[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pukałem do twojej sypialni, ale nikt nie odpowiedział. Megan zaci-
snęła usta. I tak pewnie by się nie odezwała,
gdyby była w swoim pokoju. Chwile spędzone z Conanem w ogrodzie
przeraziły ją bardziej niż pocałunki w spiżarni. W głowie miała straszliwy
zamęt. Do tej pory zawsze wiedziała, czego chce, lecz obecnie jej umysł,
serce i ciało domagały się najzupełniej różnych rzeczy.
- To był cudowny wieczór - stwierdził Conan.
- Cieszę się. - Włożyła puszkę z kawą do lodówki i otrzepała palce. -
Sprawdzę, czy światła są pogaszone i idę na górę.
- Pomogę ci.
- Nie potrzebuję twojej pomocy. - Megan wzniosła oczy ku niebu.
- Więc sobie pogawędzimy.
S
R
Drgnęła, widząc malujący się na jego twarzy wyraz zdecydowania.
Wiedziała, że Conan będzie ją indagował na tematy, których wolałaby nie
poruszać. Na przykład takie, jak jej małżeństwo. Mógł zacząć ją dręczyć
już w ogrodzie, lecz wtedy zaoferował jej słodkie chwile ukojenia. Nato-
miast teraz chciał usłyszeć odpowiedzi na intrygujące go pytania.
- Jestem zmęczona, Conan. To nie może poczekać?
- Nie, ponieważ jutro znów po mistrzowsku będziesz mnie unikać. Do-
prowadziłaś tę sztukę do perfekcji.
Przełknęła ślinę, bo nagle zaschło jej w gardle.
- Proszę cię, daj spokój.
- W czym rzecz, kochanie? Wciąż prześladuje cię duch Brada? Twój
mąż nie żyje od dwóch lat. Masz prawo powrócić do świata żywych.
Gdyby chodziło tylko o to, pomyślała smętnie. Przede wszystkim drę-
czyły ją liczne kompleksy.
- Na pewno nie tęsknisz za Bradem?
- Nie! - odparła z przekonaniem i wzięła głęboki oddech. - Minęły już...
dwa lata. Kara i ja musimy żyć dalej.
Były to okropne słowa, lecz gdyby nadal kochała Brada, to opłakiwała-
by go przez resztę swoich dni. Jednak podczas trwania małżeństwa miłość
do męża stopniowo gasła. Padło zbyt wiele przykrych i bolesnych słów,
pojawiło się zbyt wiele innych kobiet
- Skoro już nie bolejesz po stracie Brada, to dlaczego wciąż ode mnie
uciekasz?
- Wcale nie...
- Akurat. Uważaj, bo dam się nabrać.
- Dlaczego mnie dręczysz? - jęknęła. - Czego chcesz?
S
R
- Chcę wiedzieć, z jakich powodów piękna kobieta, niewątpliwie ko-
chająca swoją córkę i rodzinę, uważa, że nie sprawdziła się jako żona.
- Nie twoja sprawa.
- Już moja.
- Nie będę z tobą o tym dyskutować.
- Więc pociągnę za język licznych krewnych. - Natychmiast pożałował
tej grozby, bo oczy Megan błysnęły gniewnie i zaraz pojawił się w nich
wyraz paniki. - Proszę cię, porozmawiajmy - dodał łagodniej. - Już wiem,
że Brad cię zawiódł i zranił, ale... co jeszcze się wydarzyło?
- Chcesz znać całą prawdę? - Megan skrzyżowała ramiona, dygocząc z
emocji. - Zaraz ci powiem. To ja zawiniłam. Nie stanęłam na wysokości
zadania.
- Nonsens.
- Tak było. - Niecierpliwie otarła z policzka łzę. - Gdyby Brad nie zgi-
nął, wzięlibyśmy rozwód. Nie widywałam swojego męża całymi dniami.
Tuż przed śmiercią zamieszkał z ostatnią przyjaciółką...
Conan poczuł, że ogarnia go wściekłość. A zatem Brad uczynił wszyst-
ko, co w jego mocy, aby zniszczyć Megan i dzięki temu poprawić sobie
samopoczucie. Conan nigdy nie lubił swojego kuzyna, ale nie podejrze-
wał, że jest on zdolny do takiego okrucieństwa.
- Nie potrafiłam go zaspokoić - szepnęła Megan. - Mówił, że jestem
nudna, równie seksowna, jak...
- Przestań. - Chwycił ją za ramiona. - Jesteś piękną, godną pożądania
kobietą. A Brad był egoistą i łobuzem. Okazałaś się za dobra dla niego.
