Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Halo?
- Pani Norville?
- Dzień dobry, pani Hardin.
- Pamięta mnie pani. Zwietnie.
- Raczej nie zapomnę tamtej nocy. - Była to najprawdopodobniej druga pod względem
intensywności doznań noc w moim życiu.
- Nie. Raczej nie. Zastanawiałam się, czy nie mogłabym się z panią skonsultować w
związku z pewną sprawą.
- Czego dotyczy?
Zamilkła; słyszałam przez telefon, jak bierze głęboki wdech, jakby zbierała siły.
- Chodzi o miejsce zbrodni. O morderstwo. Zamknęłam oczy.
- A pani sądzi, że to robota nadnaturalnego?
- Jestem niemal pewna. Ale chciałabym zasięgnąć niezależnej opinii, zanim narobię
rabanu. Może się zrobić nieprzyjemnie.
I ona mi to mówiła? Wystarczyłoby, żeby jeden wampir-samotnik osuszył jakąś śliczną
dziewuszkę.
- Wie pani, że nie mam żadnego przeszkolenia w tej dziedzinie, nie znam się na
medycynie sądowej ani nawet na pierwszej pomocy.
- Wiem. Ale jest pani jedyną znaną mi osobą, która ma jakąkolwiek wiedzę na ten
temat.
- Poza Cormakiem, co?
- Nie ufam mu.
To jednak było coś, sprawić, żeby policjantka zaufała raczej potworowi niż pogromcy
potworów. Może jednak audycja czyniła coś dobrego. Może to, że się ujawniłam, uczyni
coś dobrego.
- Ktoś musi po mnie przyjechać.
- Już jadę.
Hardin przyjechała po mnie nieoznaczonym sedanem policyjnym. Kiedy tylko ruszyła,
zaczęła nużący monolog. Mówiła normalnie, ale miała pobielałe kłykcie i zmarszczone
brwi. Poza tym paliła, zaciągając się tak mocno, jakby od rana nie miała w ustach
papierosa, strzepując popiół przez uchylone okno.
- Zaczęłam słuchać pani audycji. Noc, kiedy dostaliśmy wezwanie do pani studia, była
strasznie dziwna - byłam ciekawa. Nadal jestem. Cały czas dowiaduję się czegoś nowego.
Przejrzałam wszystkie nasze sprawy o bestialskie zabójstwa z ostatnich lat. Większość z
nich jest już za stara, żeby można było zebrać jakieś dowody albo złapać zwierzę, które to
zrobiło. Ale tym razem nie sądzę, żebym znów mogła zrzucić to na zdziczałe psy.
Przekonała mnie pani. Jesteście znani z tego, że rozszarpujecie ludziom gardła.
Spojrzała na mnie z ukosa i uśmiechnęła się ponuro. Miała ciemne włosy związane w
kucyk. Orzechowe oczy. Nie malowała się. Ubierała się wygodnie - koszula, spodnie i
marynarka. W jej wyglądzie nie było nic efektownego. Była przerazliwie bezpośrednia.
Oparłam się o okno.
- Nie każdy z nas rozszarpuje ludziom gardła.
- Niech będzie. W każdym razie jeszcze rok temu w takiej sytuacji szukałabym stada
psów dingo, które uciekły z jakiegoś zoo. Ale teraz...
- Zjeżdża pani na bok. Jest bardzo zle? Złapała kierownicę.
- Nie wiem. Ma pani wytrzymały żołądek? Zawahałam się. Jadałam regularnie surowe
mięso, ale nie żebym to lubiła.
- Zależy od tego, co robię - powiedziałam, migając się od odpowiedzi.
- Co chce pani przez to powiedzieć?
Jak miałam jej wyjaśnić, że to zależy od tego, na ilu nogach akurat się poruszam? Nie
miałam pojęcia, czy to ją wystraszy. Może będzie chciała mnie aresztować. Lepiej sobie
odpuścić.
- Nieważne.
- To była prostytutka, osiemnaście lat. Ciało jest w trzech kawałkach. Nie licząc
mniejszych fragmentów. Rany szarpane odpowiadające ugryzieniu plus ślady pazurów
dużego drapieżnika. Na... pierwszy rzut oka masa szczątków nie jest taka sama jak masa
wyjściowa ofiary.
- Cholera - mruknęłam i pomasowałam sobie czoło. Została zjedzona. Może jednak nie
byłam na to gotowa.
- Wczoraj nie było pełni - zauważyła. - Czy mimo to mógł to być wilkołak?
- Wilkołaki mogą zmieniać postać, kiedy chcą. Pełnia to jedyny moment, kiedy muszą to
zrobić.
- Jak rozpoznać, czy to likantrop, czy po prostu duży, rozdrażniony pies?
- Po zapachu - odparłam bez zastanowienia.
- Co?
- Po zapachu. Likantropy pachną inaczej. Przynajmniej dla innego likantropa.
- Okej. A jeśli nie będę miała pani w pobliżu w roli psa myśliwskiego?
Westchnęłam.
- Jeśli uda się zebrać próbki DNA napastnika, istnieją określone markery. Jest pewien
niejasny raport Centrum Zapobiegania i Zwalczania Chorób na temat markerów DNA
likantropów. Podam pani zródło. Jest pani pewna, że to nie był po prostu duży pies?
Jeśli napastnik był wilkołakiem, musiał należeć do watahy Carla. Ale nie sądziłam, żeby
ktokolwiek z nas polował w mieście i aż tak się rozbestwił. Musiałby wtedy odpowiedzieć
przed Carlem. A gdyby w mieście był obcy wilkołak, Carl dopadłby go za naruszenie
terytorium.
Bałam się tego, co zastanę. Jeśli wyczuję tam watahę, jeśli będę wiedziała, kto to zrobił,
powiem Hardin czy znajdę jakąś wymówkę i najpierw pomówię z Carlem? Zaczęłam
machać nerwowo stopą. Hardin zerknęła na mnie, więc przestałam.
Pojechaliśmy do Capitol Hill, dzielnicy, w której było niebezpiecznie nawet dla kogoś
takiego jak ja. Mnóstwo staromodnych, jednopiętrowych domów popadających w ruinę,
zarośniętych ogrodów, gangsterskich samochodów przejeżdżających przez skrzyżowania w
środku dnia. Cała ulica była odgrodzona przez radiowozy i żółtą taśmę. Umundurowany
policjant przepuścił Hardin. Zaparkowała przy krawężniku niedaleko jakiegoś zaułka. Stała
już tam karetka i wszędzie było pełno ludzi w mundurach i gumowych rękawiczkach.
Poza tym na końcu uliczki stały furgonetki trzech różnych lokalnych stacji telewizyjnych.
Operatorzy dzwigali kamery; w pobliżu czaiło się kilka elegancko ubranych osób, zapewne
dziennikarzy. Policja nie pozwalała im podejść bliżej, ale operatorzy trzymali sprzęt tak,
jakby nagrywali.
Idąc na miejsce zbrodni, ustawiłam się w taki sposób, żeby Hardin osłaniała mnie od
kamer. Hardin odezwała się do jakiegoś faceta w garniturze, po czym odwróciła się, żeby
nas sobie przedstawić.
- Kitty Norville, agent Salazar.
Agent zrobił wielkie oczy i się uśmiechnął.
- Słynna pani wilkołak?
- Tak - powiedziałam, hamując złość. Podałam mu rękę. Przez chwilę myślałam, że jej
nie uściska, ale zrobił to. Był piętnaście centymetrów wyższy ode mnie, a ja nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org