[ Pobierz całość w formacie PDF ]
opracowanej przez historyka Aleksandra Kraushara. Między innymi jest tam także
przytoczona treść oficjalnego pisma, które nazajutrz po zajściu przesłał
Staszicowi rozżalony Linde. "Przewielebnemu Królewskiemu Towarzystwu Przyjaciół
Nauk Do własnych rąk Jaśnie wielmożnego Radcy Stanu Staszica Prezesa w Warszawie
Pilno! Z ochotą udałem się za odezwą współczłonków do mnie wydaną dnia 1 lutego
na ucztę, w dowód szacunku dla Szanownego Prezesa przeznaczoną, lecz przewidzieć
nie mogłem, że tam pozbawionym zostanę czci i honoru. Podobało się albowiem
naszemu współczłonkowi, JW. Wincentemu hr. Krasińskiemu*, (* W roku 1820
Wincenty Krasiński, będący uprzednio "członkiem przybranym" TPN, uzyskał godność
"członka rzeczywistego".) generałowi dywizyi, zacząwszy już przy stole zaczepki
z powodu umieszczenia przeze mnie w programie liceowym tłumaczenia mówki...
(nazwiska autora "mówki" Krausharowi widocznie nie udało się odczytać - M.B.) o
korzyściach z nauki historii powszechnej, po obiedzie w innym pokoju, otoczonemu
gronem licznych i najpoważniejszych współczłonków, na cały głos mi oświadczać:
żem się spodlił, żem utracił szacunek młodzieży, rodziców, obywatelów, że nie
pozwala mi przystępu do siebie i do domu swojego, żem zakrawał na order, lecz że
wielki książe już uprzedzony, żem niegodny znajdować się w Towarzystwie itd... -
Słyszeli te zniewagi nie sami tylko członkowie Towarzystwa, lecz i służący kawę
między nami roznoszący. Rozmaite od dosyć długiego czasu zaczepki puściłem mimo
siebie jako żarty; lecz te, tu wyrażone oświadczenia przechodzą już wszelkie
granice żartu i przyzwoitości, tak że pomyśleć należy o środkach poprawczych i
zaradczych. Uważając ucztę tę jak zgromadzenie nadzwyczajne Królewskiego
Towarzystwa Przyjaciół Nauk, bo obcych gości tam nie było, zważywszy dalej, że w
swoich zgromadzeniach Towarzystwo samo utrzymuje porządek, uważając tu w osobie
JW Wincentego hr. Krasińskiego współczłonka naszego, udaję się z wyrządzoną mi
przez tego współczłonka w zgromadzeniu Towarzystwa krzywdą do tegoż Towarzystwa
z wyrażeniem: że życie bez czci nie ma dla mnie powabu, jeżeli za poważnym
stawieniem się Królewskiego Towarzystwa krzywda moja publicznie, a to jak
najprędzej powetowaną nie zostanie, zmuszonym będę, choć bardzo niechętnie, udać
się drogą, która by pamiątce tak uroczystego dnia zaszkodzić mogła. Dan w
Warszawie dnia 2 lutego 1824". Trudno jest po stu pięćdziesięciu latach
bezstronnie rozpatrywać konflikt między ludzmi, z których każdy ma już swoje
ustalone miejsce w podręcznikach historii. Spróbujmy to jednak uczynić. Samuel
Bogumił Linde - pomimo epokowych zasług w dziedzinie leksykografii i pedagogiki
(był jednym z organizatorów Uniwersytetu Warszawskiego i Biblioteki Publicznej
oraz wieloletnim rektorem słynnego Liceum Stołecznego) - nie rysował się w
oczach swoich współczesnych jako postać specjalnie sympatyczna. Zarzucano mu
"chwiejne przekonania, kierowanie względami osobistych faworów" oraz "polowanie
Strona 56
Marian Brandys - Czcigodni weterani.txt
na zaszczyty i honory". Jego "wymowa kaleczona z niemiecka", brak towarzyskiej
ogłady oraz staroświecki sposób ubieramia się - były przedmiotem nieustannych
żartów studentów. Szczególną wesołość wywoływał, kiedy na popisach liceum -
odziany w "długi surdut koloru ciemnozielonego, węgierskie buty i niezbyt
śnieżnej białości chustkę, którą zazwyczaj okręcał szyję" - recytował z
namaszczeniem swój ukochany wiersz Karpińskiego, zaczynający się od słów: "Oto
mój dom ubogi...", co w jego interpretacji brzmiało: "Oto maj tom uboki..." W
Towarzystwie Przyjaciół Nauk nie lubiano go również. Nie był odpowiednim
partnerem towarzyskim dla salonowych literatów i arystokratycznych snobów,
którzy nadawali ton "sekcyi literatury" TPN. Próbowano nawet podważać jego
zasługi naukowe. Było "wielu zazdrosnych, którzy złośliwie rozpuszczali wieści,
jakoby swego słownika manuskrypt już gotowy miał znalezć w jakiejś bibliotece
klasztornei"*. (* K. Wł. Wójcicki wyjaśnia, iż bajka ta wzięła się stąd, że
Linde jezdził z upoważnieniami ministra oświaty po zniesionych klasztorach i
zabierał stamtąd zbiory biblioteczne, z których utworzono pózniej Bibliotekę
Publiczną w Warszawie.) Awantura w Hotelu Wileńskim wiązała się z wydarzeniem
sprzed paru miesięcy, którym rektor liceum zraził do siebie wielu patriotów,
zwłaszcza wśród młodzieży. "W roku 1823 na popisie licealnym - pisze Kraushar -
uważał Linde za właściwe przedstawić przekład jakiejś lichej rozprawki o
znaczeniu historii i w niej zaznaczyć, iż upadek narodów jest jakoby zawsze
zasłużony i usprawiedliwiony". Historyk, który badał okoliczności tej sprawy,
wyraża pogląd, że niefortunne wystąpienie Lindego wynikło nie tyle ze złej
intencji, co z braku taktu. I tak chyba było. Zasłużony autor Słownika nie wziął
po prostu pod uwagę, że ze swą ryzykowną tezą (wymierzoną prawdopodobnie
przeciwko anarchii schyłkowego okresu rzeczypospolitej szlacheckiej) występuje
nie przed gronem uczonych dyskutantów, lecz przed patriotyczną młodzieżą, która
- rozjątrzona zaostrzającą się w kraju walką patriotyczną - mogła odczytać
wystąpienie niezbyt lubianego i często krytykowanego za przesadny lojalizm
rektora jako próbę usprawiedliwienia rozbiorów Polski. Pan na Opinogórze przez
wiele lat obnosił się ze swą przyjaznią dla Lindego. Autor modnego Słownika był
jednym z tych "zle urodzonych", na przykładzie których Krasiński demonstrował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl