[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Biegnący Aosiu! - zawołał wódz. - Wezwij swego brata i Czarnego Jastrzębia.
Potrzebuję ich.
Zdrętwiałem. Olikut, widząc, że się nie ruszam, huknął:
- Ty jeszcze tutaj?! Pędz po nich!
- Nie mogę - wymamrotałem.
- Jakże to?! - wódz ściągnął brwi i zbliżył się do mnie.
- Nie ma ich. Zostali w tyle. Jack Douglas...
Olikut zrozumiał. Oburzył się:
- Zatem ponownie dopuścili się samowoli! I na domiar pchają się teraz na pewną
niemal śmierć!
Wódz naradził się z kilkoma starszymi wojownikami, dwóch z nich postanowiło
niezwłocznie odszukać pochopnych mścicieli i nakazać im powrót do grupy.
Jakoż nie upłynęło nawet pół dnia i cała czwórka wróciła do nas. Staliśmy wtedy na
krótkim popasie w Split Rocks. Olikut, ujrzawszy Czarnego Jastrzębia i Swawolnego Wiatra,
rzekł im kilka cierpkich słów o niegodnej wojowników lekkomyślności i braku karności.
Nieszczęśliwi śmiałkowie wysłuchali wodza z ponurymi twarzami. Ja też byłem
zgnębiony, tym bardziej, że brat, przechodząc obok mnie, syknął z goryczą:
- Zdradziłeś nas!
Chciałem się tłumaczyć, lecz oni mnie nie słuchali i oddalili się. A przecież ja nie
mogłem postąpić inaczej, nie mogłem skłamać wodzowi. Wszakże myśl, że dwaj najbliżsi
druhowie żywili do mnie urazę i unikali mnie, była udręką. Gdy zatem po jakimś czasie
ujrzałem, że zbliżają się do mnie, odetchnąłem z ulgą.
- Wybaczcie! - stęknąłem. - Musiałem...
- To nasz błąd! - przerwał mi Czarny Jastrząb.Ich twarze były pogodniejsze, nawet
trochę się uśmiechali. - Gdyby nie ty, kto wie, czy jeszcze żylibyśmy!
- Mamy dla ciebie smaczny ozór bizonowy - dodał Swawolny Wiatr.
Podając jadło, brat uścisnął mi rękę.
Wkrótce popędziliśmy dalej nad rzekę Clearwater. Tę samą Clearwater, gdzie
siedemdziesiąt dwa lata wcześniej Nezpersowie wsparli pomocną dłonią słaniających się z
wycieńczenia Lewisa i Clarka, pierwszych Amerykanów w tych stronach. Nie dali im zginąć.
Odtąd rzeka upamiętniała nam początek przyjazni z Amerykanami. Przyjazni, której my
przez te długie lata wiernie dochowywaliśmy. A Jankesi?...
15. NIEUCHWYTNY, A %7łDLISTY
Po klęsce w kanionie Lamotte, po beznadziejnej dla Amerykanów kotłowaninie na
stepach Idaho między rzekami Salmon, Snake i Clearwater, po wybiciu przez Nezpersów
oddziału Rainsa, poszarpaniu ochotników Randalla, a przy tym wobec koszmarnej
nieuchwytności szczwanego lisa" Wodza Józefa - na stolicę Waszyngton spadło osłupienie.
Jak to: Indianie szczepu piętnastokrotnie słabszego liczebnie niż osławieni Sjuksowie mogli
nie tylko skutecznie wyślizgiwać się od wielu dni spomiędzy sideł oddziałów armii USA, a
do tego zadawać tymże bolesne cięgi, jakże podrywające autorytet Stanów Zjednoczonych,
jakże przynoszące ujmę doborowym pułkom amerykańskim? Jak to możliwe?
W stolicy kiwano głowami z niedowierzaniem i zdumienie ogarniało najwyższe kręgi
wojskowe i Urząd Indiański, Indian Bureau. Rozdrażniony głównodowodzący armią USA
generał William Tecumseh Sherman, na gwałt telegraficznie ściągał wojska dosłownie ze
wszystkich stron Stanów Zjednoczonych, by cała ta siła hurmem waliła do Idaho na pomoc.
Więc szły rozkazy do generała Hancocka nad samym Atlantykiem i do generała Wheatona w
stanie Georgia, i do generała Sheridana w stanie Missouri, i do generała McDowella w San
Francisco nad Pacyfikiem, i nawet do Fortu Jurna na dalekim południu Stanów: przysyłajcie
wojska do Idaho!
Równocześnie w co większych miejscowościach północnego zachodu na gwałt
formowano oddziały ochotników: a więc w Boise, w Idaho City, Silver City, Rocky Bar,
Salubria, Salmon City, Mount Idaho, Grangeville, Lewiston...
A tymczasem Wódz Józef nie był lisem, lecz tylko indiańskim wodzem o
wyjątkowym wyczuciu walki i o przenikliwej wyobrazni. Wyobrazni rzadkiej nawet wśród
amerykańskich generałów, wychowanków akademii w West Point.
Wódz Józef po srogiej krzątaninie na preriach dokoła byłej stacji dyliżansów w
Cottonwood ulotnił się stamtąd i powędrował wraz z całym obozem jakie czterdzieści mil na
wschód. Tam nad uroczą Clearwater płynącą w tym miejscu z południa na północ, opodal
ujścia kanionu do tejże rzeki rozpostarł się obozowiskiem. Tam też dołączył do niego ze swą
grupą wódz Zwierciadło. Musiał on uchodzić przed Długimi Nożami, którzy z rozkazu
Howarda uderzyli na jego wioskę. Zniszczyli w niej moc dobytku, ale Zwierciadło ze swymi
ludzmi w czas umknął przed wrogiem.
Mieliśmy teraz prawie dwustu wojowników, a oprócz nich około sześćset kobiet,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl