Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wielbłądzie, uciec na pustynię i tam kochać się z nią do
utraty zmysłów.
Pałac zbyt często mu o niej przypominał. Może do-
piero w ciszy pustyni zdoła zapomnieć o swojej miłości.
Catherine zorganizowała transport ciała stryja do Chi-
cago. Pózniej zamierzała uregulować wszelkie sprawy fi-
nansowe, ale na razie nie mogła opuścić Marrakeszu. Zło-
żyła odpowiednie oświadczenie na policji i podpisała nie-
zliczoną ilość dokumentów. Upłynęło dziesięć dni, zanim
mogła pomyśleć o powrocie do domu. Kiedy wreszcie
podjęła w tej sprawie decyzję, zadzwoniła do Zenobii.
- Załatwiłam już wszystkie sprawy i wracam do
domu.
- Książę Tamar odezwał się do ciebie?
- Nie.
- A ty nie próbowałaś się z nim skontaktować?
- Nie, nie próbowałam.
Szczerze kochała Tamara, ale zdawała sobie sprawę,
że szanse na wspólne życie są niewielkie. Za bardzo róż-
S
R
nili się od siebie, należeli do dwóch odmiennych światów.
Były też i takie chwile, kiedy na samo wspomnienie
o nim odczuwała wręcz fizyczny ból. Budziła się w nocy,
wołając jego imię, a potem płakała z żalu, że nie mogą
być razem.
W noc poprzedzającą powrót do Chicago zbudziła się
tuż po piątej. Muezin wzywał właśnie wiernych na mod-
litwę. Narzuciła szlafrok i wyszła na balkon, spoglądając
na panoramę miasta.
Przypomniała sobie, że pierwszego dnia po
przyjezdzie też stała na balkonie i zastanawiała się, co
się kryje za górami na horyzoncie. Teraz już wiedziała.
Widziała bezkresne połacie wydm, mieniące się złoto
i fiołkowo w świetle zachodzącego słońca. Spotkała też
wymarzonego księcia. W Chicago miała przyjaciół i pra-
cę, która sprawiała jej satysfakcję. Czy mogła to wszystko
porzucić i zacząć kompletnie nowe życie?
Wzywający na modlitwę głos rozbrzmiewał jednostaj-
ną nutą. Catherine szczelniej otuliła się szlafrokiem
i weszła do pokoju.
Układając się tej nocy w pobliżu ogniska, Tamar przy-
pomniał sobie inną noc i inne ognisko. Catherine! - wo-
łało jego serce. Catherine, potrzebujecie. Wczesnym wie-
czorem czwartego dnia na pustyni, kiedy niebo zmieniało
się z niebieskiego w czerwone, a piasek lśnił w znika-
jących promieniach słońca, Tamar ujrzał dwóch jezdzców
S
R
zbliżających się w jego stronę. To Bouchaib, pomyślał.
Przyjechał sprawdzić, czy ze mną wszystko w porządku.
Ale kim był ten drugi? Jezdzcy zbliżali się, ale nadal
nie można było rozpoznać ich twarzy. Nagle zatrzymali
się. Jeden z nich uniósł rękę w geście pożegnania, od-
wrócił siei ruszył w powrotną drogę. Drugi jezdziec zbli-
żał się do Tamara. Promienie zachodzącego słońca świe-
ciły mu prosto w twarz. Przysłonił ręką oczy i zobaczył,
że jezdziec zdejmuje z głowy turban.
- Catherine! - wyrwało mu się z piersi. Zaczął biec
w jej kierunku. - Ty tutaj! - wykrzyknął. - Dzięki Al-
lachowi, że jesteś.
Chciała coś powiedzieć, ale Tamar nie dopuścił jej
do głosu. Całował ją do utraty tchu, a potem trzymał ją
w ramionach tak mocno, jakby już nigdy nie chciał jej
wypuścić.
Tej nocy przy pełni księżyca leżeli koło siebie pod
palmą.
- Kocham cię - powiedział Tamar. - Nie pozwolę ci
już odejść.
- Nie mam wcale takiego zamiaru. - Catherine
wsparła się na łokciu. Odgarniając mu włosy z czoła, za-
uważyła: - Wiesz, że bardzo się od siebie różnimy.
Tamar uśmiechnął się.
- Wiem. Ty jesteś kobietą, a ja mężczyzną.
Twarz Catherine rozpromieniła się w uśmiechu.
S
R
- Wiesz, że nie o to mi chodzi.
- Tak, wiem. Ale jeśli będziemy się kochać...
- Kochamy się... - poprawiła.
Tamar pocałował ją.
- Pobierzemy się, gdy tylko wrócimy do El Agadiru.
Tam będziemy mieszkać. Ale będziemy też sporo podró-
żować. Jeśli tylko zatęsknisz za swoim krajem, za ham-
burgerami i frytkami, pojedziemy z wizytą. I zawsze bę-
dziemy podróżować razem.
- Czy będę musiała nosić tradycyjny strój arabski
i zasłaniać twarz?
- Tylko czasami. - Tamar pocałował ją i dodał: -
I tylko dlatego, że uwielbiam je z ciebie zdejmować. Mo-
ja kochana. Moja piękna.
Zaczął całować jej złote piersi, pieścić jej złote uda.
A kiedy ich ciała połączyły się, Catherine zdawało
się, że pustynny powiew przyniósł szepty i westchnienia
wszystkich kochanków, którzy byli tu przed nimi.
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org