[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiej, których nie będę wymieniał, a które dały znać o sobie już w zamierzchłych
czasach naszej historii, Kosmici mogli sobie wyobrazić wszystkie bezeceństwa,
których dopuścić się może człowiek posiadający władzę i odpowiednie środki
w stosunku do innego człowieka. Cóż jednak mieli robić? Przyjęli już wcze-
śniej zasadę nieingerencji w sprawy odwiedzanych planet. Odlecieli więc, pędzeni
129
tą samą żądzą wiedzy o przestrzeni, która i nas przygnała tutaj.
Po przybyciu na Florę odkryli jej mieszkańców.
Nie przesądzam, czy stało się to przed czy po hipotetycznym kataklizmie
tak czy inaczej znalezli ich na dość niskim szczeblu rozwojowym. Wtedy to
poraziła Kosmitów straszna myśl. Co będzie, jeśli dnia pewnego w świat Flo-
rytów wkroczy nagle ów nieopanowany, szarpany przeróżnymi sprzecznościami
ludek z trzeciej planety %7łółtego Słońca? Kosmici zdawali sobie przecież sprawę
z ogromnej różnicy szans między nami i Florytami.
To, co zastaliśmy tu, na obu planetach, to ślady rozpaczliwego wysiłku,
ogromnego aktu miłosierdzia ze strony Kosmitów w stosunku do tych biedaków
narażonych na sąsiedztwo gwałtownie rozwijającej się rasy ludzkiej. Istniało pięć-
dziesiąt procent prawdopodobieństwa, że dotrą tu żądni zdobyczy kolonizatorzy,
chcący podporządkować sobie lub wytępić prawowitych gospodarzy. . .
Kosmici pomylili się. Podjęta przez nich próba ratowania pięknej cywilizacji
floryjskiej nie powiodła się. . . Na szczęście Kosmici pomylili się także w drugim
przypadku: co do nas, ludzi. . . To uratowało Florę i jej mieszkańców. Te dwie
pomyłki nie umniejszają w niczym znaczenia pięknego gestu nieznanych istot.
Oni odlecieli w głębie Galaktyki. To, co zostawili, świadczy, iż byli oni ludzcy
w najlepszym znaczeniu tego słowa. A to, jak wyglądali czy byli niscy i grubi,
jak zdawałyby się świadczyć niskie i kwadratowe drzwi ich pomieszczeń, czy też
poruszali się w pozycji poziomej, jak wynikałoby z długości komór śluz w Starej
Bazie to chyba nie jest najważniejsze.
Har przerwał na chwilę, jakby w obawie, że znużył słuchaczy, lecz oni sie-
dzieli poważni i zasłuchani. Ciągnął więc dalej:
Pozostał jeszcze ten uśpiony człowiek. Muszę i jego zmieścić w ramach
moich przypuszczeń. Według mnie zabrano go z Ziemi na jego życzenie. Pozo-
stawiono go na Orfie na wypadek, gdyby wszelkie usiłowania spełzły na niczym
i gdyby nie udało się spowodować szybszego rozwoju Florytów. Miał powstrzy-
mać ludzi przed czynieniem zła. . . To był rozpaczliwy odruch ratowania dobrego
imienia ludzi przez jednego człowieka. Nikła to była szansa, ale i to mogło coś
dać. . . Gdyby zaś Floryci zdążyli tu przed nami, wtedy on mógłby być pośredni-
kiem, parlamentariuszem. . .
Dlaczego Kosmici zniszczyli urządzenia startowe swego kosmoportu? Sądzę,
że chodziło im o to, by nikt nie korzystał z ich wynalazków. Nie chcieli oddawać
ich w niewiadome, a przez to niepewne ręce. Nie chcieli też, aby Floryci zbyt
wcześnie próbowali do nas dotrzeć. Nie mieli do nas zaufania, może słusznie. . .
Walka dobra ze złem nie musi zawsze być rozstrzygana na rzecz dobra.
Osobiście jednak przekonany jestem, że statystyczne prawdopodobieństwo
zwycięstwa dobra jest znacznie większe, bliskie jedności. . . Jeśli zle się wyra-
ziłem, niech mi to matematycy wybaczą jestem tylko historykiem.
Widzę zakończył Har że wprawiłem was w nastrój zadumy. Dziś
130
jednak nie należy się poddawać takim nastrojom. Mamy wiele powodów do rado-
ści: wracamy przecież na Ziemię, wszyscy cali i zdrowi. Jeśli uważacie, że to za
mało, dodam jeszcze jedną przyczynę: cieszmy się, że jesteśmy tacy właśnie, jacy
jesteśmy, nie zaś tacy, jakimi w swych przewidywaniach widzieli nas Kosmici.
Nie miejmy im jednak za złe, że chcieli kogoś chronić przed nami!
To, co powiedziałem, jest tylko domysłem opartym na skąpych wiadomo-
ściach, które udało się nam zebrać. Możecie potraktować to jako bajkę czy przypo-
wieść, ale możecie również pomyśleć na ten temat. . . Nie dziś jednak, bardzo was
proszę. Dzień dzisiejszy jest ważny i uroczysty ostatni dzień na tej planecie.
Jutro rozpoczniemy powrót. Ruszymy w stronę naszej starej Ojczyzny, Ziemi, by
zanieść ludziom wiadomość: nie jesteśmy sami, są blisko nas istoty myślące. Jed-
ne z nich są zaledwie na początku drogi swego rozwoju, inne osiągają szczyty
doskonałości technicznej. %7ładne jednak z nich nie są ani lepsze, ani gorsze od nas
przez to, że są inne.
Wspaniałości kulinarne przygotowane przez Tuo Tai szybko oderwały uwa-
gę siedzących przy stole od naukowych dociekań. Myśli wszystkich rozbiegły się
teraz zupełnie prywatnymi ścieżkami. Każdy przecież wracał do czegoś pozosta-
wionego tam, na Ziemi.
Ted, siedząc w końcu zaimprowizowanego stołu, przyglądał się kolejno twa-
rzom współtowarzyszy. Rozmawiali swobodnie, wesoło się śmiejąc i przypomi-
nając sobie nawzajem zdarzenia sprzed kilkunastu lat. Z jakąż łatwością powracali
teraz do tych tak odległych w czasie, a jednak bliskich spraw! Wydawało się, że na
chwilę tylko odłożyli je na margines pamięci, by sięgnąć po nie w odpowiednim
czasie. . .
Czym poza swą ukochaną pracą naukową zajmować się będą tam, na Ziemi?
myślał Ted. Pomimo tylu spędzonych razem lat, tak mało znam tych ludzi .
Rodzice Teda na pewno nie skorzystają z przysługującego im po powrocie
wieloletniego urlopu i powrócą od razu do pracy w ośrodku badań kosmicz-
nych. Z radością wybiorą się przy pierwszej okazji na swą ulubioną wspinaczkę
wysokogórską. . .
Stary Tuo Tai będzie hodował róże, o których czasem wspominał. . . Ciemno-
skóry Hindus Lon Rahme i piękna Mais zamieszkają gdzieś na południu. . . Atros
Lund z pewnością będzie nadal uprawiał narciarstwo w swej rodzinnej Skandyna-
wii. Mimo starszego wieku jest wciąż pełen energii i życia. Max Bodin? Podobno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl