Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ludzi jadących wierzchem z pochodniami. Blask ich wśród ciemnej nocy i marznącej mgły wywoływał dziwny efekt. Zdawało
BOLESAAW PRUS  PLACÓWKA
30
się, że ów orszak przez okrągłą bramę, oświetloną czerwonym ogniem, wyjeżdża z jakiejś otchłani, której nigdy nie może
opuścić.
A kulig wciąż pędził galopem, krzycząc, gwiżdżąc, śpiewając, strzelając z batów, choć droga była pełna zatok. Nagle stanął tuż
przy saniach Owczarza.
- Hej! co tam?
- Stać!... Jakiś wóz zawalił nam drogę...
- Kto to?
- Chłop z drzewem.
- UstÄ…p, psubracie!...
- Nie ustÄ…pi, bo konie nie uciÄ…gnÄ…...
- Zepchnąć go w rów!...
- Dajcie spokój!... Lepiej przenieśmy go!...
- Brawo! przenieśmy chłopa!... Z sani, panowie!... I nim się Owczarz opamiętał, otoczył go rój panów w maskach, piórach,
bogatych strojach, z szablami, miodami i gitarami w rękach. Jedni chwycili jego sanie z drzewem, drudzy jego samego,
wepchnęli ich na szczyt niebezpiecznego wzgórza, sprowadzili na dół i postawili w takim miejscu, skąd już mógł wrócić do
domu bez wielkich trudów.
- O la Boga! - szeptał zdumiony Maciek przypatrując się cudakom, między którymi poznał kilku dziedziców sąsiednich wiosek.
- Musi jadą na zabawę do naszego pana - dodał po chwili. - Ale co chwaty, to chwaty i dobre panowie!... %7łeby w nich nie
wstąpiło, sto jąłbym tu do rana.
Tymczasem ze szczytu wołano:
- Damy boją się jechać pod górę...
- Niech wysiądą, przeprowadzimy je piechotą. I cała gromada znowu pobiegła na szczyt.
- Sanki nie przejadą tędy...
- Dlaczego nie przejadą? - wołał jakiś młodzieńczy głos. -Antoni, ruszaj!...
- Nie dam rady, jaśnie panie...
- Więc precz z kozła, błaznie! Sam pojadę, kiedy się boisz...
Po chwili gwałtownie zabrzęczały dzwonki i ze szczytu wzgórza jak wicher przemknęły parokonne saneczki tuż koło Owczarza.
Chłop aż przeżegnał się.
Na szczycie znów zawołano:
- Andrzej! jedz...
- Stój, hrabio!...
- Nie narażaj się pan...
- Ruszaj!...
Drugie sanie przeleciały jak burza.
- Brawo!...
- Zuchy!...
- Ruszaj, Jacenty!...
Tym razem popędziło z góry, na łeb, na szyję, aż dwoje sanek obok siebie. W każdych siedział furman i pan.
Szalone wyścigi o tyle wytarły śliską drogę, że inne sanie, uwolnione od pasażerów, mogły wjechać i zjechać bez
niebezpieczeństwa, co też zrobiły z należytą ostrożnością.
- Idzmy już!... - zawołano z góry.
- Każdy poda rękę damie...
- Poloneza...
- Naprzód, muzyka!...
Ludzie z pochodniami rozstawili się wzdłuż drogi, muzykanci spróbowali instrumentów, pary uszykowały się. Zabrzmiała
żałosna melodia poloneza Ogińskiego i z gromady stojącej na górze poczęły wysuwać się para za parą jak barwna nić wysnuta z
ciemnego kłębka.
Owczarz zdjął czapkę, cofnął się za swoje sanki i wydobył spod kożucha głowę znajdy.
- Patrzaj - mówił - i przypatruj się dobrze, bo drugi raz nie zobaczysz takich śliczności. To ci procesja, nie bój się!... Same
dziedzice i dziedziczki, a tyle ich, jak owiec na pastwisku...
O kilka kroków stał lokaj z pochodnią, więc chłop doskonale widział każdą parę przeciągającego orszaku i cichym głosem
szeptał objaśnienia sierocie:
- Widzisz tego, co mu blacha wyziera spod algiery!... a na głowie ma mosiężny kociołek? To wielgi rycerz!... Tacy zawojowali
pół świata dawnymi czasy, ale dziś już ich nie ma...
Pierwsza para minęła sanki chłopa i znikła za pagórkiem.
- A przypatrz się temu z siwą brodą i z kitą u czapki. To wielgi pan i senator... Tacy dawnymi czasy pół świata trzymali w
garści, ale już dziś ich nie ma...
Druga para rozpłynęła się w ciemności.
- Ten w kołnierzu - mówił chłop do znajdy - to duchowna osoba. Tacy dawnymi czasy znali wszystko, co ino jest na ziemi i w
niebie, a po śmierci bywali świętymi. Ale już dziś ich nie ma...
Trzecia para skryła się za pagórkiem.
BOLESAAW PRUS  PLACÓWKA
31
- Ten, jaskrawy jak dzięcioł, to także wielgi pan. Nic nie robił, ino pił i tańcował. Od jednego razu mógł wypić konewkę wina, a
tyle potrzebował pieniędzy, że w końcu z biedy musiał ojcowiznę sprzedać. Kiedy wszystko zakupiono i jego, nieboraka, nie
stało.
Czwarta para przeszła.
- Widzisz, widzisz, jaki idzie ułan?... O! tacy dużo wojowali... Przeszli z Napolionem cały świat, zbili wszyćkie narody. Ale dziś
już i tych nie ma... A patrzą j, patrzą j, o!... na tych... To kominiarz, tamto kowal, ten gra na gitarze, ten niby chłop, ale
naprawdÄ™ to wszystko panowie przebrani, tak ot sobie, dla zabawy...
Orszak minął chłopa, polonez Ogińskiego rozlegał się coraz słabiej, wreszcie umilknął. Najgorsza droga została przebyta i
poczęto na powrót siadać do sani wśród okrzyków i śmiechów. Znowu zadzwięczał dzwonek jeden, drugi, dziesiąty, cały rój,
znowu trzasnęły baty, zatętniały kopyta i kulig pocwałował dalej. Chłop nakrył głowę, położył dziecko na saniach, ujął cugle i
ostrożnie, po utartej drodze, ruszył ku domowi. Z daleka przed nim dzwięczały dzwonki i migały czerwone blaski; czasami
wiatr przynosił głośniejszy okrzyk. W końcu wszystko ucichło i zgasło.
- Czy ony, choć i panowie, aby sprawiedliwie robią, że bawią się takimi rzeczami? - mruknął Owczarz. Bo przypomniał sobie
butwiejący pod kościelnym chórem portret siwego senatora (do którego czasami się modlił) i rozdarty obraz szlachcica z
podgoloną czupryną, którego chłopi nazywali potępieńcom, i czarny nagrobek rycerza, co zakuty w blachy, z mieczem w garści [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • NaprawdÄ™ poczuÅ‚am, że znalazÅ‚am swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org