[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do kuchni, żeby przygotować śniadanie dla siebie i dla Bigosa. Oczywiście, nie-
śmiertelną jajecznicę na kiełbasie.
ROZDZIAŁ ÓSMY
NOWE PODEJRZENIA • CO SIĘ PRZYTRAFIŁO BIGOSOWI •
ROZMOWA Z WĄSIKIEM • CZY NAIGRAWAM SIĘ Z WŁADZY? •
GDZIE SIĘ POWINNO UMAWIAĆ NA RANDKI? • SPOTKANIE „POD
ZEGAREM” • JAK DŁUGO IDZIE SIĘ PRZEZ PARK? • ZNIKNIĘCIE
PANNY MARYSI • W TAJEMNICZYM PODZIEMIU • TAJNE
PRZEJŚCIE • NA TROPACH ZJAWY
Śniadanie zjadłem samotnie, ponieważ Bigos długo nie wracał z posterunku
milicji. Pozostawiłem dla niego stygnącą na patelni jajecznicę, narzuciłem na sie-
bie palto i pomaszerowałem do Janiaka. Irytowała mnie myśl, że nobilitowałem
go wczoraj na dozorcę, a w nocy zamknięto nas w pokoju i we dworze bezkarnie
grasowali złoczyńcy.
Śnieg topniał, ale jeszcze dość grubą warstwą zalegał na trawnikach i ścież-
kach. Przed wejściem do oficyny dostrzegłem wyraźny ślad butów. Ślad był poje-
dynczy, prowadził od szosy do drzwi mieszkania. Wyglądało na to, że nad ranem
Janiak wrócił skądś do domu albo że nad ranem ktoś do niego przyszedł i przeby-
wa tam do tej pory.
Długo i mocno waliłem w drzwi. Otworzył mi wreszcie — zaspany, w długiej
białej koszuli aż do kostek. Szatę miał jak anioł na świętym obrazku, brakowało
mu tylko skrzydeł, lecz jego gęba nie ogolona, ze zmierzwioną brodą i przekrwio-
nymi oczami, nie pasowała do tego niebiańskiego stroju.
— Znowu zaspałem? — zafrasował się.
— Nocą wdarli się do dworu jacyś osobnicy, zamknęli nas w jednym pokoju
i bezczelnie buszowali po wszystkich pomieszczeniach — powiedziałem.
— Co pan mówi! A ja spałem i nic nie słyszałem. Spałem całą noc jak zabity.
Nie wiem, co się ze mną dzieje, że mnie taka senność ostatnio ogarnia.
Wzruszyłem ramionami.
— Po co te kłamstwa, panie Janiak? W nocy padał śnieg i widać na nim ślady.
Dopiero rano wrócił pan do domu. No cóż, przykro mi, że znowu straciłem do
pana zaufanie.
Odwróciłem się na pięcie i pozostawiając go w otwartych drzwiach, ruszyłem
w swoją stronę. Rzuciłem jeszcze przez ramię:
107
— Palić pan już nie potrzebuje, sami damy sobie radę.
Łatwo było powiedzieć, gorzej — wykonać. Bigos wciąż nie wracał z poste-
runku, więc rad nierad zabrałem się do rozpalania ognia w bibliotece. Zamyka-
łem już drzwiczki pieca, gdy rozległo się głośne pukanie do drzwi frontowych.
U wejścia do dworu stał sierżant milicji. Miał sumiaste, długie wąsy, jak wiarus
na starych rycinach.
— Pan jest tu kierownikiem? — zapytał surowo. I zaraz wyciągnął notatnik
służbowy. — Czy u pana pracuje niejaki pan Bigos, syn Antoniego?
— Tak jest. Mam takiego współpracownika.
Sierżant „Wąsik” — bo tak go w myślach nazwałem — zerknął na mnie
z odrobiną podejrzliwości.
— Więc przyznaje się pan, że niejaki Bigos, syn Antoniego, jest pana współ-
pracownikiem? Bo on, obywatelu, został zatrzymany. Do wyjaśnienia.
— Bi. . . bigos? — aż zająknąłem się z wrażenia. — Zatrzymany? Co to zna-
czy, proszę pana?
— Na służbie nie jestem panem, tylko obywatelem — groźnie upomniał mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl