Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 WZNIEZ SAMOLOT  powiedział do pilota.  WZNIEZ SI NA POPRZEDNI
WYSOKOZ.
 Nie ma ciągu! Silniki nie działają! To niemożliwe!  Pilot płakał, łzy ciekły mu po
twarzy. Rozmawiał z...
 WIARY!
Samolot zaczął się wznosić. Bez silników wzlatywał coraz wyżej, tnąc skrzydłami
powietrze.
 Vicki  wykrztusił Garrison przez zaciśnięte zęby  potrzebna mi twoja pomoc.
 Co mogę...?
 Nie, nie dotykaj mnie!  uchylił się przed jej ręką.  Po prostu... wznieśmy się! Będzie
leciał, leciał, lecimy. Powtarzaj sobie w kółko te słowa: uda nam się, uda się, uda. Powtarzaj
i wierz w to.
Wzięła głęboki oddech, oparła się i zamknęła oczy. Zacisnęła dłonie w pięści.
 Uda nam się, uda się, uda...
Drugi pilot był nieprzytomny. Garrison postanowił próbować.
 OBUDy SI. POTRZEBUJEMY TWOJEJ POMOCY. UDA SI. ZOBACZYSZ! 
wycofał się. Czuł, że traci siły.
Potrzebował pomocy. Miał wrażenie, jakby wpadł w dziurę w ziemi. Kiedy ruszył w głąb
ciemnicy, jego umysł rozdwoił się  druga połowa została tam, na straży.
Ciało Garrisona wcisnęło się w fotel. Miał twarz białą jak kreda. Było teraz bezużyteczne
 skorupa dla dwóch utrzymujących samolot umysłów. Garrison natomiast...
Toczył inną bitwę. Leciał inną maszyną. Psychomech. Tylko, że Psychomech nie leciał,
a spadał w przepaść!
 Kłamca!  Wrzask Garrisona zagłuszył wycie Suzy. Schroeder łgarz! Kłamca!
Ale Schroedera nie było, a maszyna spadała dalej. %7łycie Garrisona zawisło na włosku;
pies przylgnął do jego pleców  Suzy bała się nie mniej niż on. I nagle, jak ciepły płaszcz
zarzucony na plecy, przyszedł spokój i opanowanie. Uczucie silniejsze od strachu  musiał
poznać sprawcę swego nieszczęścia.
Richard pragnął wiedzieć, kto czai się tam, na dole, w ciemnościach i ściąga go
w przepaść. Ktoś to zaplanował. Jakiś zaciekły wróg, może jeden z czarowników ze studni? Ale
który? To prawda, jego moc była teraz słaba  nie na tyle jednak, aby nie mógł oddać ciosu.
Chciał przynajmniej spróbować.
Posłał swą uskrzydloną myśl wstecz, do snu we śnie. Jeszcze raz zasiadł w kręgu
czarowników i jeszcze raz przyjrzał się, jak kreślą swoje tajemnicze runy, odczyniają złe uroki.
Zobaczył twarz, którą poznał od razu. Ciemną i ponurą, należącą do postaci, której piękny strój
nie był w stanie skryć zła czającego się w duszy.
Tasował karty i od czasu do czasu puszczał w ruch koło małej ruletki. Jego oczy
ciemniały z nienawiści, gdy spoglądał na miniaturową postać Garrisona zamkniętą
w kryształowej kuli.
Garrison w szklanej kuli leciał w dół bezdennej przepaści. Wiedział już, że znalazł
winnego! Wciąż spadając, skoncentrował całą swoją siłę. Otoczył się nią jak płaszczem, zwinął
ją wokół siebie, tak jak się kręci pejcz. Jeszcze raz sięgnął do studni czarowników i smagnął
swoim biczem twarz maga z kartami i ruletką...
Interesy Carla Vincentiego szły jak zawsze i jak zawsze były to brudne interesy.
Całkowicie. Rzecz miała miejsce w jednym z jego burdeli na Knightsbridge. Dwaj chłopcy grali
rolę pomocniczą, gwiazdą wieczoru była jedna z dziewcząt Vincentiego, złapana na gromadzeniu
zbyt dużej ilości pieniędzy. Musiała dostać nauczkę. Normalna, powszednia sprawa. Carlo
wystąpił w roli nauczyciela.
Tłuścioch Facello i Toni Murelli z dwóch stron przytrzymywali dziewczynę na krześle.
Poszarpali jej sukienkę i zadarli biustonosz do góry  piersi wystawały spod czarnego materiału.
Vincenti uważał, że z babami trzeba postępować ostro. Była posiniaczona i opuchnięta w wyniku
kolejnych rund, jakie dla rozgrywki stoczyły z nią zbiry mafiosa. To miało służyć podkreśleniu
wagi jego słów.
 Mary  powiedział Sycylijczyk łagodnym, prawie czułym głosem, przyciągając drugie
krzesło i siadając na nim okrakiem  przysparzasz mi zmartwień. Trzeba się nad tym zastanowić.
Tego nie lubię. Lubię jasne sytuacje. Lubię, gdy dziewczyny robią, co do nich należy. Lubię
kurwy zarabiające pieniądze i biorące swoją działkę. Ale zagarnięcie mojej działki albo nie
powiadamianie mnie, że jest jakaś działka do zabrania  tego naprawdę nie lubię!  Głos stał się
ostrzejszy.
Sycylijczyk złapał gwałtownie za pierś dziewczyny i szarpnął z całej siły, pozostawiając
krwawy ślad.
Omdlewała, była śmiertelnie przerażona. Młoda blondynka miała może dwadzieścia,
dwadzieścia jeden lat; chyba była niebrzydka, ale teraz oczy zwęziły się w przerażeniu, a twarz
wyrażała jedynie paniczny lęk. Przypominała zaszczute zwierzę.
 Jak to jest z nimi? Kiedy się boją, zawsze wyglądają tak paskudnie?  pomyślał
Vincenti.
 Było tylko kilka numerków na boku, panie Vincenti, słowo! W czasie wolnym... 
wykrztusiła dziewczyna.
Vincenti wybuchnął krótkim chrapliwym śmiechem. Odpowiedział mu rechot zbirów.
 W czasie wolnym? Kobietko, twój wolny czas należy do mnie. Nikt ci nigdy nie
powiedział? Marnowałaś mój czas.
 Ale ja nie...
 Ależ tak!  Przechylił się na krześle.  A teraz posłuchaj. Może pracowałaś za ciężko
i pomieszało ci się w główce; zapomniałaś o lojalności. No nie? No... Jak widzisz, jestem
naprawdę ludzkim facetem. Oto co zrobię. Dostaniesz kilka dni urlopu. Takich wakacji. Bez [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org