[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak nikogo na świecie, no może poza Iloną, ale po cóż wspominać umarłych? Broń była żywą
istotą, a wypucowana, szczerzyła groznie litery, wygrawerowane na zamku.
Cedo nulli.
Przed akcją Artysta przyciemniał je oczywiście, by po powrocie do bazy znów pozwolić im
zalśnić i niemo wykrzyknąć swe kredo: cedo nulli. Nie ustępuję nikomu.
Skrzypnęło krzesło, ktoś przysiadł się do stolika. Kajman spojrzał kątem oka, nie ruszając się
nawet. Kogo przywiało?
- Niezła kaszana się porobiła - mruknął Kosa, tak przed siebie, w powietrze.
- Ta. Faktycznie.
Kajman nie miał ochoty rozmawiać. Absolutnie nie miał ochoty rozmawiać. Po to przecież
właśnie uciekł Artyście, ciągle gadającemu o mieszkanku na Mariensztacie, i zaszył się w
kącie w telewizyjnej. Ale Kosy nie wypadało lekceważyć. Był naprawdę dobry: zasuwał
maratony, strzelał jak sam diabeł, do tego mistrz wieloboista. Tajemnicą poliszynela był fakt,
że nie znalazł się w Grzmocikach tylko i wyłącznie z powodu konfliktu z pewnym majorem z
dowództwa. Jeżeli więc przyszedł i zagaja, to absolutnie nie wypada go spławiać, nawet
takiemu staremu wyjadaczowi jak Kajman.
- Myślisz, że przyjdzie FragO? Jeszcze dzisiaj?
Kajman przymrużył powieki, rozejrzał się po sali. Operatorzy siedzieli to tu to tam,
pojedynczo i grupkami, niby leniwie popijając piwo z dystrybutorów i plotąc o dupie Maryni,
ale to właśnie ten sztuczny, ostentacyjny brak napięcia doskonale mówił swoje. Wszyscy
czekają. Sztab siedzi i radzi, a kiedy już uradzi, wygeneruje jakieś rozkazy. Przynajmniej
częściowe.
- Zobaczymy - rzucił ostrożnie. - Byle nie powpadali na żadne głupie pomysły.
- Misiek i Kania żyli - powiedział nagle Kosa, łamiąc wszelkie możliwe reguły gry. - Jestem
pewien.
Kajman podniósł szklankę do ust. Upił łyk. Długi, porządny łyk.
- Nie wiem, nie widziałem. Byłem na zewnątrz, w perymetrze.
- Powinno się posadzić pana kapitana na dwadzieścia pięć. Mogliśmy ich wyciągnąć. Był
czas.
- Nie bądz taki hop do przodu z tym posadzaniem. Niełatwa sprawa.
Teraz z kolei Kosa przymrużył oczy.
- Tak, wiem, zwłaszcza gdy w grę wchodzą wyższe szarże. Wasz były kapitan ciągle wśród
bohaterów, co?
Kajman odwrócił głowę w bok, tak że spojrzał tamtemu prosto w oczy.
- Sorry - zmiękł Kosa od razu. - Nosi mnie.
- Niech cię poniesie gdzie indziej - rzucił Kajman i przeniósł wzrok w stronę okna.
Zastygł tak, nie mówiąc nic, i tylko patrzył kątem nieruchomego oka, niczym wylegujący się
w wodzie gad. Kosa posiedział jakiś czas w milczeniu, wreszcie wstał, skinął głową i
powędrował przed telewizor. Zwalił się na kanapę i nie odzywał już więcej do nikogo.
Właściwie to po co ja czekam na ten Fragmentary Order? - pomyślał Kajman z nagłym
zmęczeniem. Czy to ma jakiekolwiek znaczenie, co nam każą zrobić tym razem? Rozrzucą
nas po mieście czy poukrywają w czołgach, i tak w końcu na patrol pójdzie się tak samo. I
tylko z gorszą chujnią za plecami, bo niewątpliwie dzisiejszą niespodziankę sporządził ktoś z
naszych: ktoś z umiejętnościami i doświadczeniem. Turbaniarze, gdyby mieli cokolwiek
demonstracyjnie wysadzać, zrobiliby to poza strefą. Terroryzowanie Fiołka mija się z celem,
pozaziemska roślinka raczej nie doceni kunsztu i wagi wydarzenia.
A zatem ktoś z naszych, najpewniej na usługach Miasta. Z bardzo czytelnym przesłaniem:
trzymajcie się Centrum i Fiołka, a nam dajcie spokojnie pracować. Jeszcze tyle zostało do
wywiezienia...
To nad czym oni, do kurwy nędzy, tyle czasu myślą, sztabole?
Westchnął, pociągnął kolejny łyk.
Artysta pucuje broń. Niech pucuje. Aby tylko zbyt głupio nie używał. Trzeba dopilnować,
inaczej się już wszystko totalnie spierdoli.
Dowódca wszedł na salę, Kajman tylko rzucił okiem na jego twarz i podniósł się od razu,
wraz z pozostałymi członkami zespołu. Powędrowali za nim do sali odpraw. No, zobaczymy,
cóż tam generalicja umyśliła w nieomylności swojej.
7.
Syrena rozkrzyczała się, rwąc na strzępy spokojną ciszę nocy. Milka otworzyła oczy.
Alarm! Alarm! Alarm!
Pierwszy stopień, Europa do góry!
W pierwszym odruchu jak zwykle zacisnęła palce w krótkiej modlitwie: niech wszyscy wrócą
cali i zdrowi...
Wyprysnęła z łóżka niczym sprężyna. Przecież ty też lecisz, kobieto! Zbieraj się!
W dwóch susach dopadła szafki. Drżącymi rękami zaczęła wciągać polarowy dres. Chyba
zimno będzie tam na górze dziś w nocy, przemknęła przez głowę zaskakująco praktyczna
myśl. Na ilu metrach może być izoterma, na tysiącu? To na pięciu tysiącach może być
dotkliwy mróz.
Dorzuciła jeszcze jeden polar.
Spojrzała krytycznie na pas z odważnikami. Brać? Cholera, nie zdążyli zrobić żadnego skoku
próbnego, nie wiadomo, czy nie okaże się zbyt lekka w stosunku do chłopaków. Jeśli tak,
towarzystwo poleci za Różą, a ona zostanie daleko nad nimi.
Bzdurzysz, kobieto. Tu Róża wyznacza prędkość spadania, nie najcięższa osoba w formacji.
Jeżeli dawałaś sobie radę przy makiecie, nie będzie problemu i teraz.
Syrena zawyła ponownie, charakterystycznym sygnałem.
Drugi stopień: Polska do góry, Polska do góry!
Ręce spociły się natychmiast, zaczęły latać jak szalone. Tak szybko? Już? Zwykle pomiędzy
sygnałami było co najmniej kilkanaście minut, czasem godzina, w zależności od kąta, pod
jakim Róża wchodziła w atmosferę i jak szybko podążała do Ziemi.
Trrryt, trrryt, zazgrzytał suwak kombinezonu. Szybciej, szybciej!
Buty. Kask. Wysokościomierz.
Pędem do spadochroniarni!
Wybiegła na korytarz, zaskakująco pusty. Wsparcie leżało grzecznie w pokojach, nie robiło
sensacji. A Osy...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl