[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Conan przysiągłby, że człowiek, z którym walczył, miał spłowiałe, jasne włosy, a jego blada
twarz była usiana piegami. Podejrzewał, że jest to Bossończyk, Aquilończyk lub Vanr.
Obecnie jednak oblicze i włosy trupa pociemniały, lecz nie za sprawą dymu czy ognia. Jego
skóra była niemal tak ciemna jak u Kushyty.
Cymmerianin powiedział sobie, że to tylko sztuczka światła i że ma ważniejsze sprawy na
głowie, jednakże świadomość, że pałac stał się miejscem działania nieznanych czarów,
sprawiła, że wychodząc z piwnicy nie spuszczał dłoni z rękojeści miecza. Pierwszym
towarzyszem, którego napotkał, był Vandar.
Zamknęliśmy wejścia do pozostałych piwnic powiedział najemnik. Jeżeli ktokolwiek
przedostał się na górę, ma odcięty odwrót.
Zgadza się dodał jeden ze służących. Chyba udało się to tylko jednemu
człowiekowi. Przebiegł obok nas w chwili, gdy ze schodów spadła pokojowa, goła jak ją
bogowie stworzyli.
Vandar otoczył ramieniem szczupłą dziewczynę, odzianą teraz w dwukrotnie na nią za dużą
męską koszulę.
Prawda. Ten stygijski syn pewnie nigdy nie widział kobiety, bo wytrzeszczył oczy i
rozdziawił gębę, aż Gebro podkradł się do niego z maczugą.
Kopnął związanego i zakneblowanego mężczyznę na podłodze. W odpowiedzi rozległo się
stłumione stęknięcie.
Mamy przynajmniej jeńca. Dobra robota powiedział Conan i zwrócił się do pokojowej:
Jak wyglądają sprawy na górze?
Dziewczyna wyprostowała się, co pochlebnie uwydatniło jej kształty.
Zajmowałam się czym innym& ech, musiał pobiec, by walczyć z wiedzmami,
czarownikami, bagiennymi duchami wzruszyła ramionami. Zeszłam prosto na dół,
dlatego wiem tylko, co działo się tutaj.
Wtuliła się ponownie w ramiona Vandara, który wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu.
Doskonale odparł Conan. Najlepiej sam wejdę na górę i& w tym momencie w
panującym we wnętrzu pałacu zgiełku dało się dosłyszeć wyrazne wołania: Naprzód, zawsze
do boju! Conan wbiegł na schody. Vandar ruszył jego śladem. Pilnujcie piwnicy!
krzyknął Cymmerianin do pozostałych. Jeżeli wydostanie się z niej tylko paru ludzi, stawcie
im czoło i wołajcie pomocy. Jeżeli będzie ich więcej, wbiegnijcie na górę i zamknijcie za sobą
drzwi. Mam nadzieję, że ogniste wino powstrzyma tych łajdaków, dopóki nie poradzimy
sobie na górze! barbarzyńca dotarł do połowy wysokości schodów, gdy ujrzał, że
dziewczyna zdąża za nimi. Na Croma, dziewczyno, na dole jest bezpieczniej! krzyknął.
Nie nazywaj mnie dziewczyną, kapitanie! Mam siedemnaście lat. Muszę znalezć
Psirosa&
Pewnie jest zbyt zajęty walką o życie, by zaprzątać sobie głowę byle dziewuchą
sarknął Vandar.
Conanowi przemknęło przez głowę, że powinien chwycić oboje za włosy, trzepnąć o siebie
głowami i tak zostawić. Równocześnie jakiś człowiek otworzył na oścież drzwi u szczytu
schodów.
Czarnoksiężnik! krzyknął i zaczął zamykać drzwi.
Cymmerianin jednym susem pokonał pozostałe stopnie. Masywne, okute żelazem dębowe
drzwi otworzyły się gwałtownie, waląc o ścianę. Na Conana rzucił się człowiek z mieczem.
Cymmerianin sparował cios maczugą. Ujrzawszy, że mężczyzna nosi na ramieniu białą opaskę
rodu Damaos, wrzasnął mu prosto w ucho:
Spokój, głupcze! Jestem swój! Swój!!!
Oszołomiony mężczyzna cofnął się i w jego brzuchu pogrążyło się ostrze krótkiego miecza.
Napastnik musiał obrócić się bokiem do Conana, by wyszarpnąć broń. Głownia
Cymmerianina rozpłatała mu czaszkę od ciemienia po grzbiet nosa.
Przeciwników było zbyt wielu, by ich policzyć, i byli zbyt dobrze wyćwiczeni, by ich
zlekceważyć. Cymmerianin zdał sobie sprawę, że Vandar stanął przy jego boku.
Mimo szermierczego kunsztu i niedzwiedziej siły Conana minęło sporo czasu, nim pozostali
przy życiu napastnicy zaczęli pierzchać. Wokół Cymmerianina wyrosła sterta skrwawionych
trupów. W chwili gdy zdał sobie sprawę, że przeciwników ubywa, spostrzegł, że za ich
plecami wyrosła zwalista sylwetka.
Kapitanie!
Reza?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl