[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skuter śnieżny nie wystarcza. A tak, prawdę mówiąc, to po
prostu lubię je mieć w swojej zagrodzie.
Mackenzie podeszła bliżej. Abel odłożył zgrzebło i zde-
jmował teraz z kołka jakieś zwoje skórzanych pasów.
- Co robisz?
- Przygotowuję im uzdy.
Mackenzie zaniepokoiła się.
- Robisz to dlatego, że... - zaczęła, lecz przerwała z oba-
wy przed odpowiedzią, którą już właściwie znała.
S
R
Abel krzątał się przy koniach, coś zapinał, coś przyczepiał.
- Pomyślałem, że może miałabyś ochotę na przejażdżkę.
W tej chwili miała jedynie ochotę na to, by wrócić do chaty
i ukryć się pod kołdrą w jego wielkim, miękkim łóżku. Lecz
prędzej zjadłaby całe to końskie siano, niż się do tego przyznała.
Wiedziała, że proponuje przejażdżkę myśląc, że sprawi jej
przyjemność. Postanowiła więc, że choćby nie wiem co, bę-
dzie się nią cieszyć.
Kiedy Abel chwycił konie za uzdy i wyprowadził na dwór,
Mackenzie nie wyszła za nimi. Zrobiła to dopiero na jego
wyrazną prośbę. Stanęła obok jednego z koni, który z bliska
wydawał się jeszcze większy.
- Bez drabiny na pewno na niego nie wsiądę - oznajmiła
stanowczo.
Abel spojrzał na nią uważnie.
- Nie potrzebujesz żadnej drabiny - rzekł spokojnie. - Po
prostu wyciągnij rękę i chwyć klacz za grzywę. Potem postaw
nogę na mojej ręce, a ja cię podsadzę.
Mackenzie wciąż nie była przekonana.
- A dlaczego właściwie nie przejedziemy się skuterem?
- spytała z nadzieją, że może uda jej się skłonić Abla do
zmiany planów.
- %7łeby móc cieszyć się tą nocą w ciszy.
Zanim zdążyła odrzec cokolwiek, Abel chwycił ją w pasie,
uniósł wysoko w powietrze i posadził na szerokim, nagim
grzbiecie konia.
Wcale nie miała zamiaru krzyczeć. Zresztą nawet nie za-
uważyła, że krzyknęła, dopóki nie poczuła, jak tona mięśni
i kopyt zaczyna pod nią tańczyć na twardym, ubitym śniegu.
Pieszczotliwym tonem i delikatnymi słowami Abel uspo-
koił spłoszone zwierzę.
S
R
Z szeroko otwartymi ze strachu oczami Mackenzie chwy-
ciła się grzywy konia jak liny ratunkowej. Modliła się, by
zwierzę nie zrzuciło jej ze swego grzbietu.
- To nie był dobry pomysł. Nie powinnam była krzyczeć.
Abel pokręcił głową i, jeśli nie zmyliły jej oczy, uśmiech-
nął się leciutko.
Od razu zapomniała o strachu. Sprawiła, że Abel Greene
się uśmiechnął. Po raz pierwszy. To cud. Dodało jej to pew-
ności siebie.
- No to jak, możemy ruszać? - spytał. Jedną ręką trzymał
konia za uzdę, drugą za gęstą, czarną grzywę.
- Tak - odparła. Czuła rozgrzewające ciepło tego niewia-
rygodnego uśmiechu i od razu poczuła się lepiej. - Chyba
możemy.
Abel bez dalszych słów chwycił za czarną grzywę drugiej
klaczy i swobodnie wskoczył na jej grzbiet. Rzucił okiem na
żonę, by się upewnić, że wciąż siedzi na swoim wierzchowcu,
i ruszył przed siebie. Mackenzie właśnie zastanawiała się, jak
sprawić, by jej koń też zaczął iść, kiedy nagle klacz sama
z siebie podążyła wolno za swoją towarzyszką.
- Są tu jakieś hamulce? - zawołała do Abla. - Nie chcę
się skarżyć, ale wydaje mi się, że powinny tu też być strze-
miona czy coś w tym rodzaju.
Abel przystanął. Koń Mackenzie zrównał się z dosiadaną
przez niego klaczą i też się zatrzymał.
- Tak mi nagle wpadło do głowy... - rzekł Abel. Po raz
pierwszy jego głos brzmiał wesoło. - Czyżbyś ty nigdy nie
siedziała na koniu?
- Jeśli można uwzględnić konie na karuzeli...
Na twarzy Abla znów pojawił się ten prawie niedostrzegal-
ny uśmiech.
S
R
- Nie, chyba nie można.
- W takim razie nigdy. To mój pierwszy raz. Zresztą dziś
w ogóle przez cały dzień robię różne rzeczy po raz pierwszy
- dodała odruchowo, a potem, dla ukrycia zakłopotania, ode-
grała całe przedstawienie, klepiąc szyję konia i wygładzając
jego zmierzwioną grzywę.
Nie chciała, by Abel widział, że się rumieni na samo wspo-
mnienie - szczególnie tego, czego doznała w jego łóżku.
- Odpręż się i ciesz przejażdżką, Mackenzie - rzekł Abel,
biorąc jej zakłopotanie za wahanie. - Klacz wszystko za cie-
bie zrobi. Jeśli tylko nie będziesz krzyczeć, jesteś na niej tak
bezpieczna, jak w bujanym fotelu.
Mackenzie spojrzała na konia, potem zaś na męża.
- A więc jedzmy.
Tu cię mam, pomyślała z triumfem, bo Abel znów się
uśmiechnął. Potem cmoknął i oba konie ruszyły.
Od tej chwili robiła wszystko, co Abel jej kazał. Odprężyła
się. I cieszyła - surowym pięknem ośnieżonego lasu i obe-
cnością towarzyszącego jej mężczyzny.
Las był pełen tajemniczych dzwięków i cieni. Abel co
kilka chwil przystawał i kładł palec na ustach. Wkrótce na
ścieżce przed nimi pojawiała się łania z małymi. Gdzieś w od-
dali pohukiwały sowy. Wszystko było takie piękne - świat
nietknięty piętnem cywilizacji.
Choć zupełnie się tego nie spodziewała, zachwycała ją
każda chwila. Tego, że pokocha tego mężczyznę, też się zre-
sztą nie spodziewała.
Tak się rozmarzyła, że nie zauważyła, że opuścili las.
- Co się stało z drzewami? - spytała.
Przed nią rozciągał się kolejny cudowny widok. Ogromna,
pusta, śnieżnobiała, pofałdowana przestrzeń.
S
R
- Jesteśmy nad jeziorem.
Nad jeziorem. Wiedziała, że leży ono niedaleko chaty Ab-
la, ale nie podejrzewała, że okaże się takie wielkie i tak zachwy-
cająco piękne. Wydawało się, że rozciąga się w nieskończoność,
kilometr za kilometrem pokrytego śniegiem lodu otoczonego la-
sami, skałami i pustkowiem.
- Legend Lake - szepnęła Mackenzie, zauroczona pięk-
nym widokiem. Przypomniała sobie, że to jezioro jest zródłem
mitów i podań.
Spojrzała na Abla. Ubrany w grubą puchową kurtkę,
wsparty o szyję konia przyglądał się terenom, które należały
do niego.
- Opowiedz mi jakąś legendę - poprosiła cicho.
Przez chwilę patrzył na nią w zadumie, potem znów skiero-
wał wzrok na jezioro.
- Mama opowiadała mi różne historie - rzekł z tą samą
zadumą, którą widziała w jego oczach. - Takie, które kobiety
z jej plemienia przekazywały sobie z pokolenia na pokolenie.
Milczenie żony zachęciło go do kontynuowania opowieści.
- U zródeł większości z nich leży legenda o Manabozo,
wielkim cudotwórcy Indian Chippewa. Moja matka twierdzi-
ła, że potrafi się on zmieniać w różne zwierzęta.
- Mówisz tak, jakby ona w niego wierzyła.
Abel wzruszył ramionami.
- Chyba chciała w niego wierzyć. W jego mit, w coś cu-
downego i niewytłumaczalnego.
- Pamiętasz którąś z jej opowieści?
Kiedy lekko zwilgotniały mu oczy, zrozumiała, że pamięta
wszystkie.
- Najbardziej lubiła historię o kradzieży ognia.
- Opowiedz mi.
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl