Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

najlepiej. - Po czym dodał: - A ty, milordzie, wyglądasz okropnie.
Hrabia, który nie odstępował Reilly'ego, zatrzymał się gwałtownie i spytał z
oburzeniem:
- Naprawdę?
Reilly spojrzał znacząco na swych przyjaciół i powiedział:
- Nie natrząsajcie się ze stroju jego lordowskiej mości. Zapewniam was, że
jest ubrany w zgodzie z nakazami tutejszej ostatniej mody.
Pearson i Shelley nie zrozumieli.
- Wystarczyły cztery miesiące na dzikich Hebrydach - ciągnął Shelley - a
zapomniałeś, kim jesteś. Na miłość boską, mówiłem o tobie, Still...
- Tak, tak, masz rację. - Reilly klepnął przyjaciela w ramię mocniej, niż to
było konieczne. - Musi pan wybaczyć moim przyjaciołom - zwrócił się do
Glendenninga. - Mają dziwaczny zwyczaj zwracania się do mnie per  milordzie .
Sam nie wiem, kiedy się to zaczęło.
Pearson wyjął z ust cygaro.
- Chyba wtedy - powiedział oschle - gdy zacząłeś nalegać, aby cię tytułować
markizem Stillworth.
- Racja. - Reilly walnął w plecy Pearsona. - Aleśmy się wtedy ubawili! Cóż za
pomysł, ja i markiz!
Pearson, który, w chwili gdy Reilly przyłożył mu w plecy, właśnie zakrztusił
się dymem cygara, rzekł, kaszląc:
- Rzeczywiście. Czy prawdziwy markiz zawracałby sobie głowę nauką, by
zdobyć dyplom lekarza?
- A gdyby tak zrobił - dodał Shelley - na pewno nie zacząłby praktykować.
Chyba że byłby głupcem.
Glendenning roześmiał się z przymusem. Nadal nie otrząsnął się z szoku,
którego doznał na widok Reilly'ego Stantona, wychodzącego z sypialni Brenny, i
wciąż rzucał w jego stronę podejrzliwe spojrzenia. Reilly nie chciał go dobijać,
wyjawiając, że jest markizem.
- A więc... panowie - powiedział hrabia, odrzucając do tyłu pelerynę. - Udało
mi się odszukać waszego przyjaciela, tak jak obiecałem.
- Dobra robota - pochwalił go Shelley. Uniósł szklaneczkę whisky, którą
najwyrazniej, pod nieobecność hrabiego, podał mu służący. Fakt, że była zaledwie
dziesiąta rano, w najmniejszym stopniu nie kłopotał Shelleya - ani Pearsona, który
również wzniósł swoją szklaneczkę.
- I gdzież on był? - zapytał Pearson.
- Domyślam się, że w domu najładniejszej dziewczyny w okolicy - wypalił
Shelley. - Tak samo bywało w Londynie, prawda, Chas?
- Prawda - zachichotał Pearson. - %7łeby obejrzeć jej pieprzyki. Lord
Glendenning rzucił Reilly'emu tak wściekłe spojrzenie, że ten ostatni z trudem
opanował wybuch śmiechu i powiedział:
- Wspaniały dowcip. A teraz powiedzcie, co was sprowadza na Skye. Muszę
stwierdzić, że nie spodziewałem się waszej wizyty.
Pearson i Shelley spojrzeli po sobie. W końcu, na skutek dziwacznych min i
takichż odzywek Reilly'ego, zorientowali się, że coś nie jest w porządku.
- Cóż - zaczął powoli Pearson. - Mamy dla ciebie nowiny...
- Coś, o czym nie chcieliśmy pisać w liście. - Shelley, wyższy, lecz bardziej
wymuskany z dwóch przyjaciół, odgarnął z czoła delikatne jasne włosy i wsparł się
na laseczce ze srebrną główką. - Ale może wolisz posłuchać tego bez świadków.
- Racja - dodał Pearson. Zgniótł cygaro na zniszczonej srebrnej tacy, którą
Raonull podał specjalnie w tym celu, oraz podkręcił gęste brązowe wąsy. - Proszę
nam wybaczyć, milordzie - zwrócił się do hrabiego.
