[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cudowne dziecko chłopa z Północy, gdzieś spod
Mediolanu, wyedukowane za pieniądze proboszcza.
Brzydka, kwadratowa twarz, kanciasta sylwetka
wieśniaka, osobowość lokaja. Gra, co mu się ka\e,
jak długo się ka\e, bierze pieniądze i prędko odchodzi, niczym boginie miłości z
dyskretnej instytucji signory Esposito.
Tylko ręce, jak gdyby nale\ące do kogoś innego, lekko uniesione nad falującą
czarno-białą taflą;
piękne, wysmukłe dłonie, zapewne potrafiące wydobyć rozkosz nawet ze
spróchniałego drewna... Jak
dłonie tamtego chłopca, sprzedawcy oliwek na targu
w Catanzaro...
Muzyka uniosła się nad jego marzeniami,
zatartymi obrazkami z przeszłości, o których nie
wiadomo, czy naprawdę istnieją w suchych zwojach
pamięci, czy stanowią jedynie wytwór imaginacji;
chorej imaginacji, jak miał prawo o sobie sądzić.
Capano interpretował zbyt elegancko, salonowo, w jego grze z naturalnych
przyczyn nie było
tchnienia słowiańskości, czego najprawdopodobniej
podświadomie po\ądał słuchacz i co skłoniło go do
wyboru właśnie Chopina. Jednak nie technika, lecz
sama konstrukcja fraz, ich struktura brzmieniowa
sprawiła, \e Ostrogski odbierał tę grę inaczej, ni\
gdyby słuchał Debussy'ego czy Mahlera i zachwycał
się wyłącznie doskonałością kompozycji. Oto on,
obywatel świata i wyrafinowany poszukiwacz uniwersalizmu w sztuce, zaczął nagle,
bezwiednie
reagować tak jak jakiś nieszczęśliwy, oszalały z tęsknoty popowstaniowy
emigrant! Muzyka przyniosła
myśl o rodzinnym domu, a on nie mógł się od tej
myśli uwolnić!
Ale \adna muzyka, nawet ta wyczarowana
przez najgenialniejszych, nie ma mocy wartościowania marzeń, które sama
wywołuje. Nie wszystkie
wspomnienia były radosne, lecz coś mimo bólu nakazywało poddać się im bez
sprzeciwu. Rodzinny
dom... Czy mo\na mówić o rodzinnym domu, nie
będąc przywiązanym do \adnego kąta, do zegara tykającego na jakiejś ścianie,
gzymsu nad kominem
i zawsze tego samego widoku z okna? Czy mo\na
o tym mówić, gdy mieszka się to tu, to tam z powodu
kaprysu rodziców, przemieszczających się z nudów
wcią\ po obszernej majętności i ustawicznie wyje\d\ających za granicę? Jako
dziecko z nikim się nie
z\ył, nie zaprzyjaznił. Nie miał niani śpiewającej kołysanki ani starego Kacpra,
z gatunku tych, z którymi
panicze chodzą na kaczki i wysłuchują opowieści
o powstaniu styczniowym. Nie potrafił nawet umiejscowić większości wydarzeń z
dzieciństwa, bo mąciło mu się w głowie i nie wiedział, czy działy się na
Riwierze, w Berlinie, Zurychu czy w poczciwej Złotoryi albo Aą\ynie. Nie miał
ju\ chyba wątpliwości,
\e jego pierwszy prawdziwy rodzinny dom to ta
właśnie "Villa Astrea" na Sycylii, gdzie słucha teraz
muzyki i coraz głębiej zatapia się w sobie.
Chciwie łowił dzwięki wypływające spod
wysmukłych palców pianisty. Przypominały coś
nieuchwytnego, trudnego do wyra\enia - mo\e
szum wiosennego deszczu, który tu nigdy nie pada,
mo\e czeluść parku za szybą, dotkniętą piekącym
oddechem mrozu, jakiego w całym \yciu nie zazna
nikt z mieszkających tu ludzi?
Wrócić? Ale dokąd? Do pustego, zimnego pałacu w Złotoryi, błądzić po
niewygodnych amfiladowych pokojach, gdzie wśród pretensjonalnych mebli
i obić nie ma miejsca na choćby chwilowe pozostanie
sam na sam ze sobą? Albo do chylącego się ku ziemi
dworu w Aą\ynie, w którym po paru minutach ubranie przesiąka stęchlizną i
kominowym kopciem? Pilnować młocki i wykopków, chocia\ nie ma się o tym
pojęcia, wykłócać z rządcą, wąchać folwarczne smrody, znosić wizyty sąsiadów.
Wrócić - aby umrzeć i być
pochowanym w swojej ziemi, na wiejskim cmentarzyku, o którego parkan czochrają
się końskie zady
z pobliskiego targowiska...
Tu, w przeciwległym końcu ogrodu, na brzegu ciepłego morza kazał wybudować
grobowiec z afrykańskiego marmuru, gdzie będzie mógł przez
całą wieczność rozmawiać z tajemniczym wiatrem
znad Sahary, z lazurowym niebem, nasłuchiwać
legend o herosach nieprzemijającego piękna.
A tam? Tam nie ma nawet grobu rodziców.
Tak samo jak on nie tęsknili nigdy za ojczystymi
stronami. Tam jest tylko niewysłowiona surowość,
egzotyka w szczególnej odmianie dzikości - wonnej
i zawiesistej. Tak - tylko jeden jedyny zmysł mo\e
nieomylnie ją opisać - smak.
Frazy Chopina stały się wielkim kłębowiskiem śniegu. Nagle, w środku
sycylijskiego czerwca,
tysiące śnie\nych płatków zawirowało w powietrzu,
pokrywając sprzęty, ksią\ki, obrazy, ginąc jak mydlane bańki w zetknięciu z
rozpalonym czołem.
Znieg kojarzył mu się z pierwszym i jedynym
męskim doświadczeniem niebezpieczeństwa i głodu. Miał wtedy dwanaście lat.
Rodzice, jak ka\dej
zimy spędzanej w kraju, wyjechali na karnawał do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl