Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żony niedługo po ślubie. Z mostka roztacza się podobno malowniczy widok na dom.
Gnębiło ją okropne poczucie winy, że tu przyjechała. Może rzeczywiście jednym z powodów, dla
których przyjęła zaproszenie księżnej, był ten, iż mogła spędzić z dziećmi święta na wsi, i to w miłym
gronie. Ale w głębi serca wiedziała, dlaczego tak naprawdę tu przyjechała, choć dotąd wzbraniała
się przed tą myślą.
Przyznała wreszcie, że być może z powodu Jacka wróciła do Anglii. Pragnęła go zobaczyć. Lecz
wbrew jej nadziejom nie przyszedł z wizytą ani nie był w teatrze na żadnym z jej przedstawień.
Powinna stąd wyjechać. Duma nakazywała jej trzymać się od niego z daleka. Bo choć dzięki
sukcesom scenicznym była obecnie szanowana i podziwiana, wiedziała, że dla niego jest tylko byłą
utrzymanką.
Na początku w swej straszliwej naiwności wierzyła, że przydarzył im się wspaniały romans. Nawet
37
gdy zabrał ją tamtego popołudnia do gospody i tak bardzo upokorzył, a potem rozczarował, gdyż
doznała tylko bólu i szoku -nawet wtedy myślała, że to miłość. Sądziła, że zaproponował jej swe
mieszkanie i opiekę, ponieważ domyślał się, w jakiej żyje biedzie i że często nie dojada. Nie
traktowała tego jako transakcji handlowej. Mimo że Jack opłacał jej mieszkanie i służącą, a także
dawał pieniądze na jedzenie, ubranie i inne zbytkowne drobiazgi, nie myślała o sobie jako o
utrzymance.
Sądziła, że Jack kocha ją tak, jak ona kocha jego. Myślała, że w przyszłości... Ależ była naiwnie
głupia. Wprost niewiarygodnie.
To był tylko jeden rok życia - dlaczego więc nie mogła o nim zapomnieć? Mimo że pod koniec Jack
był dla niej szorstki, a nawet okrutny, mimo że zdawała sobie sprawę z charakteru ich związku,
mimo że minęło wiele lat, w których zaznała od Maurice'a tyle dobroci i czułości, mimo że odniosła
sukces, o jakim nawet nie śniła - mimo tego wszystkiego nie mogła wymazać z pamięci tamtej
namiętności.
Nie powinna była tu przyjeżdżać. A już w żadnym wypadku nie należało przywozić tu dzieci.
One tymczasem świetnie się bawiły. Marcel, spokojny i zadowolony zawsze i wszędzie, podskakiwał
teraz idąc obok niej i opowiadał o swym koledze, czternastoletnim Davym - synu Stanleya i Celii
Stewartów, jak domyśliła się Isabella - który powiedział mu, że jutro albo pojutrze wszyscy pójdą
zbierać choinę do dekoracji domu.
- I ja będę niósł ostrokrzew, maman - mówił piskliwym z podniecenia głosikiem. - A Davy pokaże mi,
jak to zrobić, żeby się nie pokaleczyć.
Pięcioletni Marcel uważał za swego przyjaciela każdego, kto - niezależnie czy miał rok, czy
osiemdziesiąt jeden lat - w jakiś sposób zwrócił na niego uwagę.
- A mój przyjaciel Kenneth rano dał mi się napić mleka ze swojej butelki - dodał. - Pózniej mu coś
poczytam. Bo umiem czytać, maman. Widzę obrazki i pamiętam historyjki, które kiedyś słyszałem. I
znam różne słowa.
Maurice, kiedy był mały, musiał być taki sam jak Marcel, i z wyglądu, i z charakteru - pomyślała
Isabella. Miała nadzieję, że w wieku czterdziestu lat Marcel też będzie podobny do ojca. Ale
pragnęła, by żył dłużej od niego. Biedny Maurice. Brakowało jej go.
- A ty, cherie! - Uśmiechnęła się do córeczki, czując znajomy niepokój w sercu. Jacqueline szła w
milczeniu obok niej, trzymając ją za rękę. - Podoba ci się tu?
- Tak, mamusiu - odrzekła. - Dziś rano pomagałam niani ubrać te małe dziewczynki. I
rozczesywałam włosy Catherine Stewart. Ona to bardzo lubi. Powiedziała mi, że mama zawsze ją
czesze wieczorem, ale niania rano nie ma na to czasu. Mama Catherine była dla mnie bardzo miła i
podziękowała mi, kiedy przyszła do pokoju dziecinnego przywitać się z Catherine i Kennethem.
Powiedziała, żebym mówiła do niej  ciociu Annę".
Co za dziwne, poważne dziecko. Isabella nigdy nie wiedziała, czy Jacqueline jest szczęśliwa, czy
nie. Ciągle też córeczka była dla niej zródłem jakiegoś nieokreślonego niepokoju. Póznym
wieczorem, godzinę po tym, jak ułożyła dzieci do snu i pocałowała je na dobranoc, przeprosiła
towarzystwo w salonie i tak jak dzień wcześniej poszła zajrzeć do dziecinnego pokoju. Była tam na
pewno jakaś niańka, ale Isabella wolała sprawdzić, czy dzieci mają się dobrze.
Marcel spał z otwartą buzią i z jedną rączką opartą o policzek. Aóżeczko Jacqueline było puste, ale
dziewczynka nie mogła przecież opuścić pokoju, gdyż co najmniej trzy niańki siedziały tu przy
herbacie, gawędząc w najlepsze. Nie widziały, by ktoś wychodził. Kiedy jednak dowiedziały się, że
mała zniknęła, przestraszone skoczyły na równe nogi.
Isabella wiedziała, że Jacqueline nie opuściłaby domu. Mimo to, gdy szukała córeczki we wszystkich
możliwych miejscach, umierała z niepokoju. Była noc, na dworze panowała ciemność. A jeśli
38
dziecko się nie znajdzie? Co wtedy? Ogarnęła ją panika. Chyba będzie musiała zejść do salonu i
błagać o pomoc.
I wtedy doszła do pokoju muzycznego. Wiedziała, że to pokój muzyczny, gdyż księżna wcześniej
osobiście oprowadziła ją po domu. Nie ma sensu tu zaglądać -pomyślała, ale sięgnęła ręką do
klamki. I zanim jeszcze otworzyła drzwi i zobaczyła światło, już wiedziała. Oczywiście! Powinna się
była tego domyślić.
Gdy ujrzała świeczkę i drobną figurkę córki stojącej po drugiej stronie fortepianu i trzymającej w
dłoniach ukochane skrzypce i smyczek, poczuła taką ulgę, że aż ugięły się pod nią kolana. Zaraz
jednak ulga ustąpiła miejsca innym uczuciom, zwłaszcza gdy Isabella zobaczyła mężczyznę
opartego łokciem o fortepian.
Jack.
O Boże. Dobry Boże. Ogarnął ją niepokój, nieracjonalny, głupi strach. Musiała chyba oszaleć, że w
ogóle tu przyjechała i przywiozła ze sobą dzieci.
I wtedy ulga i niepokój zamieniły się w gniew. Niemal wściekłość.
- Jacqueline! - syknęła. - Co ty tu robisz?
Dziewczynka podskoczyła ze strachu i uczyniła daremny wysiłek, by schować za plecami skrzypce i
smyczek. Jack niespiesznie się wyprostował. Isabella szybkim krokiem przemierzyła pokój, patrząc
na córkę gniewnym wzrokiem.
- Szalałam ze strachu - rzekła. - Nie było cię w łóżku, a niańki nie widziały, żebyś wychodziła z
pokoju. Na dodatek to dla ciebie obcy dom.
- Nie mogłam zasnąć, mamo - odparła dziewczynka podchodząc do fortepianu, by ukryć to, co
trzymała za plecami.
- Więc powinnaś leżeć w łóżku i czekać, aż przyjdzie sen - powiedziała surowo Isabella, a jej gniew
spotęgowała jeszcze obecność mężczyzny stojącego w milczeniu kilka kroków od niej. - Nie
pozwolę na to, Jacqueline. Nie możesz nocą błąkać się w koszuli nocnej po obcym domu i
rozmawiać z nieznajomymi.
Jack się nie poruszył.
- Co ty sobie wyobrażasz stojąc tu z tym! - wykrzyknęła, oskarżycielskim gestem wskazując
skrzypce. -Wiesz, że nie wolno ci grać na skrzypcach, Jacqueline. Nigdy. Jesteś krnąbrnym,
nieposłusznym dzieckiem.
Na policzkach dziewczynki pojawiły się dwie łzy.
- To ja poprosiłem, by coś zagrała - odezwał się cicho Jack. - Przecież nic się nie stało. Na insomnię
nie zawsze pomaga leżenie w łóżku i czekanie na sen.
Isabella nagle przypomniała sobie, że Jack cierpiał często na insomnię. Czasami przychodził do niej
w środku nocy, zmęczony i zirytowany, błagając, by utuliła go do snu. Rankiem następnego dnia
opowiadał ze swym zwykłym leniwym uśmiechem, jak to jej kołysanki w cudowny sposób pomagają
mu zasnąć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org