[ Pobierz całość w formacie PDF ]
musi myśleć o przyszłości.
Próbowałem wstać i podać jej worki złota, które trzymałem pod łóżkiem, lecz już jej
nie było, a wtedy ,,Dziewczyna na posługi" z twarzą Belle pozbierała całe złoto, ułożyła je na
swojej tacy i uciekła z pokoju. Chciałem biec za nią, ale nie miałem nóg... nagle stwierdziłem,
że nie mam wcale ciała.
Jestem całkiem sam, nikt się mną nie opiekuje... Zwiat składa się ze starszych
sierżantów i z pracy... Gdzie i jak pracuję, nie ma żadnego znaczenia. Pozwalam znowu się
objuczyć i zaczynam ponownie wspinać się na tę lodową górę. Jest cała biała i przepięknie
kulista. Gdybym tylko dostał się na różowy wierzchołek, pozwolono by mi spać, a tylko tego
potrzebuję. Nie osiągnę jednak szczytu... jestem bez rąk, bez nóg, bez niczego.
Na górze wybucha pożar lasu. Znieg nie taje, ale czuję, jak obmywają mnie fale
gorąca, gdy wpinam się z mozołem coraz wyżej. Starszy sierżant, pochylając się nade mną,
wrzeszczy: ,,Obudz się... obudz się... obudz się..." Zaledwie mnie obudzono, znów kazano mi
zasnąć. Z tego, co działo się pózniej, mam dosyć mgliste wspomnienia. Część tego czasu
spędziłem na wibrującym stole, otoczony reflektorami i tłumkiem ludzi. Kiedy całkiem się
obudziłem, leżałem w szpitalnym łóżku i czułbym się prawie dobrze, gdyby nie dziwne
uczucie, podobne trochę do stanu wznoszenia się, którego człowiek często doświadcza po
tureckiej łazni. Miałem znowu ręce i nogi. Nikt nie chciał jednak ze mną rozmawiać i ilekroć
kogoś o coś pytałem, pielęgniarka zatykała mi usta. Często robiono mi masaże, a któregoś
dnia rano poczułem się zupełnie dobrze i zaraz po przebudzeniu wstałem z łóżka. Miałem
lekkie zawroty głowy, lecz poza tym nic nie dokuczało. Wiedziałem już, kim jestem i w jaki
sposób dostałem się do hibernatora, uświadomiłem sobie również, że moje koszmarne
przeżycia były tylko snem.
Wiedziałem też, komu zawdzięczam to wszystko. Jeżeli nawet Belle usiłowała wymóc
na mnie, gdy byłem pod wpływem narkotyku, żebym żadnego z jej świństw nie pamiętał,
teraz jej czary przestały działać. Winą można było obarczać albo niedoświadczoną
hipnotyzerkę, albo trzydziestoletni sen, który wymazał wszystko z mojej pamięci. Pewnych
szczegółów nie pamiętałem dokładnie, lecz w pełni zdawałem sobie sprawę z tego, jaki numer
mi wycięli. A jednak nie czułem specjalnie wielkiej wściekłości. Co prawda, stało się to
dopiero ,,wczoraj", gdyż sen oddziela jeden dzień od drugiego. Ale w moim wypadku letarg
trwał trzydzieści lat. To, co odbierałem jako całkowicie subiektywne, było trudne do
precyzyjnego zdefiniowania, bo chociaż pamiętałem dokładnie ,,wczorajsze" wydarzenia,
przyjmowałem je jak bardzo odległą przeszłość.
Czy widzieliście w telewizji podwójne ujęcie gracza baseballu, który w jednym kadrze
przygotowuje się do uderzenia piłki, a drugie ujęcie przedstawia go w chwili, gdy całkowicie
zasłania boisko i z trudem mieści się na ekranie?
Coś podobnego działo się ze mną... moje świadome wspomnienia działały na zasadzie
ujęcia na pierwszym planie, ale reakcje emocjonalne odnosiły się do czegoś odległego w
czasie i przestrzeni.
Oczywiście, miałem zamiar odszukać Belle i Milesa i przerobić ich na karmę dla
kotów, ale na razie nie było pośpiechu. Wystarczy, że zajmę się tym za kilka miesięcy - teraz
muszę poznać rok 2000.
Ale a propos kotów, gdzie podział się Pit? Powinien tu gdzieś być... jeżeli naturalnie
biedaczek przeżył tak długi sen.
W tym momencie - i ani o chwilę pózniej - przypomniałem sobie, że moje starannie
przygotowane plany wspólnej hibernacji wzięły w łeb.
Wyciągnąłem Belle i Milesa z przegródki ,,ad acta" i przesunąłem na pozycję
,,aktualne". Więc oni próbowali zabić mojego kota, taak?
