[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pokolenia szli przez życie z doskonale wykształconym instynktem
samozachowawczym.
Zauważ, że Celia maluje obraz tamtego domu, domu jej babki, o
wiele wyrazniej niż obraz własnego. Prawdopodobnie przebywała w nim w
wieku, kiedy budzi się w dziecku wrażliwość na otaczający świat. Jej
wiosny dom to bardziej ludzie mniej miejsce: to niania, Rouncy, to
pełna wigoru Susan, to Złotko w swojej klatce.
Potem dostrzega matkę. Zabawne, wydaje się bowiem, że nie
dostrzegała jej przedtem.
A przecież Miriam, jak sądzę, miała bardzo silną osobowość.
Poznałem ją można by tak to ująć w przelocie, a mimo to zdążyła
mnie oczarować. Miriam miała, podejrzewam, pewien urok, urok, który
nie stał się dziedzictwem Celii. Nawet spomiędzy stereotypowych
linijek jej listu do małej dziewczynki (jakie to oddalenie w
czasie , takie listy pełne nacisku na moralną postawę dziecka),
nawet, powiedziałbym, spomiędzy stereotypowych wezwań do dobroci,
przeziera ślad prawdziwej Miriam. Podobają mi się tamte pieszczotliwe
określenia: najdroższe jagniątko, nieopierzona gołąbeczka. Podoba mi
się jej sposób okazywania dziecku czułości: krótki, mocny uścisk. To
nie jest jakaś ckliwa, przesadnie wylewna czy afektowana osóbka. Nie,
Miriam to kobieta o niezwykłej intuicji, to kobieta kierująca się
rozumem.
Ojciec jest mglisty. Celia go postrzega jako rudobrodego olbrzyma:
leniwego, dobrodusznego i dowcipnego. Chyba nie był podobny do swojej
matki; prawdopodobnie bardziej przypominał dziadka Celii, który w jej
relacji pojawia się jedynie raz, i to nie tyle on, co pośmiertna
pamiątka po nim: wieniec z woskowych kwiatów, przechowywany w
szklanej szkatule. Ojciec Celii był, jak przypuszczam, typową duszą
towarzystwa , człowiekiem przez wszystkich lubianym i zapewne cieszył
się większą popularnością niż Miriam. Celia, myślę, wrodziła się w
niego. Celia z tą jej pogodą ducha, jej zrównoważeniem, jej
słodyczą.
Mimo to odziedziczyła coś po Miriam, mianowicie niebezpieczną
intensywność uczuć.
Oto, jak ja to widzę. Choć możliwe, że po prostu zmyślam& Ci
ludzie, mimo wszystko, stali się moją własnością.
4. ZMIER
1
Celia wracała do domu!
Jakie to podniecające!
Niecierpliwiła się okropnie. Nie cieszyła jej ani ładna książka do
czytania, ani to, że cały przedział był do ich dyspozycji. Podróż
pociągiem zdawała się nie mieć końca.
No i co, kruszynko ty moja, cieszysz się, że znów będziesz w
domu? powiedział ojciec i uszczypnął ją żartobliwie.
Był taki wielki i brązowy, o wiele większy, niż Celia dotychczas
myślała. Jej matka za to była o wiele mniejsza. %7łe też kształty i
rozmiary wciąż zdają się zmieniać.
Tak, tatusiu, bardzo odparła sztywnym głosem. Dziwne bolesne
wzruszenie nie pozwoliło jej powiedzieć niczego więcej.
Ojciec wyglądał na lekko rozczarowanego. Kuzynka Lottie, która
jechała do nich z wizytą, zauważyła:
Jakież z niej poważne maleństwo!
Dziecko ma łatwość zapominania& stwierdził ojciec, a na jego
twarzy pojawił się cień smutku.
Ona nie zapomniała niczego. Ani trochę. W niej po prostu
wszystko się gotuje rzekła Miriam, ściskając lekko dłoń Celii. Jej
oczy śmiały się do oczu córki, jak gdyby obie łączył wspólny sekret.
Kuzynka Lottie, osóbka pulchna i pociągająca, powiedziała:
Chyba nie ma dużego poczucia humoru, prawda?
Nie ma go w ogóle odparła Miriam i dodała posępnie: Ja też
nie mam. A przynajmniej John tak mówi.
Mamusiu szepnęła Celia czy to już zaraz?
Co ma być zaraz, skarbie?
Morze.
Mniej więcej za pięć minut.
Pewnie chciałaby mieszkać nad samym brzegiem i bawić się w
piasku powiedziała kuzynka Lottie.
Celia nie zareagowała. Jak to wytłumaczyć? Widok morza zawsze
oznaczał, że się jest blisko domu.
Pociąg przejechał przez jakiś tunel. Ach, oto jest, ciemnobłękitne
i migoczące. Jechali już wzdłuż brzegu, wpadając i wypadając z
kolejnych tuneli. Błękitne, błękitne morze, jakże ono błyszczy. Celia
mimo woli zamknęła oczy.
Kiedy pociąg skręcił w głąb lądu, wiedziała, że za chwilę będą w
domu!
2
Znów te rozmiary! Dom jest ogromny! Po prostu ogromny! Wielkie,
obszerne pokoje, a w nich tak mało mebli& A może jej się tak tylko
zdaje po tamtym domu w Wimbledonie. I wszystko jest tak
ekscytujące, że sama nie wie, od czego zacząć&
Ogród. Tak, przede wszystkim ogród, przecież to prawie
najważniejsza część domu. Rzuciła się w szaleńczy pęd po stromej
ścieżce. Buk! To zabawne, że nigdy przedtem go nie zauważała. A tu
mała altanka pod wiecznie zieloną kaliną. Och, wszystko takie
wybujałe, takie wyrośnięte. A teraz do lasku możliwe, że kwitną
dzwonki. Nie, nie kwitną. Pewno już przekwitły. Drzewo z rozwidlonymi
gałęziami, gdzie była kryjówka Królowej. Och! Och! Och! Mały Biały
Chłopczyk!
Mały Biały Chłopczyk stał w altance w lasku. Prowadziły do niego
trzy nie ociosane schodki. Chłopczyk miał na głowie kamienny kosz, do
którego wrzucało się jakąś ofiarę i wypowiadało życzenie. Z Małym
Białym Chłopczykiem wiązał się pewien rytuał. Otóż wychodziło się z
domu i na hipopotamie przeprawiało przez trawnik, który był rwącą
rzeką. Następnie przywiązywało się hipopotama do różanej pergoli i
wchodziło dostojnym krokiem na ścieżkę prowadzącą do lasku. Tam
składało się swoją ofiarę, wypowiadało życzenie, robiło głęboki,
dworski dyg i wycofywało się tyłem. Aby życzenia się spełniały, w
ciągu tygodnia nie należało wypowiadać ich więcej niż jedno. Celia,
zainspirowana przez nianiusię, zawsze prosiła o to samo. Wróżenie z
kości kurczaka, chłopiec w lasku, srokaty koń prosiła nieodmiennie:
obym była dobra! Nie należało, jak mawiała nianiusia, prosić o
rzeczy. Bóg sam zsyła ci to, czego naprawdę potrzebujesz, a ponieważ
Bóg istotnie był niezwykle szczodry (za pośrednictwem babuni, mamusi
i tatusia), Celia trwała z honorem przy swoim pobożnym życzeniu.
Teraz pomyślała: Muszę, muszę, muszę, po prostu muszę przynieść
mu jakąś ofiarę . Mogłaby to zrobić dawnym sposobem: przekroczyć
trawnikową rzekę na hipopotamie, przywiązać hipopotama do różanej
pergoli, wejść na ścieżkę, włożyć do kamiennego kosza dwa strzępiaste
mlecze i wypowiedzieć życzenie&
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl