[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cia. A teraz, kiedy nareszcie możesz, kiedy wprost zmuszony jesteś zrobić próbę znalezienia
tego szczęścia gdzie indziej, odtrącasz myśl o nim. Powiedz sam, czy żyłeś dla siebie?... %7ły-
łeś dla swych namiętności, dla czegoś, co było tylko odbiciem, skutkiem, odzwierciedleniem
twej pasji w świecie innych ludzi. Nic nie robiłeś dla siebie, dla człowieka, dla mężczyzny,
dla istoty zagłuszonej przez hałas walki. A przecież ta istota nie została zabita. Wiem, bo ją w
tobie kocham, bo jej pragnę, bo ją czuję... Pawle! Nie odzywałam się, nie chciałam być ci
najmniejszą przeszkodą w pogoni za tym obcym mi, zawziętym, zimnym szczęściem. Ale
dziś, dziś daj mi prawo, pozwól mi zażądać od ciebie głosu dla mojej miłości, dla naszej mi-
łości, bo i ty przecie mnie kochasz, bo nie ma na ziemi bliższych sobie istnień niż my dwoje,
chociaż robiłeś wszystko, by tego nie widzieć. Pawle! Pozwól mi spróbować dać ci to szczę-
ście, w które ja wierzę, podaruj mi siebie, ofiaruj. Nie wyciągałam po ciebie rąk wówczas,
gdy mogły ci być zawadą, gdy byłeś zwycięzcą, ale teraz pozwól mnie dać ci inne, stokroć
głębsze zwycięstwo, prawdziwie istotne: radość!... A jeżeli nie chcesz jej dla siebie, miejże
odrobinę litości, odrobinę dobroci dla mnie. Daj mi ją! Dla mnie świat to ty, dla mnie szczę-
ście to ty. Ofiaruj mi siebie, Pawle! Ja żadnego szczęścia nie zaznałam, żadnej radości, i
teraz błagam cię o nie, Pawle, Pawle!...
Całowała jego ręce i łzy jej spływały po bladych policzkach. Pod wpływem jej słów Paweł
siedział zahipnotyzowany i gryzł wargi. W czaszce jego tłukły się myśli: gdyby nawet chciał,
gdyby ona miała rację... Ale jak, jak? Przecie nie ma sposobu!...
Znikniemy mówiła ukryjemy się przed ludzmi, będziemy żyli tylko dla siebie. Będzie
pogoda i cisza, i my. Nic nie zamąci nam radości, nie rozłączy naszych rąk. Znajdziemy sobie
takie zacisze. A jeżeli... jeżeli kiedykolwiek zapragniesz znowu świata... wrócisz doń. Przy-
sięgam, że nie będę usiłowała zatrzymać cię ani jednym słowem! Wierzę jednak, że nie ze-
chcesz, że zrozumiesz, co znaczy prawdziwe szczęście, które przecie nie leży gdzieś poza
tobą samym, lecz tkwi w twoim wnętrzu!...
Spotkały się ich oczy i Krystyna zawołała radośnie:
O, Pawle!... Dziękuję ci! Dziękuję!
Zarzuciła mu ręce na szyję i wybuchnęła łkaniem. Tulił ją do piersi. Odczuwał coś zupeł-
nie nowego, coś całkiem nieznanego, czego nie umiał nazwać, a co teraz właśnie zawarte było
w jego ramionach, wstrząsnęło łkaniem, coś bardzo istotnego, najbardziej cennego, czego nie
chciałby wyrzec się za żadną cenę.
I dziwne. Dokładnie przecie zdawał sobie sprawę z klęski, która nań się zwaliła, z nie-
prawdopodobnej trudności jakiegokolwiek ratunku, przekreślenia wszystkiego, co było treścią
życia, a przecie ogarniał go niezwykły ciepły spokój, jakiś dosyt świadomej pogody.
No, uspokój się, Krzysieńko, uspokój... Już dobrze, dobrze...
Kochany, jedyny...
119
Już dobrze głaskał jej włosy dobrze. Noc jest pózna. Idz, zaśnij. A śpij spokojnie.
Pomyślę o tym i może jakiś sposób znajdę.
Na pewno znajdziesz, na pewno! zapewniała go żarliwie.
Dobranoc, najdroższa.
Odprowadził ją i wrócił do gabinetu. Długo chodził od ściany do ściany miarowym kro-
kiem. Gdy siadł do biurka, świtało już na dworze.
