[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gnął jakąś książkę i zagłębił się w lekturze. Panowała cisza, z
wyjątkiem tykania ściennego zegara i nieregularnego chrapa-
nia Murzyna, który zaraz zasnął, mimo że łóżko w celi było
dość twarde.
Czas mijał powoli, lecz za godzinę wrócił Roy. Jensen, któ-
ry uciął sobie drzemkę, obudził się z dreszczem i zsunął nogi
na podłogę.
Znalazłeś, czego chciałeś? wymamrotał.
Coś niecoś powiedział Roy. Możesz się zwijać.
Kto ma służbę dziś wieczór?
O'Reilly. Zamelduje się za jakąś godzinę.
W porządku. Zaczekam tu na niego. Do jutra! Jensen
wyszedł, zaś Roy usiadł za biurkiem. Wyjął
z kieszeni wycinek gazety i czytał z udawanym zaintereso-
waniem.
Chciałbyś się dowiedzieć, co piszą o tobie? zapytał.
Mogę się domyślić powiedział Sarn. Ale jeżeli pi-
szą prawdę, wszystko zgadza się z tym, co wam powiedziałem.
S
R
Ależ sobie wybrałeś gościa na ofiarę ciągnął Roy.
Miałeś szczęście, że dostałeś tylko dwa lata. Nie wiem, jak ci
się udało, przecież to był prawnik.
Oprócz tego był z niego kawał drania. Wszyscy
o tym wiedzieli. Może z wdzięczności, że wyświadczyłem im
przysługę.
Roy zapalił papierosa. Nie zaproponował Samowi, lecz gdy
spojrzał w stronę celi, wyraz jego twarzy zelżał
i rozpogodził się.
Dlaczego się nie przyznasz? Będzie ci łatwiej. Jeżeli
Moreland rzeczywiście ukradł ci pieniądze, sprawy mogą wy-
glądać zupełnie inaczej. Przyznaj się...
Nie przyznam się do czegoś, czego nie zrobiłem Sarn
powiedział twardo, a pod linią wąsów usta znów zeszły mu się
w wąską kreskę. Roy skończył palić i zgasił niedopałek o bok
biurka. Nagle wstał i podszedł do celi.
Zapalisz? zaproponował.
Sarn wyglądał na zaskoczonego, ale skinął głową.
Prawie zapomniałem, jak to smakuje.
Roy zbliżył się, trzymając paczkę przed sobą, zaś wystająca
kolba jego pistoletu uderzyła w drzwi, blisko miejsca, gdzie
stał Sarn. Policjant wydawał się być nieświadom tego. Sarn,
nie patrząc w tę stronę, niepostrzeżenie przesunął się ku nie-
mu, potem błyskawicznym ruchem wyszarpnął pistolet, zaci-
skając palce na kolbie.
Nie minęła chwila, a lufa przystawiona była do piersi Roy
a.
Otwieraj drzwi, tylko szybko.
Nie mam kluczy...
Nie kłam. Dawaj je i pamiętaj, że przez cały czas mam
cię na muszce. Nie masz się gdzie schować.
Roy powoli wrócił do biurka i wyjął klucze. Kątem oka
rzucił na drzwi, jakby miał nadzieję, że wejdzie któryś z kole-
S
R
gów, ale na zewnątrz już robiło się ciemno i na chodniku nie
było prawie nikogo. Ze spojrzeniem utkwionym w lufę pistole-
tu wrócił do celi i otworzył skrzypiące drzwi.
Jesteś głupi! Jak daleko uciekniesz? zapytał pewnym
siebie głosem.
W jednej chwili Sarn wypadł z klatki. Swobodną dłonią
sięgnął po kajdanki i zerwał je ze ściany.
Odwróć się! warknął.
Niech mnie szlag trafi, jak cię posłucham.
Trafi cię, jak nie posłuchasz powiedział groznie
Sarn.
Roy założył ręce do tyłu i poczuł, jak zimna stal kajdanek
dotyka jego nadgarstków. Sarn ściągnął swój krawat, zmusił
Roya do otwarcia ust, potem zerwał mu z szyi jego własny,
zawiązał na nim pętlę i wepchnął Roya do celi.
To cię powinno na jakiś czas uspokoić powiedział z
uśmiechem.
Roy wymamrotał coś przez knebel. Patrzył, jak Sarn, prze-
kręciwszy klucz w drzwiach frontowych, wychodzi tylnym
wyjściem. Stał przez chwilę, nasłuchując, po czym dał nura w
ciemność. W chwilę pózniej rozległ się odgłos uruchamianego
silnika i po chwili zamilkł w oddali. W pokoju znów zrobiło
się cicho.