S
R
- Ale...
- Nigdy więcej nie będziesz się obwiniać. Tak się złożyło, że wyszłaś za
faceta, który był zbyt samolubny i zakompleksiony.
Trochę spłoszona, popatrzyła w oczy Conana. Tak rozpaczliwie pragnę-
ła uwierzyć w jego zapewnienia, że ledwie zdołała oprzeć się pokusie.
- Kochanie... - zamruczał Conan, i zabrzmiało to jak pieszczota. - Nigdy
nie przyszło ci do głowy, że to Brad nie dorastał ci do pięt? %7łe to właśnie
on cię zawiódł?
- Nie patrzyłam na to... w taki sposób.
- Na początek wystarczy. - Conan uśmiechnął się łagodnie.
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
Conan przyłożył ucho do ściany i wsłuchał się w odgłosy dochodzące z
sypialni Megan.
Ktoś otworzył sąsiednie drzwi i na korytarz wyszła prababcia Rose,
opierając się na lasce. Spojrzała na Conana i uśmiechnęła się ze zrozumie-
niem.
- Więcej cierpliwości, mój drogi.
- Gdy czeka się tak długo, zaczyna jej brakować, babciu. Wyblakłe ze
starości oczy leciutko się rozszerzyły.
- Tak. To wiele zmienia. - Rose skinęła głową.
- Dlaczego wstałaś tak wcześnie?
- Muszę napisać kilka listów. Jestem stara. Nie potrzebuję tyle snu, co
wy, dzieci.
Conan z wesołym uśmiechem popatrzył za starszą panią, gdy szła do
znajdującego się na piętrze saloniku umeblowanego przez Megan w tra-
dycyjnym, wiktoriańskim stylu. Goście pensjonatu na pewno uwielbiali
ten pokój. Wchodząc do niego, chyba mieli wrażenie, że cofają się w cza-
sie o całe stulecie.
Oczywiście w całym domu panowała przytulna atmosfera. Sprawiała, że
kawalerski stan tracił swoje walory. Wydawał się wręcz cholernie nudny.
S
R
Z westchnieniem oparł głowę o lśniącą boazerię i zamknął oczy. Jego
myślom akompaniował tykaniem staroświecki zegar stojący na stoliku w
głębi korytarza. Tik tak. Tik tak.
Podobny czasomierz znajdował się w sypialni Conana, który początko-
wo wini! go za swoją dzisiejszą bezsenność. Ale jej prawdziwa przyczyna
była inna. Długo nie mógł zasnąć, ponieważ musiał wreszcie postanowić
coś w sprawie Megan.
Pragnął jej o wiele bardziej niż przed laty. Była jednak kobietą po cięż-
kich przejściach. Czy mógłby zaoferować jej coś, czego jeszcze nie miała?
- A mógłbyś znów odejść, rezygnując z Megan? - mruknął do siebie.
Nie. I dobrze o tym wiedział.
Wystarczy, że odszedł dziewięć lat temu i zawsze tego żałował. Tym
razem niech Megan zdecyduje.
Zza drzwi doleciał czyjś przytłumiony głos, po czym rozległo się wy-
razne mrrrauuu". Belzebub, pomyślał Conan. Jedyny szczęściarz, które-
mu wolno spać z Megan.
Po paru minutach Megan wyszła z pokoju i nawet nie zdziwiła się na
widok Conana.
- Idziesz biegać? - spytała przyciszonym głosem.
- Tylko z tobą. Już jestem gotowy. - Wskazał przyklejoną do bluzy od-
blaskową taśmę. - Muszę spalić te kalorie, którymi nas pasiesz.
- O'Bannonowie lubią...
- Jeść - dokończył, patrząc na nią z zachwytem. Uwielbiał tę jej poranną
ociężałość powiek. - Wcale nie narzekam.
- Wiem. - Megan przejechała rękami po udach. - Cieszę się, że ten zjazd
przypadł ci do gustu.
- Nawet bardzo, dzięki tobie.
S
R
- Och. - Zarumieniła się i spuściła głowę. - Miło mi. Podobnie jak
wczoraj, Conan dostosował się do tempa
biegu Megan. Trawę na poboczach pokrywała srebrzysta warstwa szro-
nu i wydawało się nieprawdopodobne, że za kilka godzin będzie wystar-
czająco ciepło, aby biegać" w samym podkoszulku, no i jeść lody domo-
wej roboty.
Na myśl o nich Conan bezwiednie zwolnił. Jedząc ten truskawkowy de-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl