Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jezdni był spory. Między za dwadzieścia a za dziesięć siódma, o ile pamiętam.
- Zwietnie. Obaj panowie byliście bardzo pomocni. Na dzisiaj wystarczy, ale
chciałbym prosić o podanie nazwisk i adresów panu Murblesowi, w razie gdyby pózniej
potrzebne nam było coś w rodzaju zeznań. I... hm...
Rozległ się szelest banknotów. Panowie Swain i Hinkins, po wyrażeniu stosownych
podziękowań i zostawieniu swoich adresów, opuścili kancelarię.
- A więc wrócił do klubu Bellona. Ciekaw jestem po co?
- Mnie się zdaje, że wiem po co - rzekł Wimsey. - Zwykł wszystko tam pisać czy
załatwiać, więc przypuszczam, że wrócił, bo chciał zanotować, co zrobi z pieniędzmi
pozostawionymi przez siostrę. Proszę spojrzeć na ten skrawek papieru, sir. To charakter
pisma generała, co zostało stwierdzone dziś po południu, a oto jego odciski palców. Inicjały
 R i  G oznaczają zapewne Roberta i George a, a to są sumy, jakie im zamierzał zostawić.
- To się wydaje całkiem prawdopodobne. Gdzie pan znalazł tę kartkę?
- W najdalszej wnęce biblioteki klubu Bellona, wetkniętą w bibularz.
- Pismo jest bardzo niewyrazne i rozwlekłe.
- Tak... całkiem się zamazuje, prawda? Zupełnie jakby zasłabł i nie mógł pisać dalej.
Albo może był tylko zmęczony. Muszę tam pójść i wybadać, czy ktoś go widział dziesiątego
wieczorem. Ale Oliver, niech go wszyscy diabli! Ten człowiek wie. Gdybyśmy tak mogli
dopaść Olivera.
- Nie było odpowiedzi na nasze trzecie pytanie z ogłoszenia. Dostałem listy od kilku
kierowców, którzy tego dnia rano wozili starszych panów do Bellony, ale żaden opis nie
pasuje do generała. Jedni pasażerowie mieli płaszcze w kratę, inni faworyty, jeszcze inni
meloniki czy brody, podczas gdy generał nigdy nie wychodził bez cylindra, no i oczywiście
miał te staromodne, długie żołnierskie wąsiska.
- Nie bardzo na to liczyłem. Moglibyśmy dać jeszcze jedno ogłoszenie, w razie gdyby
ktoś zabrał go z Bellony wieczorem lub w nocy dziesiątego listopada, lecz przypuszczalnie to
ten diabelski Oliver przyjechał po niego własnym samochodem. Jeśli wszystko inne
zawiedzie, będziemy musieli prosić Scotland Yard o pomoc w odszukaniu Olivera.
- Niech pan dobrze popyta w klubie. Rysuje się teraz całkiem realna możliwość, że
ktoś widział tam Olivera i zauważył ich wychodzących razem.
- Naturalnie. Już tam idę. Dam również ogłoszenie. Nie będziemy się chyba zwracać
do BBC. Nadaje wszystkiemu cholerny rozgłos.
- A to - oświadczył pan Murbles z wyrazem przerażenia - byłoby wysoce niepożądane.
Wimsey wstał i ruszył do wyjścia. Doradca prawny zatrzymał go przy drzwiach.
- Coś jeszcze powinniśmy wiedzieć - rzekł - a mianowicie, co takiego generał
Fentiman mówił do kapitana George a.
- Pamiętam o tym - zapewnił Wimsey lekko skłopotany. - Będziemy musieli... o tak...
z pewnością... naturalnie będziemy musieli to wiedzieć.
Rozdział IX
Walet jest najstarszy
- Niech pan słucha, Wimsey - rzekł kapitan Culyer z klubu Bellona. - Czy nigdy pan
nie skończy z tym dochodzeniem albo jak je tam nazwać? Członkowie się skarżą, naprawdę, i
nie mogę mieć im tego za złe. Pańskie ustawiczne pytania strasznie ich drażnią, stary, i dają
do myślenia, że coś się za tym kryje. Ludzie przychodzą ze skargami, że portierzy i kelnerzy
nie zwracają na nich uwagi, bo pan z nimi wciąż gada, a jak nie, to się pan kręci po barze i
tam podsłuchuje. Jeśli to pan uważa za taktowne prowadzenie śledztwa, wolałbym już brak
taktu. To się robi na wskroś nieprzyjemne. A ledwie pan skończy, zaczyna ten drugi.
- Jaki drugi?
- Ten wstrętny mały przyczajony typek, który stale się wciska kuchennymi drzwiami i
nagabuje personel.
- Nic mi o nim nie wiadomo - odparł Wimsey. - Nigdy o kimś takim nie słyszałem.
Przepraszam, straszny ze mnie nudziarz i w ogóle, lecz przysięgam, że niektórzy pańscy
doborowi przedstawiciele tego gatunku są gorsi. Napotkałem jednak na przeszkodę. Ta
sprawa - wyłącznie do pańskiej wiadomości, stary - wcale nie jest taka prosta, jak się na pozór
wydaje. Ten jakiś Oliver... wspominałem panu o nim...
- Nikt go tu nie zna, Wimsey.
- Nie, ale mógł być tutaj.
- Jeśli nikt go nie widział, nie mógł być tutaj.
- No to w takim razie gdzie się udał generał Fentiman po wyjściu z klubu? I kiedy
wyszedł? To właśnie chcę wiedzieć. Niech to wszyscy diabli, Culyer, ten stary to punkt
orientacyjny. Wiemy, że wrócił tu dziesiątego wieczorem - taksówkarz podwiózł go pod
drzwi. Rogers widział, jak wchodzi, a dwóch członków zauważyło go w palarni tuż przed
siódmą. Mam trochę dowodów na to, że poszedł do biblioteki. A nie mógł zabawić tu długo,
bo miał ze sobą wierzchnie okrycie, kapelusz i laskę. Ktoś musiał widzieć, jak wychodzi. To
śmieszne. Cała służba nie jest ślepa. Niechętnie to mówię, Culyer, ale narzuca się nieodparty
wniosek, że kogoś przekupiono, by trzymał język... Oczywiście spodziewałem się pana
zirytować, lecz czym pan to wytłumaczy? Mówi pan, że jakiś gość się kręci po kuchni. Co to
za jeden?
- Natknąłem się na niego któregoś dnia rano, kiedy zszedłem na dół w sprawie wina.
Aha, przy okazji, nadeszła skrzynka margaux i chciałbym usłyszeć, co pan o nim sądzi. Ten
typ rozmawiał z Babcockiem, kelnerem od win, i zapytałem dość ostro, czego sobie życzy.
Powiedział, że niczego i że przyszedł dowiedzieć się o zawieruszoną gdzieś skrzynię, ale
Babcock, facet szalenie przyzwoity, poinformował mnie potem, że ich przyduszał o starego
Fentimana, i zorientowałem się, że dość rozrzutnie szafował gotówką. Uznałem to za jakieś
nowe pańskie sztuczki.
- Czy to ktoś z towarzystwa?
- Wielkie nieba, skądże. Wygląda na kancelistę od adwokata czy kogoś takiego.
Wstrętny mały kapuś.
- Dobrze, że mi pan powiedział. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to była ta
przeszkoda, na którą napotkałem. Przypuszczalnie Oliver zaciera za sobą ślady.
- Podejrzewa pan tego Olivera o coś złego?
- No, tak jakby. Ale niech mnie kule biją, jeśli wiem, o co. Chyba wie o starym
Fentimanie coś, czego my nie wiemy. I oczywiście wie, jak generał spędził noc, a właśnie to
chcę ustalić.
- Co, u diabła, ma za znaczenie, jak spędził noc? Nie mógł się bardzo zahulać w tym
wieku.
- Mogłoby to rzucić jakieś światło na godzinę jego przybycia nazajutrz rano, prawda?
- Och! Cóż, mam tylko w Bogu nadzieję, że się pan pospieszy i raz z tym skończy. W
tym klubie panuje absolutny rozgardiasz. Już chyba bym wolał mieć do czynienia z policją.
- Proszę nie tracić nadziei. Może jeszcze będzie pan miał z nią do czynienia.
- Mówi pan poważnie?
- Nigdy nie jestem poważny. To właśnie mają mi do zarzucenia przyjaciele. Ale
naprawdę postaram się robić jak najmniej zamieszania. Jeżeli jednak Oliver nasyła swoich
sługusów, żeby przekupywali pański personel i bawili się ze mną w ciuciubabkę, wszystko
cholernie się skomplikuje. Proszę koniecznie mnie zawiadomić, jak facet znów się pokaże.
Chciałbym go sobie obejrzeć.
- Zgoda, dam panu znać. A teraz może będzie pan taki dobry i zechce opuścić klub.
- Idę - powiedział Wimsey - z podkulonym ogonem i pchłą w każdym uchu. Ale, ale...
- Co takiego? - (podrażnionym tonem)
- Kiedy ostatni raz widział pan George a Fentimana?
- Nie widziałem go kawał czasu. Od tamtej pory.
- Tak myślałem. Ale, ale...
- Słucham.
- Czy Robert Fentiman mieszkał wtedy w klubie?
- Kiedy?
- Kiedy to się stało, durniu.
- Tak, mieszkał. Ale teraz zajmuje mieszkanie starego.
- Wiem, dzięki. Zastanawiałem się jednak, czy... Gdzie on mieszka, jak stąd
wyjeżdża?
- Chyba w Richmond. W wynajętych pokojach czy czymś takim. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org