Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie jestem ślepy! - zezlił się nagle Chaczyk.
- Takich jak ty powinno się rozstrzeliwać jako sabotażystów! -stwierdził Iwan
Iwanowicz. - Jak dezerterów!
Chaczyka aż poderwało. Wyprostował się, oczy mu zapłonęły.
- Byłem potrzebny w pułku! Wcale nie żądali, żebym strzelał!
- A coś ty takiego robił?! - wrzasnął Iwan Iwanowicz.
- Gwizdałem i śpiewałem różne arie, kiedy gniliśmy w okopach! Opowiadałem im
treść wszystkich oper! Polubili mnie! Chronili. -Nagle głos mu się załamał. -
Nie mogłem strzelać do Niemców!... Może gdybym zobaczył z bliska krwawego
83
hitlerowca... ale nie widziałem. Z daleka każdy był podobny do Zaksa...
- On był dla nich jak Orfeusz! - zawołała triumfalnie Zita. - Jak Orfeusz w
piekle! - dodała, podnosząc dramatycznie ręce.
A ponieważ mało kto z sąsiadów wiedział, kim był Orfeusz, na wszelki wypadek
pokiwali z wielkim szacunkiem głowami i rozeszli się.
Teraz Chaczyk całymi dniami wchodził i schodził z drabiny. A w każdą sobotę i
niedzielę widziano go razem z Zitą. Sprawiali wrażenie zakochanej pary, a Zita
zawsze wiedziała najlepiej, co on myśli i czego chce. Na przykład:
- Chaczyk sądzi, że Majakowski jest za mało poetycki! Chaczyk woli Pasternaka!
Moje pierwsze buty
Wojna się skończyła i cieszyliśmy się jak normalne dzieci, bo na wszystkie
prośby i zachcianki odpowiadano nam zawsze:
- Poczekajcie! Niech no tylko skończy się wojna! Wyobrażaliśmy sobie, że teraz
powinny się spełnić wszystkie
marzenia i że posypią się na nas parówki i kiełbasy, buty, mydła i zeszyty! Ale
czas mijał i choć znieśli już kartki na chleb, a potem na cukier, nadal nie
miałam przyzwoitych butów. Para znajomych lingwistów uruchomiła w mieszkaniu
nielegalny warsztacik. Produkowali drewniaki na koturnie. Jemu na froncie
rozłupało czaszkę i z prawej strony czoła pozostała głęboka wyrwa. Nauczył się
strugać drewniane podeszwy, a żona przybijała do nich różnej szerokości knoty.
Spód składał się z dwóch części, połączonych zawiasami. Buty szły jak woda, bo
wyglądały bardzo modnie.
Marzyłam o tych drewniakach jak o Ziemi Obiecanej. Widać Opatrzność postanowiła
mi pomóc, bo dała zarobić trochę rubli. Znajomy chłopak udostępnił mi na pewien
czas swoje zródełko dochodów. Jego rodzice, ludzie zamożni, wykładowcy Akademii
Medycznej, zasiadali w komisji przyjęć na studia. Każdy wiedział, że do akademii
nie można się dostać bez kolosalnej łapówki, prawie tak dużej, jak łapówka za
zwolnienie ze służby wojskowej. Choć zamożny z domu, kolega dorabiał sobie na
boku, w tajemnicy przed rodzicami, którzy go nie rozpieszczali. Wstawał wcześnie
i jeszcze przed lekcjami (chodził na popołudniową zmianę) obiegał kilka
zaprzyjaznionych sklepów z branży żelaznej i farbiarskiej, żeby sprawdzić, czy
nie dopadła ich któraś z licznych kontroli. Kiedy w sklepie byl
remanent, brał ukradkiem od kierownika kartkę ze spisem brakujących towarów,
które w ogóle nie dotarły do sklepu, bo sprzedawano je zupełnie gdzie indziej i
po znacznie wyższej cenie. Wciskano mu też kartkę nadwyżek, gdyż na podstawie
jednej faktury handlowano legalnym towarem państwowym i lewym, od
 podziemnych"
wytwórców. Do tej roboty zatrudniano najchętniej dzieci, bo nie wzbudzały
84
podejrzeń. Z kartkami od kierownika mój kolega biegł do najbliższych sklepów tej
samej branży i mobilizował personel, organizując szybkie przerzuty towarów.
Czasami, w zależności od pochodzenia rewidentów, musiał dostarczać do
kontrolowanego sklepu wino albo wódkę. Bo podczas remanentu nakrywało się stolik
na zapleczu i serwowało rewizorom sute śniadanko. Na stole pojawiała się
bezpańska koperta. Kontrolerzy znajdowali ją i sprawdzali zawartość. Jeżeli sumę
uznawali za odpowiednią, życzliwie pytali kierownika:
- No to od czego by tu zacząć?
Kierownik podsuwał im towar, co do którego nikt nie mógł wnosić zastrzeżeń, a w
tym czasie od podwórka podrzucano towary z innych sklepów. I wszystko się
zgadzało. Nikt do nikogo nie miał żalu, bo wiedzieliśmy, że rewidenci muszą
karmić swoich zwierzchników. A tamci swoich.
Od kierowników zaprzyjaznionych sklepów profesorski synek otrzymywał za
codzienny obchód niewielkie miesięczne wynagrodzenie, a za każdą dobrze
przeprowadzoną akcję usuwania i dostarczania towaru - premię. Aż wreszcie
zamożni, utytułowani rodzice dowiedzieli się o jego lewych zarobkach, surowo go
ukarali i kazali skończyć z tym niemoralnym i nielegalnym procederem. Własne
łapownictwo nie przeszkadzało im w prawieniu synkowi morałów. Chłopak
postanowił
na jakiś czas usunąć się w cień, dopóki nie uśpi czujności staruszków, a swoją
posadę odstąpił mnie, żebym mogła szybko zarobić na wymarzone drewniaki. Dobry
to był chłopak. Od czasu do czasu nie wytrzymywał swojej odstawki i w dniach, w
których rodzicom przypadały dodatkowe zajęcia ze studentami, biegał na poranny
obchód.
Stałam się więc właścicielką wyśnionych drewniaków i po raz pierwszy w życiu
mogłam dumnie kroczyć ulicą. Niestety, radość nie trwała długo. Knoty nie
wytrzymywały napięcia, odrywały się od drewna i siadając na chodniku, musiałam
je co chwila przybijać. Ponieważ okazało się to zajęciem nieskutecznym, zaczęłam
przywiązywać nogę sznurkiem do podeszwy. To znowu znacznie zmniejszyło urodę
mych kroków.
Przybiwszy knoty kamieniem, wymyśliłam nowy sposób chodzenia: Poruszałam się
tyłem, nie odrywając stóp od chodnika i głośno szurając drewniakami. Wzbudzało
to pewne zdziwienie przechodniów. Na ich zaczepki odpowiadałam wyzywająco:
- Chodzić twarzą do przodu potrafi każdy idiota!
Niestety, wkrótce i ta metoda zawiodła: Drewniaki za nic nie chciały się trzymać
stóp. Stanęłam na rogu ulicy, załamana. Myśl o samobójstwie nie była mi obca.
Dlaczego nam się nigdy nic nie udaje?! Co za niewydarzona rodzina! Czy kiedyś
będę tak bogata, że kupię sobie dwie pary przyzwoitych butów? Tak! Dwie! A może
85
nawet trzy! Czy to możliwe? Czy możliwe, że zapomnę o swoich i cudzych
nieszczęściach? Postanowiłam, że ile razy mi się w życiu powiedzie, wywołam z
pamięci pechowe drewniaki i tę chwilę na rogu ulic Klary Zetkin i Kalinina! I
niech na zawsze pozostanę bosa wśród naszych brudnych, porośniętych grzybem
ścian, jeżeli mnie zawiedzie pamięć!
Kiedy w myślach składałam tę przysięgę, poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
Podniosłam oczy i zobaczyłam Chaczyka.
Uśmiechnął się do mnie.
- O czym tak dumasz, puczura achczykl - Nazwał mnie po ormiańsku małą
dziewczynką. - Pluj na to, achczyk dżanl - dodał, spojrzawszy na moje drewniaki,
i wziął mnie za rękę. - Idz na bosaka! Przy mojej drewnianej nodze i tak
będziesz lepsza!
Wsunęłam drewniaki pod pachę i ruszyłam z nim jak każdy idiota, czyli twarzą do
przodu. Chaczyk się zamyślił.
- Wiesz, co? - odezwał się po chwili. - Niedługo będziesz miała wakacje, tak?
-Tak...
- Chcesz zarobić w mojej brygadzie?
 Brygadą" Chaczyk nazywał siebie i pomocnika Wagrama.
- Co ja potrafię? - zdziwiłam się i popatrzyłam na chude jak miotełki dłonie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org