To było coś gorszego niż zwykłe morderstwo: wygnali Pita, żeby zdziczał... żeby
spędził resztę swych dni na poniewierce, przemykając po bocznych uliczkach, grzebiąc w
śmietnikach w poszukiwaniu odpadków, żeby został z niego szkielet o wystających żebrach, a
jego dobroduszny charakter przemienił się w trwałą nieufność i nienawiść do wszystkich
dwunożnych istot.
Zostawili go, by umarł - z pewnością już od dawna nie żyje - zostawili go, by umarł w
przekonaniu, że nawet ja go opuściłem.
Za to będą musieli mi zapłacić - jeżeli jeszcze żyją... Miałem nadzieję, że tak, i że i
będę mógł się zemścić za ich podłość... Tego nie można puścić płazem!
Uświadomiłem sobie, że stoję w piżamie obok łóżka, trzymając się poręczy, by
zachować równowagę. Rozejrzałem się i postanowiłem kogoś przywołać. Szpitalne sale w
zasadzie się nie zmieniły. W mojej izolatce nie było okna. Nie mogłem się zorientować, skąd
pada światło. Aóżko było wysokie i wąskie, tak jak za moich czasów, ale zauważyłem, że jego
konstrukcja umożliwia nie tylko spanie, gdyż w dole wmontowano rurę w kształcie kaczki
pełniącą prawdopodobnie funkcję basenu, a i nocny stolik był integralną częścią konstrukcji.
W normalnych okolicznościach na pewno zainteresowałbym się tym urządzeniem, ale w tej
chwili pragnąłem tylko znalezć przycisk przywołujący pielęgniarkę - po prostu chciałem się
ubrać.
Dostrzegłem klawisz, nacisnąłem. Na ekranie monitora wiszącego w nogach łóżka
zaświecił się napis: PRZYWOAANIE PIELGNIARKI. W ułamku sekundy zgasł i zaraz
pojawił się następny: PROSZ CHWIL POCZEKA.
Szybko i bezgłośnie otworzyły się drzwi i weszła pielęgniarka. Pielęgniarki też się
niewiele zmieniły. Ta moja była całkiem do rzeczy, choć zachowywała się prawie jak sierżant
na placu ćwiczeń. Na krótko ostrzyżonych włosach koloru orchidei kołysał się mały, idealnie
biały czepek, szeleściła sztywno nakrochmalonym, także białym jak śnieg fartuchem. Fason
fartucha zasłaniał i odsłaniał miejsca cokolwiek inne niż w roku 1970 - ale zmiany w
kobiecych strojach, nawet takich jak roboczy mundurek, były nieuniknione i niezmiennie
trwały od tysięcy lat. Nieważne, który był wiek - po jej zachowaniu mogłem od razu poznać,
że mam do czynienia z pielęgniarką.
- Proszę natychmiast położyć się do łóżka!
- Gdzie moje ubranie?
- Z powrotem do łóżka! I to zaraz!
- Proszę siostry, jestem wolnym obywatelem, od dawna pełnoletnim i nie notowanym.
Do łóżka wracać nie muszę i tego nie zrobię. Proszę pokazać mi, gdzie mam ubranie, albo
wyjdę w takim stroju.
Spojrzała na mnie, obróciła się na pięcie i wyszła z pokoju. Drzwi rozsunęły się
automatycznie, gdy tylko stanęła na progu. Spróbowałem zrobić to samo. Niestety, dla mnie
stanowiły przeszkodę nie do pokonania. Nie mogłem odkryć zasady ich działania, chociaż
byłem przekonany, że co jeden technik wymyśli, to drugi w końcu zdekonspiruje. Nie miałem
zresztą na te rozmyślania zbyt wiele czasu, drzwi bowiem otworzyły się znowu i do pokoju
wszedł mężczyzna.
- Dzień dobry - pozdrowił mnie. - Jestem doktor Albrecht.
Miał na sobie coś pośredniego między niedzielnym ubraniem z Harlemu i strojem na
piknik, ale zmęczone oczy należały do profesjonalisty - byłem skłonny mu zaufać.
- Dzień dobry, doktorze. Chciałbym dostać ubranie.
Wszedł do pokoju, by drzwi mogły się zasunąć, nie przyciąwszy mu pięty. Sięgnął do
kieszeni i wyjął paczkę papierosów. Wyciągnął jednego, zamachał nim szybko w powietrzu,
włożył do ust i pociągnął; na końcu żarzył się ogienek. Podsunął mi paczkę.
- Zapali pan?
- Hm, dziękuję, ale nie.
- Spokojnie może pan zapalić. Nie zaszkodzi panu.
Pokręciłem przecząco głową. Zawsze pracowałem z dymiącym obok mnie
papierosem, postępy w pracy osądzałem na podstawie przepełnionych popielniczek i liczby
wypalonych plam na desce kreślarskiej. Teraz gdy spojrzałem na dym, zrobiło mi się trochę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl