[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wyraznie się odprę\ył.
- No to jak?
Odpowiedział uśmiechem, ale zaraz posmutniał.
- Nie umiałbym poprosić rodziców, Holly. Nie wiedziałbym, co powiedzieć.
- Pójdę z tobą i zrobię to za ciebie. Mówię ci, będą zachwyceni. Jesteś ich synem, kochają
cię. Tak jak my wszyscy - dodała.
- No dobrze - zgodził się w końcu.
Wzięta go pod rękę, kiedy szli do samochodów.
- A, jeszcze jedno. Dziękuję za ogród. Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
- To ty wiesz? - spytał, zdziwiony.
Pokiwała głową.
- Masz wielki talent.
Brat uśmiechnął się niepewnie.
ROZDZIAA DZIESITY
Dwa dni pózniej Holly stała w toalecie apartamentowca, w którym miała odbyć rozmowę
kwalifikacyjną, i przeglądała się w lustrze. Ostatnio tak bardzo schudła, \e wszystkie kostiumy na
niej wisiały. Musiała kupić sobie nowy. Wybrała czarny z ró\owymi prą\kami i do tego
jasnoró\ową bluzkę. Poczuła się jak przedsiębiorcza kobieta interesu, która bierze \ycie w swoje
ręce. Na pewno przekona do siebie przyszłego chlebodawcę.
Usiadła w poczekalni i rozejrzała się po biurze. Było ciepłe i przytulne, przez wielkie
staroświeckie okna sączyło się światło. Mogłaby siedzieć tam całymi dniami. Nawet nie drgnęła,
kiedy wywołano jej nazwisko.
- Mierz wysoko - szepnęła do siebie.
Zapukała do drzwi, tubalny głos zaprosił ją do środka.
- Dzień dobry - przywitała się z większą pewnością siebie, ni\ było w rzeczywistości.
Przeszła przez pokój i wyciągnęła rękę do mę\czyzny, który wstał z fotela. Przywitał ją uśmiechem
i serdecznym uściskiem ręki. Dobiegał sześćdziesiątki, miał szpakowate włosy i doskonałą
prezencję.
- Holly Kennedy, tak? - upewnił się, siadając i przeglądając jej \yciorys. Usiadła
naprzeciwko.
- Zgadza się - powiedziała i poło\yła spocone ręce na kolanach.
Zsunął okulary na czubek nosa, w milczeniu przejrzał \yciorys. Tymczasem ona oglądała
jego biurko. Jej wzrok padł na fotografię w srebrnej ramce przedstawiającą trzy piękne
dziewczyny, mniej więcej w jej wieku, pozujące z uśmiechem do kamery. Po chwili zorientowała
się, \e mę\czyzna odło\ył \yciorys i teraz na nią patrzy. Uśmiechnęła się, przybrała powa\ną
minę.
- Zanim zaczniemy rozmawiać o pani, wyjaśnię, czego ta praca wymaga. Nazywam się
Chris Feeney, jestem zało\ycielem i redaktorem naczelnym tego pisma. Jak pani wie,
prowadzenie ka\dej organizacji medialnej zale\y w sporej mierze od otrzymywanych reklam.
Niestety, ostatni specjalista musiał nieoczekiwanie nas opuścić, dlatego szukam kogoś, kto
podjąłby pracę od zaraz.
Pokiwała głową.
- Jestem gotowa zacząć od dziś.
- Widzę, \e pani nie pracuje ponad rok, zgadza się?
Spojrzał na nią znad okularów.
- Owszem. Niestety w tym czasie chorował mój mą\. Zwolniłam się z pracy, \eby się nim
opiekować.
- Rozumiem. Mam nadzieję, \e ju\ wyzdrowiał.
Holly nie była pewna, czy ewentualny pracodawca rzeczywiście chce wysłuchiwać
opowieści z jej prywatnego \ycia. Ale wyraznie czekał na odpowiedz.
- Niestety, nie. Umarł w lutym. Miał nowotwór mózgu.
- Bardzo mi przykro - powiedział Chris. - Domyślam się, \e trudno się z tym pogodzić...
w tak młodym wieku. - Wbił oczy w biurko. - Sam w zeszłym roku straciłem \onę. Miała raka
piersi.
- Niezmiernie mi przykro.
- Podobno z czasem człowiek wraca do równowagi.
- Te\ to słyszałam - potwierdziła. - I podobno pomagają w tym litry herbaty.
Zaniósł się tubalnym śmiechem.
- Córki powtarzają mi tak\e, \e równie wa\ne jest świe\e powietrze.
Holly roześmiała się.
- O tak, magia świe\ego powietrza. Cudownie działa na serce. To pańskie córki?
Spojrzała na zdjęcie.
- Tak - przytaknął. - Trzy uzdrowicielki, które utrzymują mnie przy \yciu - rzekł ze
śmiechem. - Niestety, ogród nie wygląda ju\ tak jak na tym zdjęciu - stwierdził ze smutkiem.
- To pański ogród? - spytała Holly.
- Dbała o niego Maureen. Ja nie mogę się oderwać od biurka na tak długo, \eby zrobić w
nim porządek.
- Doskonale pana rozumiem - podchwyciła - bo te\ nie mam smykałki do ogrodnictwa.
Uśmiechnęli się do siebie.
- Wracając do naszej rozmowy - powiedział pan Feeney. - Czy ma pani doświadczenie w
pracy z mediami?
- Trochę mam. - Przestawiła się na powa\niejszy ton. - Kiedy pracowałam w agencji
nieruchomości, zajmowałam się reklamą. Szukałam odpowiednich miejsc do umieszczania
naszych reklam.
- Ale nigdy nie pracowała pani w redakcji?
Holly sięgnęła pamięcią wstecz.
- Kiedyś redagowałam cotygodniowy biuletyn przedsiębiorstwa, w którym pracowałam...
Wymieniła wszystkie swoje kolejne posady. W końcu znudził ją własny głos. Wiedziała,
\e nie bardzo nadaje się do tej pracy, a jednocześnie czuła, \e mogłaby jej podołać, gdyby pan
Feeney dał jej szansę.
Zdjął okulary.
- Widzę, \e ma pani spore doświadczenie, tyle \e w \adnej pracy nie zagrzała pani miejsca
dłu\ej ni\ dziewięć miesięcy.
- Prawdę mówiąc, wcią\ szukam pracy, która by mi naprawdę odpowiadała - przyznała
Holly z mocno ju\ nadwerę\oną pewnością siebie.
- Skąd mam wiedzieć, \e mi pani nie ucieknie?
Dziewczyna zastanowiła się chwilę, po czym odparła powa\nie:
- Bo czuję, \e to właściwe zajęcie. Potrafię cię\ko pracować. Kiedy mi zale\y, poświęcam
się bez reszty. Chętnie się uczę. Jeśli mi pan zaufa, nie zawiodę.
Przerwała, \eby nie paść na kolana i nie zacząć błagać o tę cholerną pracę. Oblała się
rumieńcem, kiedy zdała sobie sprawę, jak to musi wyglądać.
- Mo\e na tej wzniosłej deklaracji zakończmy naszą rozmowę - zaproponował pan Feeney
z uśmiechem. Wstał, wyciągnął do niej rękę.
- Dziękuję za fatygę. Skontaktuję się z panią.
Holly postanowiła wpaść do Ciary do pracy, \eby coś przekąsić. Skręciła za róg i weszła
do pubu U Hogana . W środku elegancko ubrani ludzie jedli obiad. W kącie znalazła wolny
stolik.
- Przepraszam! - zawołała głośno, strzelając palcami. - Czy ktoś tu obsługuje?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl