[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Kip, ona nie chce za ciebie wyjść.
Opadł na plecy, zakładając ręce za głowę. Skrzywił się w uśmieszku.
- Tak? Ale czegoś ode mnie chciała, zapewniam panią.
Oto czułe serce Kipa. Letty oparła ręce na biodrach.
- Ty bezczelny smarkaczu! Coś ci wytłumaczę. Angela, jak każda mło
da, zdrowa dziewczyna, była ciekawa, jak wygląda pocałunek. Jednak
w przeciwieństwie do większości młodych, zdrowych, ciekawych dziew
cząt, jest miłą, niewinną i dobrze wychowaną panienką. Uznała więc, że
musi być w tobie zakochana, skoro chce się z tobą całować. - Zaśmiał
się szyderczo. - Tak - powiedziała Letty. - Oboje wiemy, że to bzdura,
prawda? Angela szybko to zrozumiała. Jednak nie dość szybko. Zdążyła
do ciebie wysłać list. I teraz chce, żebyś go zwrócił. Więc oddaj mi jej
list i całą tę próbę skrzywdzenia Angeli uznamy za błąd młodości, do
brze?
Zmrużył oczy i ze złością założył ręce na piersi.
- Powiedziałem jej, że może list odzyskać. Musi tylko po niego przyjść.
Nie zdarzyłoby się nic, co nie zdarzyło się już wcześniej. No, może odro
binę więcej. - Mrugnął pożądliwie.
- Przysłała mnie.
- Jej błąd.
Letty miała już dosyć Kipa Himplerumpa. Stała w kałuży wody, prze
moczona i zmarznięta. Miała zesztywniałe nogi, zgrabiałe ręce i przed
sobą pięć kilometrów konnej jazdy w burzy. Mokra suknia balowa z każdą
chwilą ciążyła jej bardziej.
- Twój błąd. Natychmiast oddasz mi ten list, bo jeśli nie, zniszczę ci
reputację. - Uśmiechnęła się złowrogo, widząc jego zdziwione spojrze
nie. - Tak, prostacki młokosie, twoją reputację. A gdy już z tobą skończę,
żadna kobieta w Londynie, nie mówiąc już o Little Bidewell, nawet na
150
- Ej! - uśmiech zadowolenia ustąpił oburzeniu. — Nie ma pani prawa
ciebie nie spojrzy. Przyjaciele będą się z ciebie wyśmiewać, a twoi rodzice
spalą się ze wstydu. - Pochyliła się do przodu i dźgnęła go palcem w pierś.
- Powiem, że próbowałeś mnie uwieść.
- Naprawdę? - spytał skwapliwie Kip. Kryjąc zadowolenie, oparł się
na łokciach i z udawaną nonszalancją zaczął oglądać paznokcie. -Proszę
bardzo. Niech pani wszystkim powie. - Spojrzał na nią złośliwie. - Nic
mnie nie obchodzi, czy całe Little Bidewell, York, Manchester czy Lon
dyn uzna mnie za samego markiza de Sade'a. Mam w nosie swoją reputa
cję.
- Myślę, że jednak o nią dbasz. - Powiedzieć, że był głupi to mało. -
Nie słuchasz mnie, Kip. Powiedziałam, że rozgłoszę wszystkim, iż próbo
wałeś mnie uwieść. - Zmarszczył brwi. Powoli znaczenie jej słów zaczęło
do niego docierać. - Powiem - pochyliła się, przysuwając usta blisko jego
ucha ~ że nie mogłeś. - Zesztywniał. - Sflaczały... - W porę się wyprosto
wała, unikając uderzenia, gdy gwałtownie usiadł. - Obwisły... - Gapił się
na nią z niedowierzaniem. - Miękki... - Z jękiem odrzucił pościel, zerwał
się z łóżka i pobiegł przez pokój. - Zwiędły... - Padł na kolana przy biurku
i wyszarpnął dolną szufladę. - Krótko mówiąc, impotent.
Zanurzył rękę w szufladzie i z triumfalnym okrzykiem wyciągnął koper
tę. Zerwał się na nogi, przybiegł z powrotem do Letty i wcisnął jej list do
ręki.
Prawie mu współczuła. Prawie.
Włożyła list do kieszeni i uśmiechnęła się szeroko.
- Dzięki, przyjacielu.
Odwróciła się.
~ Dziwka - rzucił szeptem.
Spojrzała przez ramię.
- Zwiotczały.
Pobladł. Zachichotała.
- Nabrałam cię, Kip. Połóż się teraz grzecznie do łóżka - powiedziała
spokojnie. - A jeśli piśniesz słówkiem na temat Angeli, jeśli z lekceważe
niem wypowiesz choćby jej imię... No, na twoim miejscu bym tego nie
robiła.
Nie odezwał się, tylko wsunął się pod koc i rzucił jej złowrogie spojrze
nie.
- Grzeczny chłopiec.
Otworzyła podwójne okno, mrużąc oczy przed deszczem. Burza trochę
osłabła, ale i tak w ulewie ledwie widać było niewyraźne zarysy drzew.
Spojrzała w dół. Ściana pod nią ginęła w ciemności.
151
Wzięła głęboki oddech, by uspokoić nerwy. Chodziła już kiedyś po li
nie, prawda? Co za różnica, przejść sześć metrów po żywej drabinie czy
po grubej dwucentymetrowej linie na wysokości dziesięciu metrów nad
ziemią?
Siatka zabezpieczająca, ot i cała różnica.
Cóż, siatki nie było, ale nie chciała ryzykować, że zobaczą ją służący
Himplerumpów. Nie namyślając się wiele, wspięła się na parapet. Upew
niła się, że Kip ma dość rozsądku, by nie ruszać się z łóżka, i ostrożnie
opuściła się w dół. Znalazła oparcie dla stopy, ale skórzane podeszwy jej
pantofli były śliskie od wody i noga jej się obsunęła. Przez pół minuty
wisiała na rękach sześć metrów nad ziemią, mokra suknia ciągnęła ją w dół,
a deszcz siekł po twarzy.
Zastanawiała się, czy nie wezwać Kipa na pomoc, ale zrezygnowała.
Pewnie by zepchnął na dół.
Nie spadnie. Musi się zobaczyć z Elliotem. Gorączkowo poszukała no
gami oparcia wśród liści bluszczu, stanęła na gałęzi i powoli przeniosła na
nią ciężar ciała.
Deszcz, zalewając jej twarz, utrudniał drogę, ale powoli zeszła po po
krytej bluszczem ceglanej ścianie. W końcu, gdy spojrzała w dół, zoba
czyła grunt tuż pod sobą. Puściła się ściany, uderzyła o ziemię i padła na
kolana.
Nie bolało. Już nic nie mogło zaboleć. Żyła. Angela też. I odzyskała list.
Teraz musi tylko znaleźć konia i już jej tu nie będzie.
Uniosła twarz ku niebu, z którego lały się strugi wody. Uśmiechnęła się
szeroko z ulgi i oszałamiającego poczucia zwycięstwa. Wkrótce potem
spojrzała prosto w rozwścieczoną twarz Elliota Marcha.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl