[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odkryła sposoby zapełnienia jej i cierpiała całą duszą na myśl, że będzie
musiała rozstać się z tą dwójką ruchliwych, hałaśliwych dzieci.
Odtąd miały ich dzielić aż dwa stany, a są za małe, by pamiętać, że kiedyś
były częścią życia pewnej kobiety. Jak mogła pozwolić im odejść?
Rod nawet nie pytał. Delikatnie wziął ją na ręce i wyniósł na werandę,
zalaną póznopazdziernikowym słońcem. Usiadł w bujanym fotelu i tulił Pat w
milczeniu.
Milczeli bardzo, bardzo dhigo.
- Nie powinnaś się tak smucić. Dzieci mają przecież dużą rodzinę, która
otoczy je opieką - rzekł w końcu Rod.
- Wiem.
- Ja nigdy nie znałem swojej rodziny. Jestem prawdziwym sierotą. Nie
wiem nic o swoim pochodzeniu. To tak, jakbym się wykluł z jaja gdzieś na
pustyni.
- Mnie to odpowiada.
- Więc mnie masz.
- Tak. Dziękuję, że przyszedłeś. Skąd ci przyszło do głowy, żeby do mnie
wpaść?
- Nie mam pojęcia. Byłem zajęty, bo miałem dużo pracy, ale powiedziałem
do Twili: Pat mnie potrzebuje" i po prostu przyszedłem. Chyba muszę cię
bardzo kochać, żeby zrobić coś takiego.
- Tak.
- Masz mnie. Jestem twój. Powiedział to z ogromną powagą.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Będziesz o mnie dbała?
- Będę.
- A ja zrobię wszystko, żebyś miała najlepszą opiekę, jaką potrafię otoczyć
kobietę.
Słowa te zmroziły Pat. Ileż to lat zmarnował przy Cheryl.
- Potrafię się znakomicie sama sobą opiekować.
- A więc proszę, żebyś ty opiekowała się mną.
- Czyżbyś zmienił zdanie? Skinął głową.
- Kiedyś powiedziałaś, że szukasz męża. Gdy przyszedłem tutaj i
zobaczyłem tego faceta, pomyślałem, że to z jego powodu coś kazało mi tu
przyjść. Miałem zamiar go wyrzucić i dochodzić swoich praw.
- Czyżbyś mi się oświadczał?
- To niemożliwe, żebyś była taka tępa. A dlaczego siedziałbym tutaj i
trzymał cię w ten sposób w ramionach?
- Nie wiem.
- Chcę... chcę, żebyś za mnie wyszła.
- Mógłbyś to zrobić lepiej,
- Jesteś najbardziej grymaśną kobietą, jaką znam. Chcesz, żebym uklęknął?
- Zastanowię się. Jestem trochę rozkojarzona. Naprawdę pokochałam te
dzieciaki.
- Znajdziemy sobie inne.
- Jak?
- Zapytam ojca. On ma talent do znajdowania porzuconych dzieci.
- Ale... nie od razu. Muszę się najpierw pogodzić z utratą Sama i Mary. To
takie słodkie dzieci.
- Każde twoje dziecko byłoby słodkie.
- Jesteś nieobiektywny.
- Owszem.
- Czy chcesz, żebym za ciebie wyszła, bo ci mnie żal?
- Nie. Właśnie chciałem ci to powiedzieć. Po prostu nie mogłem patrzeć,
jak całujesz innego mężczyznę.
- Więc byłeś zazdrosny?
- Całkiem możliwe.
- Ja również byłam zazdrosna o Glennę.
- Była naprawdę kusząca, dopóki nie nazwała mnie Sidneyem. Biedny
facet.
- Mogę się więc tylko cieszyć, że się przejęzyczyła.
- Dlaczego?
- Bo kochałam cię już od bardzo, bardzo dawna.
- Nie powiedziałaś o tym.
- Jak mogłam to zrobić?
- Nie jesteś ciekawa, dlaczego spróbowałem z Glenną?
- Chyba się domyślam.
- Naprawdę chciałem ciebie. Zdałem sobie sprawę, że zawsze byłaś w
moich myślach. Starałem się nie przebywać w domu, kiedy ty tam byłaś.
Myślałem, że to może dlatego, iż wydawałaś mi się taka idealna i tak różna od
Cheryl. Ale to byłaś po prostu ty. Nie mogłem wziąć innej kobiety. Nawet
głupiej Cindy.
- A właśnie, jeszcze mi nie powiedziałeś, co takiego ta dziewczyna zrobiła
tego dnia, kiedy wróciłeś od rodziny?
- Kusiła mnie.
- Tak?
- Tak.
- Nie chcesz mi powiedzieć, prawda?
- Jesteś za młoda na słuchanie takich opowieści.
- Będzie mi bardzo, bardzo trudno rozstać się z dziećmi; Rod. Aż się boję o
tym myśleć.
- W takim razie pomyśl o nich. Wiesz, że to dla nich najlepsze. Wiesz, że
im też będzie trudno rozstać się z tobą, więc im pomóż. Pomagając im,
pomożesz równocześnie sobie.
- Jesteś bardzo wrażliwym człowiekiem.
- Nie. Jeśli ty będziesz cierpiała, ja też będę cierpiał z tobą. Staram się więc
jakoś ci pomóc przeżyć to rozstanie.
- A więc to tylko egoizm?
- Być może.
- To chyba najlepszy dowód na to, że miłość jest ślepa. Nadal cię kocham.
- I dzięki Bogu.
Wtedy ją pocałował. Pocałował ją delikatnie i, choć pocił się i drżał, nie
próbował się z nią kochać.
Ta powściągliwość właśnie przekonała Pat, że Rod ją kocha. I że jest to
dobra miłość.
Dzieci zostały bardzo ostrożnie przygotowane do czekających je zmian w
życiu. Nastąpiło kilka wizyt. Wilsonowie zaprosili Roda i Pat do Pełli, żeby ich
poznali i zobaczyli, gdzie i jak zamieszkają dzieci z wujem i ciotką. Obejrzeli
pokoje, w których miały mieszkać, i szkołę. Poznali najbliższych sąsiadów.
Wszyscy byli bardzo serdeczni i mili. Jak mogła Pat martwić się o dzieci,
którym ofiarowano tak idealny dom? Idealny, biorąc oczywiście pod uwagę
sytuację.
Postanowiono, że ciała Alice i Rossa zostaną przeniesione do rodzinnego
grobu Wilsonów na cmentarzu w Pełli, i tak też zrobiono.
Wszyscy przedstawiciele rodziny Wilsonów zebrali się na farmie, w domu
dziadków. Dzieci przyglądały się dojeniu krów, pozwolono im także wspiąć się
do gołębnika. Poznały nowych kuzynów, bawiły się i zaśmiewały, promieniejąc
szczęściem.
- Nawet nie wiem, jak moglibyśmy pani podziękować za pomoc Alice -
zwrócił się któryś z Wilsonów do Pat. - Jaka ona była?
Pat opowiedziała im wszystko, co o niej wiedziała. Nie wspomniała tylko o
odszkodowaniu. Uznała, że lepiej będzie, jeśli po prostu pózniej Drew
skontaktuje się z ich adwokatem. Nie chciała, żeby pieniądze miały jakikolwiek
wpływ na decyzję dotyczącą dzieci.
Pózniej, kiedy już poznała bliżej wszystkich Wilsonów, zrozumiała, że
pieniądze nie miałyby dla nich najmniejszego znaczenia.
- A więc ostatecznie dzieci znalazły dom dla siebie - zauważyła Pat, kiedy
jechali z powrotem do Indiany.
- Miały go już wcześniej - rzekł Rod. - I to dzięki tobie. Już dawno czuły
się bezpieczne. Wiedziały, że są kochane i że ktoś się o nie troszczy. Najpierw
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl