Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zachować równowagę. Razem pogalopowali do pagórka. Chłopiec wytężał wszystkie
siły, by utrzymać rannego.
Pagórek był wielkim stosem ziemi i kamieni, sterczącym wysoko ponad otaczające
go drzewa. Konie wspinały się z trudem, wyszukując drogę między mokrymi głazami.
Gdy dotarli do niedużej, płaskiej polanki na szczycie, gdzie juczne zwierzęta mogły
stanąć obok siebie, Garion zeskoczył z siodła  w sam czas, by pochwycić Lelldorina,
zsuwającego się wolno na bok.
 Tutaj!  zawołała dzwięcznie ciocia Pol. Wyjmowała z juków małe zawiniątko
z ziołami i bandaże.  Durniku, potrzebny mi ogień. Natychmiast.
Durnik rozejrzał się bezradnie. Na szczycie wzgórza leżało tylko parę kawałków
drewna.
 Spróbuję  obiecał niezbyt pewnie.
Lelldorin oddychał płytko i bardzo szybko. Twarz wciąż miał bladą jak trup i nie
potrafił ustać na nogach. Garion podtrzymywał go, czując ściskające żołądek przera-
żenie. Hettar chwycił rannego z drugiej strony i razem przenieśli go do miejsca, gdzie
klęczała ciocia Pol, szperając w swoim zawiniątku.
 Muszę natychmiast usunąć truciznę  oznajmiła.  Garionie, daj mi swój nóż.
Garion podał sztylet. Szybko rozcięła brązową tunikę Lelldorina, odsłaniając długie
rany zadane pazurami algrotha.
 To będzie bolało  uprzedziła.  Przytrzymajcie go.
Garion i Hettar chwycili ręce i nogi Lelldorina, przyciskając go do ziemi.
47
Ciocia Pol odetchnęła głęboko, po czym zręcznie rozcięła każde z opuchniętych
zadrapań. Trysnęła krew. Lelldorin krzyknął krótko i zemdlał.
 Hettarze!  zawołał Barak ze szczytu głazu na brzegu pochyłości.  Jesteś
nam potrzebny!
 Idz!  rzuciła Algarowi ciocia Pol.  Teraz już sobie poradzimy. Garionie, ty
zostań.
Rozcierała w palcach jakieś suche listki i sypała je w otwarte rany.
 Ogień, Durniku  rozkazała.
 Nie chce się palić, pani Pol  odparł bezradnie Durnik.  Jest za mokro.
Obejrzała się na stos nasiąkniętego wodą drewna, które zebrał kowal. Zmrużyła
oczy i wykonała szybki gest. Garionowi zadzwoniło w uszach, rozległ się syk, kłąb
pary strzelił w górę, a po chwili patyki zapłonęły z trzaskiem. Durnik odskoczył zdzi-
wiony.
 Mały garnek, Garionie  poleciła ciocia Pol.  Pospiesz się.
Zdjęła swój błękitny płaszcz i okryła nim Lelldorina.
Silk, Barak i Hettar stali za skraju zbocza i ciskali w dół wielkie głazy. Garion
słyszał stuki i trzaski, gdy trafiały w skałę, a także ujadanie algrothów, przerywane
czasem rykiem bólu.
Straszliwie przerażony, podtrzymywał na kolanach głowę przyjaciela.
 Czy on wyzdrowieje?  spytał ciocię Pol.
 Za wcześnie, żeby coś powiedzieć. Nie przeszkadzaj mi teraz.
 Uciekają!  krzyknął Barak.
 Nadal są głodne  zauważył posępnie Wilk.  Wrócą.
Gdzieś z głębi lasu dobiegł głos mosiężnego rogu.
 Co to było?  zdziwił się Silk, wciąż zdyszany z wysiłku, jakim było ciskanie
głazów.
 Ktoś, kogo oczekiwałem.  Wilk uśmiechnął się tajemniczo. Podniósł dłonie
do ust i gwizdnął donośnie.
 Poradzę sobie teraz, Garionie.  Ciocia Pol smarowała gęstą maścią parujący
lniany opatrunek.  Idz z Durnikiem i pomóżcie tamtym.
Chłopiec niechętnie ułożył Lelldorina na wilgotnej murawie i pobiegł do miejsca,
gdzie stał pan Wilk. Zbocze poniżej zasłane było martwymi i konającymi algrothami,
powalonymi przez padające głazy.
 Będą próbować znowu.  Barak dzwigał jeszcze jeden kamień.  Czy mogą
zajść nas od tyłu?
 Nie.  Silk pokręcił głową.  Sprawdzałem. Z tamtej strony pagórka jest pra-
wie pionowe urwisko.
Algrothy wyszły spomiędzy drzew. Ujadając i warcząc biegły pochylone, a pierw-
sze przekroczyły już drogę. Znowu zagrał róg, tym razem bardzo blisko.
I natychmiast z lasu wypadł potężny rumak niosący rycerza w pełnej zbroi. Ga-
lopem ruszył ku atakującym bestiom. Rycerz opuścił lancę i runął na zaskoczone al-
grothy. Wierzchowiec zarżał, a podkowy wyrzucały wysoko grudy błota. Ostrze lancy
trafiło w pierś największego z potworów i pękło od siły ciosu. Strzaskane drzewce
uderzyło następnego w sam środek pyska. Rycerz odrzucił broń i jednym, płynnym
ruchem wydobył miecz. Szerokimi cięciami wyrąbał sobie drogę przez stado, a jego
bojowy rumak wdeptywał w błoto żywe i martwe potwory. Zawrócił i raz jeszcze mie-
czem utorował sobie drogę. Algrothy wyjąc uciekały do lasu.
 Mandorallenie!  zawołał Wilk.  Tutaj, w górze! Rycerz uniósł zachlapaną
krwią przyłbicę i spojrzał na wzgórze.
48
 Pozwól, że wprzódy rozproszę ten motłoch, najdawniejszy przyjacielu  odparł
wesoło, zatrzasnął przyłbicę i ruszył między mokre od deszczu drzewa w pościg za
algrothami.
 Hettarze!  krzyknął Barak, ruszając z miejsca. Hettar skinął głową. Obaj pod-
biegli do koni, wskoczyli na siodła i pognali w dół, na pomoc przybyszowi.
 Twój przyjaciel wykazuje zdumiewający brak rozsądku  zauważył Silk, ocie-
rając twarz z deszczu.  Te stwory lada chwilą go zaatakują.
 Zapewne nie przyszło mu nawet do głowy, że może się znalezć w niebezpie-
czeństwie  wyjaśnił Wilk.  Jest Mimbratem, a oni zwykle uważają się za niezwy-
ciężonych.
Bitwa w lesie trwała dość długo. Słychać było krzyki, odgłosy uderzeń i wrzaski
przerażenia algrothów. Potem wynurzyli się Barak i Hettar z niezwykłym rycerzem
i truchtem wjechali na pagórek. Na szczycie rycerz z brzękiem zeskoczył z siodła.
 Piękne zaiste spotkanie, stary przyjacielu  huknął do pana Wilka.  Twoi
znajomi w dole byli niezwykle zabawni.
Jego zbroja lśniła wilgocią deszczu.
 Cieszę się, że zdołaliśmy zapewnić ci rozrywkę  odparł sucho Wilk.
 Słyszę ich jeszcze  wtrącił Durnik.  Chyba ciągle uciekają.
 Ich tchórzostwo pozbawiło nas przyjemności  stwierdził rycerz, z żalem cho-
wając miecz. Zdjął hełm.
 Wszyscy ponosimy jakieś ofiary  mruknął Silk. Rycerz westchnął.
 Prawda to szczera. Jesteś, widzę, mężem biegłym w filozofii.
Strząsnął krople deszczu z białego pióropusza na hełmie.
 Wybaczcie  odezwał się pan Wilk.  To Mandorallen, baron Vo Mandor. Po-
jedzie z nami. Mandorallenie, oto Kheldar, książę Drasni i Barak, jarl Trellheim i kuzyn
króla Chereku, Anhega. Tam stoi Hettar, syn przywódcy wodzów klanów Algarii. Ten
zaradny człowiek to mistrz Durnik z Sendarii, a chłopiec to Garion, mój wnuk. . . kilka
generacji niżej.
Mandorallen skłonił się nisko wszystkim po kolei.
 Pozdrawiam was, towarzysze  oznajmił grzmiącym głosem.  Nasza wypra-
wa zaiste szczęśliwie się rozpoczęła. Rzeknijcie proszę, kim jest ta dama, która oślepia
me oczy blaskiem swej urody?
 Piękne słowa, rycerzu  ciocia Pol roześmiała się dzwięcznie i niemal odru-
chowo sięgnęła dłonią do mokrych włosów.  Chyba go polubię, ojcze.
 Legendarna lady Polgara?  zapytał Mandorallen.  %7ływot mój został ukoro-
nowany tym spotkaniem.
Zgrzytająca zbroja zepsuła nieco grację dworskiego ukłonu.
 Nasz ranny przyjaciel to Lelldorin  kontynuował Wilk.  Syn barona Wil-
dantor. Być może, słyszałeś już o nim. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org