Zegar nieubłaganie odmierzał minuty. W sąsiedniej celi pi-
jany Murzyn mówił coś przez sen. Zwiatło z posterunku padało
na zewnątrz przez niczym nie osłonięte okno, lecz same cele
pozostawały w cieniu, i nawet gdyby ktoś zajrzał przez okno,
nie zauważyłby Roya.
Policjant spojrzał na zegarek. Lada chwila powinien już
przyjść zmiennik. Wydawało mu się, że minęło sporo czasu,
nim go usłyszał, rozpoznając długi, miarowy krok. O'Reilly
zatrzymał się i szarpiąc za klamkę, zawołał:
Zpicie, czy co? Otwierajcie!
S
R
Twarz policjanta pokazała się w oknie, jak maska, potem
usłyszał, jak idzie na tyły posterunku i wpadł do środka. Na
widok Roya za kratkami, czym prędzej rzucił się do celi, wy-
puścił go, zdjął mu kajdanki i wyswobodził z knebla. Roy wy-
jaśnił, co się stało.
O'Reilly uśmiechnął się.
Nie chciałbym być na twoim miejscu, kiedy stary się
dowie. Flaki ci wypruje. Gdzie on jest?'
Roy powiedział mu wszystko. Nagle zmarszczył brwi.
Dziwne. Powinien już dawno wrócić. Po ciemku prze-
cież nic nie znajdzie.
O'Reilly zafrasował się.
Nie sądzisz chyba, że coś mu się przytrafiło? A może
wpadł na pogawędkę do panny Moreland? rozjaśnił się na
chwilę.
Roy potrząsnął przecząco głową.
I tak by wrócił. Nie podoba mi się to, O'Reilly. Sarn
uciekł ponad godzinę temu i założę się, że pojechał właśnie
tam. Wiedział, że Cudlipp ma zamiar szukać tych pieniędzy.
Samochodem zdążyłby w dziesięć minut.
Myślisz, że poszedł zaczaić się na szefa?
A co? Nie stójmy tak, lecimy!
Obaj pobiegli co sił w nogach w miejsce, gdzie stały potęż-
ne motocykle policyjne, oparte o ścianę. Wskoczyli na siodeł-
ka, zapuścili silniki i wyjechawszy na ulicę, dodali gazu, ma-
newrując zręcznie pomiędzy samochodami. Towarzyszył im
pisk hamulców i dzwięk klaksonów, lecz za chwilę znalezli się
już na autostradzie za Pendleton.
Za parę minut znalezli się w miejscu, gdzie polna droga
dochodziła do autostrady. Za chwilę w światłach motocykli
ukazał się samochód szeryfa, stojący pośród drzew.
S
R
Obaj zatrzymali się w tym samym momencie, omal nie
wpadając na siebie. Roy puścił swój motor, tak, że ten upadł na
ziemię i rzucił się pędem przed siebie.
Szeryf Cudlipp leżał na samym skraju lasu. Nie żył. Mor-
derca strzelił mu w plecy. Obok jego dłoni znalezli szeroki,
płaski kamień z liśćmi wciąż przyklejonymi do jego spodu.
Tuż pod nim znajdowała się wybrana ludzką dłonią płytka
dziura. Pas z pieniędzmi zniknął bez śladu.
S
R
8
Kiedy następnego ranka Will Haggerty zatrzymał starego
forda przed wejściem do domu i wpadł do środka bez uprze-
dzenia, Cathy zorientowała się, że stało się coś ważnego. Przez
całe lata pracy Will nigdy nie pozwalał sobie wchodzić do do-
mu bez zaproszenia, chyba że na wyrazne polecenie Morelan-
da.
Dzisiaj rankiem wyjechał po specjalną mieszankę dla kar-
miących klaczy i usłyszawszy nowe wiadomości, spieszył, by
się z nimi podzielić. Z Pendleton przybył z szybkością, o jaką
nikt by nie podejrzewał starego forda.
Czegokolwiek Cathy mogła się spodziewać, nic nie przygo-
towało ją na wiadomość o śmierci szeryfa. Przez moment nie
mogła wydusić z siebie ani słowa.
Co..? Kto go zabił? wykrztusiła wreszcie.
Frank Sarn, a któżby inny? powiedział stary. Pod-
szedł Roya Challisa, wyrwał mu pistolet i uciekł z celi. Zaraz
potem znalezli Cudlippa martwego w lesie. Dostał kulkę w
plecy.
Nie! wykrzyknęła Cathy, przerażona. Przez ostatnich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl