[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gadamy w stosowniejszej chwili. Więc nie chcesz iść na górę?
Nie, droga matko, proszę cię jak o łaskę, żebyś mi pozwoliła spędzić tutaj noc. Gdybym
uchybiła temu obowiązkowi, jutro nie śmiałabym przyjąć komunii razem z resztą zgromadze-
nia... A ty, droga matko, przystąpisz do komunii?
Niewątpliwie.
A więc ojciec Lemoine nic nie powiedział?
Nie.
A jak to się stało?
Bo nie miał okazji mówić ze mną. Idzie się do spowiedzi po to tylko, aby wyznać swoje
grzechy, a nie widzę żadnego grzechu w tym, że kocham czule tak miłą dziewczynkę jak Zu-
zanna. Jeżeli jest w tym jakaś wina, to tylko ta, że skupiłam na niej jednej uczucie, które win-
no być równomiernie rozdzielone na te wszystkie, co stanowią zgromadzenie klasztorne; ale
to nie zależy ode mnie: nie potrafię się powstrzymać od wyróżnienia zasługi, tam gdzie ona
jest, i od kierowania się w tym własnym upodobaniem. Przepraszam za to Boga i nie mogę
pojąć, jak twój ojciec Lemoine może uważać, że narażam się na nieodwołalne potępienie z
powodu stronniczości tak naturalnej i tak trudnej do uniknięcia. Staram się o dobro wszyst-
kich moich mniszek; ale są takie, które szanuję i kocham więcej od innych, ponieważ są bar-
87
dziej godne miłości i szacunku. Oto całe moje przestępstwo w stosunku do ciebie; Zuzanno,
czy uważasz je za bardzo wielkie?
Nie, droga matko.
No, drogie dziecko, zmówmy jeszcze krótką modlitwę i wyjdzmy.
Znowu zaczęłam ją błagać, by pozwoliła mi spędzić noc w kościele zgodziła się pod wa-
runkiem, że to się więcej nie powtórzy. I wyszła.
Powróciłam myślą do tego, co mi powiedziała, prosiłam Boga, aby mnie oświecił; zasta-
nawiałam się i doszłam do wniosku, dobrze wszystko rozważywszy, iż nawet gdy w grę
wchodzą osoby tej samej płci, sposób, w jaki okazują sobie przyjazń, może jednak nie lico-
wać ze skromnością; że ojciec Lemoine, człowiek surowy, może przeholował ale że jego
radę, bym unikała daleko posuniętej poufałości mojej przełożonej zachowując się jak najbar-
dziej powściągliwie, warto zastosować; i to sobie przyrzekłam.
Rano, gdy zakonnice przyszły do prezbiterium, zastały mnie na moim zwykłym miejscu;
wszystkie przystąpiły do stołu Pańskiego, z przełożoną na czele, co mnie ostatecznie przeko-
nało o jej niewinności, ale nie wpłynęło na zmianę postanowienia. A poza tym dużo brako-
wało, bym czuła do niej taki pociąg, jaki ona miała do mnie. Nie mogłam się powstrzymać od
porównywania jej z moją pierwszą przełożoną: co za różnica! ta nie miała w sobie ani takiej
pobożności, ani takiej powagi, żarliwości, inteligencji ani zamiłowania do ładu.
W ciągu niewielu dni zaszły dwa doniosłe wydarzenia: po pierwsze, wygrałam swój proces
przeciw zakonnicom z Longchamp; zostały skazane wyrokiem sądowym na płacenie klaszto-
rowi Zwiętej Eutropy, gdzie przebywałam, pensji proporcjonalnej do mego posagu; po drugie,
zmieniono nam spowiednika. O tym wydarzeniu powiadomiła mnie sama przełożona. Jed-
nakże odwiedzałam ją teraz tylko w towarzystwie; ona nie przychodziła więcej do mnie sama.
Szukała mnie wciąż, ale jej unikałam; widziała to i robiła mi z tego powodu wyrzuty. Nie
wiem, co się działo w tej duszy, ale musiało to być coś nadzwyczajnego. Wstawała w nocy i
chodziła po korytarzach, zwłaszcza w pobliżu mojej celi; słyszałam, jak szła i wracała, za-
trzymywała się przy moich drzwiach, jęczała, wzdychała; drżałam i wtulałam się w pościel.
We dnie gdy byłam na spacerze, w sali robót lub w świetlicy, godzinami przyglądała mi się
robiąc to tak, żebym nie mogła tego widzieć; śledziła wszystkie moje kroki: jeżeli schodziłam
po schodach, znajdowałam ją na dole, gdy wchodziłam, oczekiwała mnie na górze.
Pewnego dnia zatrzymała mnie, zaczęła patrzeć na mnie bez słowa; łzy lały jej się z
oczów, potem rzucając się raptem na ziemię i ściskając mi oburącz kolano powiedziała:
Okrutna siostro, zażądaj mego życia, oddam ci je, ale nie unikaj mnie; nie mogę żyć bez
ciebie...
%7łal mi było patrzeć na nią: oczy miała przygasłe, straciła swoją tuszę i rumieńce. To była
moja przełożona, leżała u mych stóp, z głową opartą o moje kolano trzymane w uścisku; po-
dałam jej ręce, chwyciła je skwapliwie i całowała, potem patrzyła na mnie, znowu je całowała
i znowu na mnie patrzyła. Podniosłam ją. Chwiała się na nogach, trudno jej było iść; odpro-
wadziłam ją do celi. Gdy drzwi były otwarte, wzięła mnie za rękę i pociągnęła łagodnie, że-
bym weszła, ale nie mówiąc ani słowa i nie patrząc na mnie.
Nie, droga matko powiedziałam nie, przyrzekłam to sobie; tak jest najlepiej dla cie-
bie i dla mnie; zajmuję zbyt dużo miejsca w twej duszy, z uszczerbkiem dla Boga, któremu
winnaś poświęcić ją całą.
Czyż tobie przystoi robić mi z tego zarzut?...
Mówiąc do niej starałam się uwolnić moją dłoń z jej dłoni.
Więc nie chcesz wejść? rzekła.
Nie, droga matko, nie.
Nie chcesz, Zuzanno? nie wiesz, co może z tego wyniknąć, nie, nie wiesz tego; zabijesz
mnie...
88
Te ostatnie słowa wzbudziły we mnie uczucie wręcz przeciwne temu, jakie zamierzała
wywołać: wyrwałam rękę i uciekłam.
Ona obróciła się, patrzyła za mną chwilę, potem wchodząc do swej celi, której drzwi pozo-
stały otwarte, zaczęła głośno jęczeć. Usłyszałam te jęki; przejęły mnie do głębi. Przez mo-
ment trwałam w niepewności, czy mam oddalić się, czy wrócić; jednakże w jakimś odruchu
obrzydzenia oddalałam się, cierpiąc jednocześnie nad stanem, w jakim ją zostawiłam: jestem
z natury skłonna do współczucia.
Zamknęłam się u siebie, czułam się tam nieswojo; nie wiedziałam, czym się zająć, prze-
szłam się kilka razy po celi, roztargniona i zafrasowana; wyszłam, wróciłam; wreszcie po-
szłam zapukać do drzwi Teresy, mojej sąsiadki. Była w trakcie poufnej rozmowy z inną mło-
dą mniszką, swoją przyjaciółką. Powiedziałam jej:
Droga siostro, przykro mi, że ci przerywam, ale proszę cię na chwilę, mam ci słówko do
powiedzenia...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl