[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- W żadnym wypadku. Zażądaj gotówki. Nie daj się namówić na
kredyt. To nie interes, chłopcze. Chyba nie możesz powiedzieć, że
stary dziadek nie uczy cię, jak należy postępować, co?
- Nie, nie mogę -odparł Mike, idąc w stronę drzwi.
- Nie widać jeszcze matki?
- Nie - odpowiedział i wyszedł.
Nadal trzymając w ręku piżmaki, George Talbot pomyślał, że
chyba świat się wali. Jego córka przyjeżdża do domu. Podszedł do
pianina Rose i usiadł przy nim. Nigdy nie nauczył się na nim grać.
Muzyka w jego domu zawsze była domeną kobiet.
- Sara przyjeżdża - powiedział na głos.
Miała raka tak jak Rose. Na samą myśl o tym czuł w sercu ból.
Oparł głowę o brzeg pianina i uderzył w kilka klawiszy. Jak można
żyć, jeśli odchodzi ktoś bliski?
76
Kiedy był bliski załamania, przyjechał Mike. Co on by zrobił bez
tego chłopca? Nie lubił być od nikogo zależny, był realistą i odważnie
stawiał czoło faktom. Chłopak miał siedemnaście lat i zjawił się w
tym domu niczym anioł. Nigdy nie przypuszczał, że wnuk zdecyduje
się pozostać. Jednocześnie wiedział, że nie ma prawa tego oczekiwać.
Pomyślał o jego matce i babce: przyszły i odeszły.
Pod nimi rozciągało się bezkresne morze o ciemnej, prawie
czarnej barwie, mieniące się tysiącami świetlnych refleksów. W
zatokach leżały przykryte śniegiem wysepki. Zachodzące słońce
rozpaliło na niebie pomarańczową łunę. Zapadał zmierzch i pojawiły
się pierwsze gwiazdy. Sara wcisnęła się głębiej w fotel.
Will przechylił samolot na prawe skrzydło i skręcił na południowy
wschód. Wówczas Sara zobaczyła wyspy.
- To tamta - powiedziała, spoglądając w dół. Serce zabiło jej
mocniej.
- Która? - spytał Will. - Ta najdalej wysunięta w morze?
- Ta samotna.
Kiwnął głową, poprawił kierunek i połączył się z centrum lotów w
Bostonie. Na wyspie nie było wieży ani lotniska, jedynie stary pas
startowy. Mike obiecał, że skontaktuje się z panem Blackburnem,
miejscowym administratorem, i poprosi, żeby oczyścił lądowisko.
Dopiero z tej wysokości widać było, jak bardzo odosobniona jest
jej wyspa. Na mapie była ostatnią z grupy wysp przy półwyspie
Tamaquid, układających się w znak zapytania, i pełniła rolę kropki.
Jednak otaczający ją pas wody był tak szeroki, że właściwie oddzielał
ją od archipelagu. Przy półwyspie Sara zadrżała mimowolnie. Kochała
to miejsce ponad wszystko na świecie, lecz zbyt długo zwlekała z
przyjazdem tutaj.
- To tam się wychowałaś? -spytała Snow, wyglądając przez okno.
- Tak.
- I tam mieszka teraz Mike?
- W tamtym białym domu.
Z tej wysokości widać było całą farmę. Leżała na południowo-
wschodnim krańcu wyspy i obejmowała dwieście akrów sosnowych
lasów i słonych łąk. Do domu przylegała czerwona stodoła, budynki
77
gospodarcze i wybieg dla ptactwa, ogrodzone walącym się białym
płotem. Z komina unosił się dym.
- Wszystkie domy są białe -zauważyła Snow. -Cała czternastka.
Czy na wyspie mieszka tylko czternaście rodzin?
- Trochę więcej -odpowiedziała Sara, przyciskając czoło do okna,
kiedy Will pochylił samolot na prawe skrzydło. Była podekscytowana.
Musiała głośno westchnąć, bo Will dotknął jej ramienia.
- Wszystko w porządku? -spytał.
- Jestem szczęśliwa -powiedziała, patrząc na niego rozjaśnionym
wzrokiem i z uśmiechem na ustach. Gdyby Will otworzył teraz drzwi
samolotu, mogłaby pofrunąć niczym ptak. - Za chwilę zobaczę
Mike'a.
Will ścisnął jej dłoń, po czym zatoczył koło, by ustawić samolot
w pozycji do lądowania. Z prawej strony ukazała się mała przystań i
latarnia morska pulsująca zielonym i białym światłem. Ziemia
zawirowała i pojawiły się gwiazdy. Smukłe sosny wyglądały niczym
szczecina na szczotce. Przelecieli ponad ich czubkami, celując w
wąski pas startowy. Zgrzytnęło wysuwające się podwozie.
- To jest dopiero zaufanie - powiedział Will. - Zlepa wiara.
- Nie rozumiem.
- Lądowanie w nieznanym miejscu. Muszę wierzyć, że ktoś
oczyścił pas startowy.
- Mike powiedział, że...
- Na pewno to zrobił.
Nie spuszczał teraz wzroku z wąskiego zielonobrązowego pasa
wśród białej równiny. Sara wiedziała, że jeżeli nie został zaorany, to
koła samolotu mogą utknąć w śniegu i wprawić maszynę w ruch
wirowy. Skoro jednak Mike obiecał, że zawiadomi pana Blackburna,
na pewno to zrobił.
- Czy Mike miał czekać tu na ciebie? -spytał Will, zmniejszając
prędkość samolotu.
- Nie sądzę. Nie powiedziałam, o której dokładnie wylądujemy -
odparła Sara. -Czemu pytasz?
Ustawił klapy skrzydeł, przytrzymał drążek sterowniczy i zniżył
lot. Tuż pod nimi zaszumiały sosny. Sara niemal słyszała, jak ich
gałęzie ocierają się o koła.
78
- Bo ktoś tam stoi -wyjaśnił Will, nie odwracając głowy. -Jest
strasznie do ciebie podobny.
- Mike! - wykrzyknęła Sara, przyciskając dłonie do szyby i
uśmiechając się szeroko.
Samolot dotknął zmarzniętej ziemi i minął wysokiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl