, synu, dasz radę 
zachęcił ojciec.
Wierzchem dłoni Jacket przetarł twarz i znów wsunął stopę w pętlę. Podniósł się,
chwycił burtę jedną ręką, wsparł się drugą i zawisł tak, na wpół w wodzie, nie mając
siły na kolejny krok.  Odpocznij  poradził ojciec  poczekaj, aż nadejdzie fala.
Nadeszła. Gdy pchnęła dziób w górę, Jacket prawie puścił chwyt. Przeszła dalej
pod rufę. Rufa uniosła się, a dziób pogrążył się w dół.  Teraz  ponaglił ojciec.
Jacket zebrał resztkę sił. Napiął ramiona, wyprostował nogę w pętli, wciągnął się
na burtę. Drzazgi z desek raniły skórę, gdy próbował przerzucić nogę. Udało się.
Zahaczył o coś piętą, jeszcze trochę wysiłku i przetoczył się do środka ciężko
dysząc. Nadeszła kolejna fala.  Wstawaj, synku  kazał ojciec.
Jacket z wysiłkiem podniósł się na kolana, wysunął wiosła. Pociągnął krótko
lewym, żeby ustawić łódz na kursie, potem nacisnął mocniej, żeby wprawić ją w ruch.
Pchał całym ciałem. Pochylał się i prostował w poczwórnym rytmie: unieść wiosła,
cofnąć, zanurzyć i ciągnąć.
Gdy wpływał na lagunę przesmykiem przez rafy, sprzyjała mu fala, teraz, gdy
będzie płynął w przeciwnym kierunku, przyjdzie mu walczyć o każdy metr kanału,
każdy zakręt na wąskim przesmyku. Najpierw trzeba skierować łódz prosto ku linii
przyboju, nakierować na wejście do kanału, walcząc z wartkim prądem. Nie jest to
daleko, pięćdziesiąt metrów co najwyżej, ale manewr jest grozny. Jeśli nie utrzyma
kursu, fala z raf uderzy w burtę i zepchnie łódz na ostre jak brzytwa koralowce, jemu
zaś zabraknie siły, aby temu przeciwdziałać. Następna fala przewróci uwięzioną łódz,
strzaska burtę, a jego samego wysadzi z łodzi, jak z procy. Owszem, może zdoła
wyjść z tego cało, jeśli będzie widział, co i jak. Na wszelki wypadek przygotował
maskę do nurkowania, powiesił ją na szyi. Bez maski i możliwości widzenia pod wodą
rozbije się na koralowcu.
Bob płynął uparcie w stronę rafy. Nie bał się koralowca. Po prostu trzeba się
przedrzeć i tyle, tak samo z Kolumbijczykami. Trzeba się postarać i już.
Nie myślał o tym, że przy dziennym świetle byłoby mu łatwiej. Nie zastanawiał się,
że przypadła mu w udziale niebezpieczniejsza część zadania. Steve miał pieniądz i
kontakty, i to on ustawił cały interes. Jego zaś, Boba, wynajął ze względu na
znajomość łodzi, silników i morskie doświadczenie. Pieniądze były spore, większe,
niż Bob zarabiał przez cały rok, wystarczy na kupno własnej łodzi, o czym zawsze
marzył i czego pragnął najbardziej na świecie. Suma, jakkolwiek duża, nie zmieniała
jednak istoty sprawy czy jego własnej postawy  był facetem wynajętym.
Wpatrywał się w falę przyboju, próbując znalezć jakiś przesmyk lub przejście
przez rafy. W ciemności nie było to łatwe. Groziło mu, że znajdzie się na płyciznie, a
nadbiegająca fala zwali się nań całym ciężarem, przygniatając do ostrych
koralowców. Posuwał się ostrożnie, powoli, przytrzymując się dłońmi w rękawicach
koralowców, metr po metrze, naprężał grzbiet, by nie dać się fali. Uważnie badał dno,
czy nie ma jeżowców ani innych groznych dla pływaka stworów zamieszkujących
rafę. Dwa razy musiał zawracać, gdy wybrana droga kończyła się ślepo, ale uparcie
parł do przodu i wreszcie znalazł się po drugiej stronie rafy. Przyśpieszył płynąc w
stronę, gdzie zakotwiczyli motorówkę.
Pierwszy krąg wokół Cay zatoczył ciasno, sto metrów od linii raf. Zredukował
obroty do siedmiuset, płynął wolno, robiąc najwyżej pięć węzłów. Silnik był
doskonale wyciszony. Słychać było tylko szum spalin w rurze wydechowej. Nie
zapalał oczywiście świateł. Obliczał, że przed świtem zdąży okrążyć wysepkę ze trzy
razy. Potem musi wracać do bazy. Dzieciak nie mógł być daleko. Gdyby mógł tylko
zapalić szperacza, pewnie zaraz by go namierzył. W mroku, gdy księżyc już zaszedł,
sprawa była trudniejsza, ale niczego nie należy przesądzać. Wpatrywał się pilnie w
ciemność.
Jacket usłyszał cichy szum układu wydechowego potężnego silnika. Przeprawa
przez przesmyk między rafami wyczerpała go do cna. Leżał na dnie łódki. Na
otwartym morzu nie ma żadnego schronienia.  Pamiętaj, o tym, co ci dała natura 
szepnął tata.
Jacket rozwiązał żagiel i po cichu rozłożył go na dnie łódki. Zdjął spodnie,
złachane od zacierania śladów na plaży, ale wciąż
jaśniejsze niż kolor jego skóry. Położył się na żaglu. Słyszał, jak
w skrzynce pod ławką i w siatce kotłują się homary, słyszał plusk
fali uderzającej o burtę i szum spalin. Motorówka była blisko,
płynęła niespiesznie. Jacket usłyszał nawet syk wody ciętej ostrym
dziobem. Nieprzyjaciel był naprawdę blisko, pięćdziesiąt kroków,
nie więcej. "
Czarny rycerz siedział bez ruchu na karym rumaku w cieniu drzew na skraju boru.
Poniżej, doliną, płynęła rzeka. Biały baron na czele setki okrutników zbliżał się do
brodu. Czarny rycerz nie żywił lęku. Nadejdzie dzień, kiedy zaatakuje wroga, ale
jeszcze nie dziś. Dziś nie miał szans. Słyszał rżenie koni, szczęk żelaza i szum
rzecznych fal na porohach, za przeprawą.  Spokojnie, mały, spokojnie  uspokajał
rumaka, który zwietrzył niebezpieczeństwo.
Za godzinę zacznie świtać. Motorówka zatoczyła trzy kręgi i Jacket usłyszał, jak
odpływa na północ. Ukląkł, postawił maszt i rozwinął żagiel. Dopiero wtedy zobaczył
aktówkę pod siedzeniem. Nie pamiętał, że sam wrzucił ją do łodzi jeszcze na lagunie.
W pierwszym odruchu chciał ją wyrzucić za burtę, ale należała przecież do pilota.
Zaczynała wiać poranna bryza. W powietrzu niosła się woń głębiny od Tongue of the
Ocean, świeższa i chłodniejsza niż zapach Great Bahama Bank  Wielkiej Aawicy
Bahamskiej, ale też nie tak bogatej.
Matka zawsze budziła się przed świtem, właśnie wtedy, kiedy zaczynała wiać
bryza. Ubierała się i ruszała na drugą stronę południowego cypla wyspy do domu
Amerykanów, u których sprzątała. Starała się o pracę w hotelu w Congo, ale miała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org