Jednakże hrabia nie zrozumiał aluzji. Opadł na swój ulubiony fotel, ten, który
stał najbliżej kominka, i spojrzał wyczekująco na Reilly'ego i jego przyjaciół.
- To sprawa - powiedział Shelley zakłopotany - natury prywatnej, Still... to
znaczy, Stanton.
- Wszystko w porządku. Możecie to powiedzieć w obecności Glendenninga. -
Reilly także usiadł i przesunął fotel tak, by mieć hrabiego na oku. Po tym, co zaszło w
domku Brenny, musiał go pilnować. Do chwili gdy, po ich ślubie, Brenna znajdzie się
pod opieką Reilly'ego.
A może nawet dłużej.
- Hrabia i ja jesteśmy przyjaciółmi - ciągnął spokojnie. - Dobrymi
przyjaciółmi. Prawda, Glendenning?
- Z całą pewnością - potwierdził jego lordowska mość. I choć jego ton brzmiał
przyjaznie, hrabia nie przez przypadek wybrał tę właśnie chwilę, by wyjąć z pochwy
swój odziedziczony po przodkach miecz i zacząć go polerować.
Pearson i Shelley wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- No cóż, panowie. Czekam - powiedział Reilly, odchylając się na oparcie
fotela.
Nie bardzo wiedząc, jak się mają zachować, Pearson i Shelley także znalezli
sobie fotele - choć ich tapicerka była wytarta, a poduszki z lekka zatrącały zapachem
psów, taktownie o tym nie wspomnieli - i usiedli, ściskając w dłoniach szklaneczki
whisky, jakby to były ich ostatnie deski ratunku.
- Twoja szanowna matka czuje się dobrze, Still... to znaczy, Stanton. - Pearson
musnął wąsy. - Widzieliśmy ją przedwczoraj na balecie.
- Twoje siostry także - Shelley nie mógł się usadowić w fotelu. - Wszystkie
zdrowe. Można by rzec, kwitnące. Stan małżeński świetnie im służy.
Reilly spostrzegł, że Pearson mocno kopnął Shelleya w kostkę. Był jednak
pewien, że Pearson chciał to uczynić ukradkiem.
- Tak - powiedział Reilly. - Ze szwagrami łączą mnie więzy szczerej sympatii.
A moje siostrzenice i siostrzeńcy? Mam nadzieję, że u nich także wszystko w
porządku.
- W jak największym - pośpiesznie zapewnił go Pearson. - Przyjechaliśmy
tutaj nie w związku z rodziną, Still... Stanton. Chodzi o to...
- Nie wiedziałem o tym, że masz siostry, Stanton - wtrącił hrabia.
Reilly spojrzał na Glendenninga, który starannie pucował ostrze miecza
miękką szmatką.
- Mam - powiedział Reilly z promiennym uśmiechem. - Cztery siostry.
- Młodsze od ciebie? Reilly skinął głową.
- Najmłodsza, Julia, wyszła za mąż ostatniej jesieni.
- Ach - powiedział Glendenning. Uniósł rękojeść miecza, celując ostrzem
brzeszczotu w Reilly'ego, i udawał, że wypatruje szczerb. - Twoja stara matka nie
może się pewnie doczekać, żebyś ty także zawarł związek małżeński.
- Raczej tak - odparł Reilly ostrożnie.
- No właśnie - podchwycił Pearson. - Właśnie dlatego tu jesteśmy. Prawda,
Shelley?
Shelley odkaszlnął, bo na widok miecza wycelowanego w Reilly'ego, nieco się
zakrztusił.
- Prawda - wychrypiał. Wstał i nalał sobie whisky. - Reilly, mój stary, dolać ci
trochę tego doskonałego trunku?
- Nie trzeba - odparł Reilly z uśmiechem.
- Cóż, pomyślałem, że whisky dobrze by ci zrobiła. - Pearson napił się. -
Kiedy już usłyszysz nowiny.
- Skoro z matką i dziewczynami wszystko w porządku, nie wiem, co mogłoby
mnie zaniepokoić.
Shelley, który nalał whisky pomimo odmowy Reilly'ego, podał mu
szklaneczkę.
- Idzie o to, Stan ton... - zaczął, gdy Reilly odbierał od niego trunek, a potem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org