Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

albo męża pragnącego pozbyć się żony i ożenić się z guwernantką swoich dzieci. To znacznie
naturalniejsze, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.
Wszyscy się roześmieli i pani Oliver dodała przepraszająco:
- Wiem, że nie wyjaśniłam tego dobrze - ale zrozumieliście, o co mi chodzi?
Zgodziliśmy się, że wiemy dokładnie, co chce powiedzieć.
VI. RELACJA MARKA EASTERBROOKA
Było już po czwartej, kiedy opuściliśmy Priors Court. Po wyśmienitym lunchu Venables oprowadził
nas po domu. Znajdował prawdziwą przyjemność w pokazywaniu nam swoich ruchomości. Był to
prawdziwy skarbiec.
- On musi opływać w forsę - zauważyłem, kiedy wreszcie wyruszyliśmy w drogę. - Te jadeity,
afrykańskie rzezby, nie mówiąc o porcelanie miśnieńskiej i z Bow. Jesteście szczęśliwi, mając
takiego sąsiada.
- Sądzisz, że nie wiemy? - powiedziała Rhoda. - Tutejsi ludzie są przeważnie mili, ale zdecydowanie
nudni. Pan Venables w porównaniu z nimi jest po prostu egzotyczny.
- W jaki sposób doszedł do takich pieniędzy? - zapytała pani Oliver. - A może miał je zawsze?
Despard zauważył kwaśno, że w dzisiejszych czasach nikt nie mógłby się poszczycić
odziedziczeniem wielkiej sumy. Zawdzięcza się to podatkowi spadkowemu i innym należnościom.
- Ktoś mi mówił - dodał - że on zaczynał jako robotnik portowy, ale wydaje się to mało
prawdopodobne. Nigdy nie opowiada o dzieciństwie ani o rodzinie. - Zwrócił się do pani Oliver. -
Oto Tajemniczy Człowiek dla pani...
Pani Oliver oświadczyła, że ludzie ofiarowują jej zawsze rzeczy, których nie potrzebuje...
Blady Koń był budynkiem w połowie drewnianym (ta część była autentyczna, nie podrabiana). Stał
nieco w głębi, przy głównej ulicy wioski. Zza muru widać było ogród, co nadawało mu przyjemny,
staroświecki wygląd.
Byłem rozczarowany i oznajmiłem to.
- Nie jest wystarczająco ponury. %7ładnej atmosfery.
- Poczekaj, aż wejdziesz - rzekła Ginger.
Wysiedliśmy z samochodu i poszliśmy w kierunku drzwi, które otworzyły się w chwili, gdy się
zbliżyliśmy.
Na progu stała panna Thyrza Grey, wysoka, nieco męska postać w tweedowym kostiumie. Miała
zmierzwione siwe włosy nad wysokim czołem, wielki, haczykowaty nos i bardzo przenikliwe,
jasnoniebieskie oczy.
- No, wreszcie przyszliście - powitała nas serdecznie basowym głosem. - Myślałam, że
zabłądziliście.
Za odzianymi w tweed ramionami dostrzegłem majaczącą w ciemnościach holu twarz. Dziwną,
bezkształtną, jakby ulepioną z gliny przez dziecko zabłąkane w pracowni rzezbiarskiej. Pomyślałem,
że takie twarze spotyka się wśród tłumu w prymitywnym malarstwie włoskim lub flamandzkim.
Rhoda przedstawiła nas i wyjaśniła, że byliśmy na lunchu u pana Venablesa w Priors Court.
- Ach! - powiedziała panna Grey. - To wyjaśnia wszystko. Jedzonko. Ten jego włoski kucharz! I
wszystkie te skarby nad skarbami. Och, wiem, biedak musi mieć coś, co go cieszy. Ale proszę wejść,
proszę. Jesteśmy dumne z naszego małego domku. Piętnasty wiek, a częściowo czternasty.
Hol był niski i ciemny, z krętymi schodami, prowadzącymi na górę. Znajdował się tam wielki
kominek, a ściany były obwieszone obrazami.
- To szyld starej gospody - wyjaśniła panna Grey, zauważywszy moje spojrzenie. - W tym świetle nie
zobaczy pan wiele. Blady Koń.
- Zamierzam wam go wyczyścić - powiedziała Ginger. - Już to proponowałam. Proszę mi pozwolić,
a będzie pani zaskoczona.
- Mam pewne wątpliwości - odparła Thyrza Grey i dodała bez ogródek: - A jeśli to go zniszczy?
- W żadnym wypadku - oświadczyła Ginger z oburzeniem. - Na tym polega moja praca. Pracuję w
London Galleries - wyjaśniła mi. - To wielka przyjemność.
- Odświeżanie obrazów staje się po trosze zwyczajem - zauważyła Thyrza. - Zatyka mnie za każdym
razem, kiedy idę do Galerii Narodowej. Wszystkie obrazy wyglądają jak wykąpane w najnowszym
detergencie.
- Chyba nie woli pani, żeby były ciemne i w brunatnym sosie - zaprotestowała Ginger. Przyjrzała się
bacznie szyldowi. - Może wyjść znacznie więcej. Koń może mieć jezdzca.
Zacząłem oglądać tablicę razem z nią. Był to prymitywny malunek, nie posiadający większej
wartości, oprócz tej jednej, wątpliwej, że był stary i brudny. Blada sylwetka ogiera odbijała od
ciemnego, nieokreślonego tła.
- Halo, Sybil - zawołała Thyrza. - Ci goście obgadują naszego Konia, co za impertynencja!
Panna Sybil Stamfordis dołączyła do nas.
Była wysoką, smukłą kobietą, z ciemnymi, tłustymi włosami, rybimi ustami i skłonnością do
wdzięczenia się. Nosiła szmaragdowozielone sari, które nie dodawało jej uroku. Głos miała słaby i
drżący.
- Nasz najmilszy Koń - powiedziała. - Zakochałyśmy się w tym starym szyldzie, jak tylko go
zobaczyłyśmy. Myślę, że wpłynął na naszą decyzję kupna domu. Prawda, Thyrzo? Ale proszę bardzo,
wejdzcie.
Pokój, do którego nas wprowadziła, mały, kwadratowy, w swoim czasie prawdopodobnie służył
jako bar. Obecnie, umeblowany w stylu chippendale, był zdecydowanie kobiecą wiejską bawialnią.
Stały tam wazony z chryzantemami.
Z kolei zostaliśmy zabrani do ogrodu, który - jak się domyślałem - mógł być czarujący w lecie, i
następnie zaprowadzeni znowu do domu, gdzie nakryto do herbaty. Podano kanapki i domowe ciasto,
a kiedy usiedliśmy, stara kobieta, której twarz mignęła mi przez moment w holu, weszła, niosąc
srebrny czajnik z herbatą. Była ubrana w zwykły, ciemnozielony kitel. Wrażenie, że jej głowa została
ulepiona niezdarnie z plasteliny przez dziecko, potwierdziło się po bliższym obejrzeniu. Miała tępą,
prymitywną twarz, nie potrafiłem jednak zrozumieć, dlaczego wydała mi się ponura. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org