Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kająca w swojej sypialni na... nie na swego męża ani na innego mężczyznę. Na kogoś.
Na coś.
Sięga po książkę. Zaznaczyła miejsce srebrną zakładką („Mojemu Molowi
Książkowemu, z wyrazami miłości”), którą podarował jej mąż na urodziny kilka lat
temu.
Z uczuciem głębokiej i radosnej ulgi zaczyna czytać.
Pamięta, że wrzuciła kiedyś szylinga do stawu Serpentine w Hyde Parku. Ale wszyscy
ludzie wspominają; a ona kocha to, co jest tu i teraz, przed nią; tę grubą panią w taksówce.
Czy w takim razie ma to jakieś znaczenie, zastanawiała się, idąc w kierunku Bond Street,
czy ma to jakieś znaczenie, że ona musi, absolutnie musi przestać istnieć? Wszystko to bę-
95
dzie trwało dalej, bez niej. Czy ją to boli? Czy też może znajduje pewną pociechę w wierze,
że śmierć jest ostatecznym końcem? Że mimo wszystko ona zostanie i Piotr zostanie, czy
będą żyli jedno w drugim — tu czy tam, na ulicach Londynu, w tętnie życia, ponieważ ona
jest cząstką — tego była pewna — drzew wokół domu rodzinnego, samego domu, chociaż
taki jest brzydki, przysadzisty, bezkształtny; ponieważ jest cząstką ludzi, których nie zna-
ła, ponieważ rozciąga się niczym mgła pomiędzy ludźmi bliskimi sobie, którzy unoszą ją
w górę, jak drzewa unoszą mgłę gałęziami, ponieważ jej życie rozciąga się, sięga daleko; jej
życie, ona sama. Ale o czym myśli, stojąc przed wystawą Hatcharda? Co usiłuje odnaleźć?
Jaki obraz białego świtu na wsi chce przywołać, gdy czyta w otwartej książce:
Już cię nie strwożą pożogi słońca
Ni zimy ostre podmuchy*.
Umrzeć, taka możliwość istnieje. Laura nagle zastanawia się, jak ona — jak ktokol-
wiek — może dokonać takiego wyboru. To szaleńczy pomysł, przyprawiający o za-
wrót głowy, nieco pozbawiony realnych kształtów, rodzi się w jej umyśle, nieśmiało,
lecz wyraźnie, jak zakłócony głos dobiegający z odległej stacji radiowej. Mogłaby posta-
nowić, że umrze. Zamiar dość abstrakcyjny, ulotny, choć nie tak bardzo patologiczny.
W pokojach hotelowych ludzie robią takie rzeczy. To możliwe — być może nawet bar-
dzo prawdopodobne — że ktoś zakończył swoje życie właśnie tutaj, w tym pokoju, na
tym łóżku. Ktoś powiedział: już wystarczy, ani kroku dalej; ktoś po raz ostatni spojrzał
na te białe ściany, na gładki, biały sufit. Idąc do hotelu, teraz widzi to wyraźnie, pozosta-
wia się za sobą drobne cząstki swego życia i wkracza w strefę neutralną; wchodzi się do
białego, czystego pokoju, gdzie umieranie wcale nie wydaje się takie niepojęte.
Mogłoby to być, myśli Laura, głęboko kojące; czułaby się taka wolna, mogąc zwy-
czajnie odejść. Powiedzieć im wszystkim: nie mogłam sobie poradzić, nie mieliście
o tym pojęcia; nie chciałam już dalej próbować. Mogłoby, kontynuuje swą myśl, być
w tym przerażające piękno jak w krainie wiecznej zmarzliny czy na pustyni o poranku.
Mogłaby wejść w ten inny pejzaż; mogłaby zostawić ich wszystkich — swoje dziecko,
męża, Kitty, rodziców, wszystkich bez wyjątku — w tym skrzywdzonym świecie (który
już nigdy nie będzie stanowił całości i nigdy nie będzie czysty), rozmawiających z sobą
i odpowiadających każdemu, kto zapyta: „Myśleliśmy, że było jej dobrze, myśleliśmy, że
jej smutki były zwyczajne. Nie mieliśmy o niczym pojęcia”.
Gładzi się po brzuchu. Nigdy. Wypowiada to słowo na głos w czystym, cichym po-
koju: „Nigdy”. Kocha życie, kocha je beznadziejnie, przynajmniej w niektórych momen-
tach; odebrałaby w ten sposób życie swemu synowi. Odebrałaby życie synowi i mężo-
wi, i temu drugiemu dziecku, które dopiero się w niej kształtuje. Jak ktokolwiek z nich
mógłby się otrząsnąć po takim przeżyciu? Niczego, co mogłaby zrobić jako żyjąca żona
* Szekspir, Cymbelin, akt IV, 2. Przekład Leona Ulricha.
96
i matka, żadnego zaniedbania, napadu wściekłości czy depresji, nie można z tym po-
równać. Taki krok przyniósłby wyłącznie zło. Pozostawiłby po sobie wyrwę w atmos-
ferze, przez którą zostałoby wessane wszystko, co stworzyła: uporządkowane dni, roz-
świetlone okna, stół nakryty do kolacji.
Jednak jest zadowolona, zdając sobie sprawę z tego (w jakiś sposób nagle to zrozu-
miała), że można przestać żyć. Ten szeroki wachlarz ewentualnych rozwiązań, możli-
wość rozważania wszystkich wariantów, spośród których można wybierać, bez stra-
chu i przebiegłości, daje w pewnym sensie poczucie komfortu.Wyobraża sobie Virginię
Woolf, czystą, niezrównoważoną, pokonaną przez niemożliwe do spełnienia żąda-
nia stawiane przez życie i sztukę; wyobraża ją sobie wchodzącą do rzeki z kamieniem
w kieszeni. Laura cały czas gładzi się po brzuchu. To byłoby równie łatwe, myśli, jak za-
meldowanie się w hotelu. Tak samo proste.
Pani Woolf
Siedzi w kuchni z Vanessą i pije herbatę.
— U Harrodsa był piękny płaszczyk dla Angeliki — mówi Vanessa. — Jednak nie
było nic dla chłopców i wydało mi się to takie niesprawiedliwe. Uważam, że powinnam
podarować jej płaszcz na urodziny, ale na pewno byłaby niezadowolona, ponieważ jej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org