Szybko przeglądał notatki. Z Warszawy nie da się prawdopodobnie nic wyciągnąć. Pierw-
sza rata pożyczki płatna jest dopiero za dwa miesiące, a o zródłach prywatnych nie było co
nawet marzyć. To samo było z Rzymem. Gdyby zaproponował rządowi włoskiemu jakikol-
wiek rabat za przyśpieszenie wpłaty, wywołałby tym naturalnie podejrzenie. Tu i ówdzie da-
łoby się wyciągnąć jakieś drobniejsze kwoty, lecz na gotówkę można było liczyć tylko w Au-
strii. Jutro właśnie muszą przekazać mu trzy miliony dolarów. Może zatem podnieść je sam.
To nikogo nie zdziwi. W Banku Pożyczek Międzynarodowych same śmiecie. Efektywną wa-
lutą nie zbierze się ponad pół miliona. I oto wszystko. Matce zostawi sto kilkadziesiąt tysięcy
złotych, jeżeli uda mu się wydusić taką kwotę z Centrali Eksportowej.
O siódmej rano, gdy zadzwonił na służącego, dowiedział się, że pan Krzysztof już wyje-
chał do fabryki, bo myślał, że pan prezes śpi .
Paweł kazał podać śniadanie i wytelefonował Blumkiewicza, z którym zamknął się na dłu-
gą rozmowę. Około południa pojechał do fabryki. Gdyby nie konieczność, wolałby tam nie
pokazywać się. Myśl, że on właśnie wciągnął Zakłady Przemysłowe Braci Dalcz w wir, z
którego nie można już ich wydobyć, była dziwnie dlań przykra. Ginęło przecie jednocześnie
wiele, częstokroć potężniejszych przedsiębiorstw, ginął Trust Kauczukowy i bank w Brukseli,
a jednak nieuchronna klęska, wisząca nad tymi starymi murami, była dlań najdotkliwsza.
Zjawienie się Pawła w fabryce wywołało sensację, od bardzo dawna nie widziano go tu, a
wszystkie ważniejsze sprawy, w których nie mógł rozstrzygać naczelny dyrektor, prezes za-
łatwiał korespondencją. Jego osobiste przybycie musiało się wiązać z jakimś wyjątkowo waż-
nym dla życia fabrycznego zdarzeniem. I zdarzenie istotnie było ważne: dymisja dotychcza-
sowego dyrektora naczelnego, pana Krzysztofa Dalcza, i nominacja nowego, pana inżyniera
Kraszewicza. W gabinecie miała miejsce, jak zapewniano, burzliwa scena między stryjecz-
nymi braćmi, przy czym pan prezes wyraził niezadowolenie z gospodarki pana Krzysztofa i
udzielił mu dymisji. Holder, którego pan prezes wezwał do gabinetu i któremu dyktował no-
minację dla inżyniera Kraszewicza, mógł to osobiście potwierdzić. W pół godziny pózniej
lakoniczny okólnik nowego naczelnego dyrektora zawiadamiał szefów poszczególnych dzia-
łów o zaszłej zmianie. Pan Krzysztof widocznie czuł się bardzo dotknięty bezwzględnością
stryjecznego brata, gdyż natychmiast wyjechał z fabryki, oświadczając sekretarzowi Holde-
rowi, iż dziś jeszcze udaje się do Krakowa do matki, dokąd prosi kierować listy dla siebie,
jeżeliby jakie nadeszły.
Natomiast prezes kazał zwołać szefów i wygłosił do nich bardzo ostre przemówienie, za-
znaczając, że żadnego kryzysu nie ma, że fabryce nic nie grozi, a tylko dotychczasowe nie-
udolne kierownictwo i niedbalstwo pracowników przynosiło straty.
Jadąc do Centrali Eksportowej Paweł był zupełnie zadowolony z siebie. Przed chwilą ode-
grana komedia gwarantowała bezpieczeństwo Krystyny. Po ostatecznym krachu zaczęliby
szukać stryjecznego brata głównego winowajcy, podejrzewając, że znikli razem. Teraz zaś,
usuwając Krystynę z widowni i pozostawiając świadków wzajemnego ostrego konfliktu, Pa-
weł mógł się spodziewać, że do odszukania Krystyny nikt nie będzie przywiązywał większe-
go znaczenia. Zresztą jej ślady urwą się na Krakowie. Półprzytomnej pani Teresie zdoła ona
dostatecznie przekonywująco wmówić, że wyjeżdża do Rosji Sowieckiej. Zakonnicom w
klasztorze, gdzie pani Teresa mieszka, pokaże nawet paszport z sowiecką wizą. To zupełnie
wystarczy.
120
W Centrali pomimo najusilniejszych starań nie mógł wydębić ponad sto tysięcy złotych. Za-
stój ją pierwszą uderzył po kieszeni i dużo trudu kosztowało Pawła, by Kolbuszewskiego
przekonać, że trzeba być dobrej myśli.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl