Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie miał już dla mnie czasu - pożalił się kelner, kiedy zaczynaliśmy drugą butelkę.
Grecka noc spowijała nas ciepłym powietrzem, nasze loki się dotykały.
Ćwiczyłeś z zapałem, ale brakowało ci najważniejszego: spokojnej pamięci. Ani ty,
ani ja nigdy nie chcieliśmy zapomnieć. Uspokoić przeszłość - tak.
- Z tarasu - ciągnął kelner - patrzyłem, jak przychodzi z daleka. Gra Lucasa
przyciągała go jak magnes. Był wysoki i zwalisty, nosił poplamiony T-shirt z kołami potu pod
pachami i przykrótkie szorty. Najtrudniej było patrzeć na sandały; nie na same buty, ale na
paznokcie, okropny widok. Powiedział, że ma na imię Octave.
Na podstawie tego opisu wyobraziłam sobie Octave'a jako człowieka budzącego
odrazę i fascynację zarazem. Przypuszczam, że kelner trochę przesadził.
Octave nie interesował się niczym poza muzyką. Jak powiedział kelnerowi, wydawało
mu się, że słyszy nagranie z płyty, ale nie Byrona Janisa, Arthura Rubinsteina ani żadnego z
innych pianistów, których tak podziwiał. Na palcach jednej ręki można policzyć wirtuozów,
zdolnych do takiej interpretacji dzieł Rachmaninowa.
Sensem życia Octave'a było zbieranie rzadkich płyt, które stawały się dla niego cenne
jak skarby. Gdyby FBI choć trochę interesowało się muzyką, przypuszczam, że Octave
natychmiast zostałby szpiegiem i instalowałby mikrofony tam, gdzie najlepiej słychać
dźwięk.
Zbliżając się, Octave coraz lepiej uświadamiał sobie, co się działo. Nie mieściło mu
się to w głowie: w nędznym domku, choć wśród ładnego błękitu, jakiś wirtuoz grał drugi
koncert Rachmaninowa. Od kilku miesięcy przymierzałeś się do tego utworu, dopiero
ośmieliłeś się go zagrać, gdy pojawił się ten zdyszany i owłosiony dziwak.
Chociaż nie wskazuje na to jego imię, Octave jest Amerykaninem. Uwielbia
hamburgery, ale jeszcze bardziej smakuje mu muzyka. Nie chciał się z tobą rozstać. Zagroził,
że jeśli nie zgodzisz się wyjechać z wyspy, zbuduje tu drugie Carnegie Hall.
Znowu wyjechałeś.
I ja opuściłam ten dom na Santorini, tak bardzo podobny do tego, który w dzieciństwie
wymarzyłam sobie dla nas obydwojga.
Musiałam wrócić do Francji. Nie miałam wyboru. Nic nie mogło mnie powstrzymać,
nawet morze - w moim wnętrzu zagnieździł się rak.
32.
Catherine głaszcze mnie po czole. Mówi do mnie łagodnym tonem.
- Czasami, przysypiając, bezwiednie wypowiada pani jego imię. Pani uśmiech jest
wtedy tak słodki, że chciałabym go sobie wziąć. Z trudem powstrzymuję się, żeby nie
dotknąć pani ust.
- Dlaczego Lucasa jeszcze nie ma?
- Już niedługo przyjedzie.
Po powrocie z Santorini musiałam przejść drastyczną terapię, więc długo nie
oddalałam się od dużego domu.
Jak co roku, Paule i Fanny przyjechały na wycieczkę do Francji. Było to dla mnie lato
konfitur i porażki. We trzy zbierałyśmy, zrywałyśmy, obierałyśmy, skrobałyśmy,
mieszałyśmy, wypełniałyśmy. Ja sama też zbierałam - włosy, wypadające jeden po drugim; i
zrywałam - skórę, łuszczącą się od naświetlań; stawałam się pusta. Udało mi się ukryć
chorobę: wyjechały, niczego się nie domyślając.
To był dziwny rok. Czy, w pewnym sensie, nie przeżywałam nowej przygody? W
każdym razie postanowiłam, że tak będę o tym myśleć. W przeszłości samotność była moim
najgroźniejszym wrogiem, teraz okazała się sprzymierzeńcem. Walka z rakiem wymagała ode
mnie całkowitej koncentracji. Aby pokonać chorobę, nie mogłam się od niej odwracać, bo
zbyt mocno schwyciłaby mnie za gardło. Nazywałam chorobę: „Moja Gorgona”. Wraz z
imieniem nadałam jej postać skrzydlatego potwora o ciele kobiety i wężach zamiast włosów.
Nie pozwoliłam, żeby jej spojrzenie zamieniło mnie w kamień. Dodając zaimek dzierżawczy,
sprawiłam, że należała do mnie, tak samo jak ja do niej. Włochy, a potem Santorini,
przywróciły mi chęć i potrzebę życia. Walczyłam niemal radośnie. Nie potrzebowałam już
twoich ubrań, żeby zasnąć. Oddychałam swobodnie, nie bojąc się, że opanują mnie myśli o
matce lub żal z powodu twojej ucieczki. Mimo to nie pokonałam swojej Gorgony. Rozrastała
się we mnie z godną podziwu siłą i wytrwałością, nie przerywając ani na chwilę, nie chcąc
zrezygnować. Tak było, dopóki nie poznałam kojącego działania morfiny.
Czasami ból ustępował i odzyskiwałam nadzieję. Walkę ułatwiał mi duży dom, dzięki
swojemu odosobnieniu i wielkim oknom, które dawały mi poczucie jedności z przyrodą.
W następnym roku, kiedy znów przyjechały Paule i Fanny, nie było już mowy o
konfiturach. Jak miały w zwyczaju, nie powiedziały ani słowa. Dowlokłam się do drzwi, żeby
im otworzyć. Trzymając się gzymsu, widziałam, jak ich oczy wypełniły się łzami.
Zrozumiały, więc nie było sensu o tym rozmawiać. Pierwszy raz cieszyłam się z tej
ich reguły milczenia.
Dla nich wykrzesałam z siebie resztki wesołości. Zakłócały mój porządek dnia, ale
obserwowanie ich było dla mnie rozrywką. Pozwalałam sobie na to, w końcu ja też miałam
prawo do wakacji. Jak przed laty, dla zabawy wyliczałyśmy, co Fanny ma w sobie kobiecego,
a Paule - męskiego. Z wiekiem te cechy się nasiliły. Każda z kobiet żyła w ściśle określonych
granicach. Jak byłoby z nami? U twojego boku mogłabym być zarówno gejszą, jak i błaznem.
Paule szalała w ogrodzie; wyrywała jeżyny z wściekłością, z jaką chciałaby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org