[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Na szczęście nie. ja mówię po włosku.
Zdjęła okulary, jak gdyby chciała się im uważniej przyjrzeć. - Pan mówi po włosku, bosmanie?
- Tak. I po hiszpańsku. I po niemiecku. Pani z pewnością też mówi po niemiecku - może mnie pani
sprawdzić w każdej chwili. Zaskoczona? A może zaszokowana?
- Nie. - Z wolna pokręciła głową i uśmiechnęła się po raz trzeci. Bosmanowi przyszła do głowy
myśl, że uśmiechnięta Margaret Morrison i jej ciepłe, przyjazne, brązowe oczy tworzyły
całkowicie inną osobę niż ta, którą - jak sądził - poznał jako siostrę oddziałową. - Nie, wcale nie.
Naprawdę.
- Pochodzi pani z żeglarskiej rodziny, siostro?
- Tak. - Tym razem była zaskoczona. - Skąd pan wiedział?
- Nie wiedziałem, ale miałem szanse zgadnąć. Chodzi o Kiel. Wielu angielskich marynarzy dobrze
zna Kiel, ja też. Kiel organizuje albo przynajmniej organizowało najlepsze regaty w Europie.
Pani ojciec jest z Aberdeen. Rybak czy zaciąga się na statki?
- Cóż... Pływa. Na statku. - W jakim charakterze? - No... - zawahała się. - No, jako kto?
- Jako kapitan Marynarki Królewskiej.
- Panie Boże! - McKinnon patrzył na nią z łagodnym zdziwieniem, aż wreszcie potarł nie ogoloną
brodę. - W przyszłości będę musiał traktować panią z większym respektem, siostro Morrison.
- Nie sądzę, żeby było to konieczne, panie McKinnon. - Jej głos brzmiał oficjalnie, lecz uśmiech
nie był formalny. - Nie teraz.
- Sprawia pani wrażenie, jakby się pani wstydziła ojca kapitana Marynarki Królewskiej.
- Nie. Jestem bardzo dumna ze swego ojca. Ale to czasem bywa trudne. Rozumie pan?
- Tak, chyba tak.
- A więc dobrze, panie McKinnon. - Okulary znalazły się znów na swoim miejscu, a siostra
przełożona znów wdziała swą dawną skórę. - Będzie się pan widział z porucznikiem na górze? -
McKinnon skinął głową. - Niech mu pan powie, że za godzinę, dwie do niego zajrzę.
Bosman zamrugał. Dalej w wyrażaniu uczuć nie posuwał się nigdy. - Pani?!
- Tak. Ja. - Gdyby to jeszcze nie wyszło z mody, z pewnością by się żachnęła.
- Ale doktor Sinclair mówił, że... że przyjdzie.
- Doktor Sinclair jest lekarzem, nie pielęgniarką. - Panna Morrison powiedziała to tak, jakby w
słowie lekarz mieściło się coś odrobinę niegodnego. - Porucznik podlega mojej opiece. Trzeba
mu będzie zmienić opatrunki.
- O której dokładnie wybiera się pani na górę? - Czy to ma znaczenie? Sama trafię.
- O nie, siostro, nic z tego. Nie wie pani, co dzieje się na górze. Zawierucha szaleje jak należy,
temperatura spadła poniżej czterdziestki, ciemna noc, a pokład udaje lodowisko. Nikomu nie
wolno wyjść na górę bez mojej zgody, a już na pewno nie pielęgniarkom. Pani zadzwoni i ja po
panią zejdę.
- Tak jest, panie bosmanie - powiedziała służbiście i posłała mu lekki uśmiech. - Pan to tak ujął, że
nie sposób się sprzeciwić.
- Przepraszam. Bez obrazy. Zanim się pani tam wybierze, proszę nałożyć na siebie tyle ciepłych
rzeczy, ile pani zdaniem trzeba, a potem jeszcze drugi raz tyle.
Przechodząc przez oddział B , bosman natknął się na Janet Magnusson. Rzuciła mu szybkie
spojrzenie i spytała:
- Co ci jest?
- Gotuj się, gotuj, siostro Magnusson, albowiem koniec już rychły. - Oczym ty u licha mówisz,
Archie?!
- O smoku za ścianą. - Wystawił kciuk w stronę oddziału A . - Postanowiła...
- O smoku? To Maggie?! Wczoraj była lwicą.
- Smok! Przestała zionąć ogniem. Teraz uważaj: uśmiechnęła się do mnie, tak uśmiechnęła się do
mnie! Pierwszy raz, odkąd wypłynęliśmy z Halifaksu! Uśmiechnęła się! Cztery razy! Człowiek
robi się od tego niespokojny.
- To dobrze! - Potrząsnęła go za ramiona. - Cieszę się. Naprawdę się cieszę. Zatem przyznajesz, że
zle ją oceniłeś.
- Przyznaję. Ale, ale! Sądzę, że i ona pomyliła się co do mojej osoby. Odrobinę.
- Mówiłam ci, że jest miła. Pamiętasz?
- Rzeczywiście, pamiętam. I rzeczywiście jest miła. - Bardzo. Bardzo miła.
Przyglądał się jej podejrzliwie. - A cóż to znowu ma znaczyć? - Uśmiechnęła się do ciebie...
Posłał jej lodowate spojrzenie i wyszedł.
Kiedy McKinnon zjawił się w kabinie kapitańskiej, porucznik Ulbricht już nie spał.
- Obowiązki wzywają, panie McKinnon? Idziemy namierzać?
- Spocznij, poruczniku. Nie ma gwiazd. chmury na niebie. Chyba też więcej śniegu. Jak
samopoczucie?
- Całkiem, całkiem. W każdym razie, jak leżę. Mówię o stronie fizycznej. - Poklepał się po głowie.
- Z tym nieco gorzej. Dużo się tu zastanawiałem i myślałem.
- O tym, dlaczego pan tu leży? - Właśnie.
- A my wszyscy niby co robimy? Przynajmniej ja nie robię już nic innego tylko się nad tym
zastanawiam. Nie wymyśliłem jednak niczego szczególnego. W gruncie rzeczy nie wymyśliłem
nic.
- Nie twierdzę, że mógłbym pomóc. Niech pan to nazwie czystą ciekawością, ale czy nie
zechciałby mi pan opowiedzieć, co działo się z San Andreasem , odkąd wypłynęliście z
Halifaksu? Oczywiście jeśli nie pociąga to za sobą zdrady tajemnicy służbowej.
McKinnon uśmiechnął się.
- Nie mam żadnych tajemnic. Zresztą nawet gdybym miał, to co by pan z nimi zrobił?
- Istotnie, co... Racja.
McKinnon opowiedział w skrócie, co przydarzyło się statkowi od chwili, gdy opuścił Nową
Szkocję. Kiedy skończył, Ulbricht powiedział: - Dobra, teraz zobaczymy, czy umiem liczyć. O ile
czegoś nie poplątałem, z San Adreasem związanych jest siedem różnych grup ludzi, to znaczy
siedem różnych grup znajduje się teraz na pokładzie. Po kolei. Na początku była pańska załoga.
Pózniej zjawili się ranni z niesprawnego niszczyciela. Potem rozbitkowie z rosyjskiej łodzi
podwodnej, których zabraliście z zatopionej w końcu przez was korwety i ranni marynarze z
Murmańska. Od tamtej pory zabraliście rozbitków z Andovera i z Argosa . Do tego jeszcze
Helmut i ja. Siedem. Zgadza się? - Zgadza się. Siedem.
- Możemy wyłączyć rozbitków z uszkodzonego niszczyciela i tonącej fregaty. Ich obecność na
pokładzie jest wynikiem zbiegu okoliczności, niczego poza tym. Możemy też zapomnieć o
komandorze Warringtonie, jego ludziach, o Helmucie Wintermanie i o mnie samym. Zostaje
nam pańska załoga, rozbitkowie z Argosa i ranni z Murmańska.
- Trudno sobie wyobrazić bardziej nieprawdopodobny tercet podejrzanych.
- Rzeczywiście, trudno. Ale nie o wyobraznię tu chodzi, bosmanie , a o logikę. To musi być ktoś z
nich. Wezmy rannych z Murmańska - jeden z marynarzy mógł zostać przekupiony. Wiem, że to
brzmi absurdalnie, ale cała wojna jest absurdalna i najbardziej nieprawdopodobne historie dzieją
się w absurdalnych sytuacjach. Ale jedna rzecz jest pewna: nie znajdziemy odpowiedzi na tę
zagadkę pośród spraw oczywistych. Ilu rannych wiezie pan do kraju z Rosji?
- Siedemnastu.
- Czy wie pan, jakie mają obrażenia? McKinnon przyjrzał się Ulbrichtowi z rozmysłem. - Mam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl