[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rze potworów, a dym, opadając spod stropu, tak wypełnił powietrze, że nawet
oczy goblinów nie mogły przeniknąć ciemności. Wpadały też jeden na drugiego
i po chwili już tarzały się kupą po ziemi, gryząc, wierzgając, grzmocąc i bijąc się
49
wzajem jak wariaci.
Nagle jeden miecz błysnął własnym światłem. Bilbo ujrzał ostrze przeszy-
wające Wielkiego Goblina, który stał osłupiały pośród rozszalałego tłumu. Padł
martwy, a straż rozbiegła się z krzykiem, uciekając przed mieczem w ciemności.
Miecz skrył się w pochwie.
Za mną, żywo! zawołał głos srogi, lecz spokojny. Bilbo, nim się opamię-
tał, już biegł ile sił w nogach na końcu łańcucha, znowu w dół przez mroczne ko-
rytarze, a wrzask goblinów kłębiących się w pieczarze cichł stopniowo w oddali.
Nikłe światełko przewodziło im na czele kolumny.
Szybciej, szybciej! przynaglał głos. Lada chwila łuczywa znów się za-
palą.
Chwileczkę! rzekł Dori, który poprzedzał Bilba w łańcuchu, a był dobrym
towarzyszem. Kazał hobbitowi wygramolić się na swoje plecy, co też Bilbo uczy-
nił dość żwawo mimo spętanych dłoni, a potem puścili się znów pędem, dzwoniąc
kajdanami i potykając się często, bo nie mogli rękami pomagać sobie w utrzy-
maniu równowagi. Biegli długo, a kiedy wreszcie zatrzymali się, byli z pewnością
w samym sercu góry.
Wówczas Gandalf zaświecił swoją różdżkę. Oczywiście to był Gandalf, ale na
razie mieli co innego na głowie niż wypytywać go, jakim sposobem znalazł się
między nimi. Czarodziej wyciągnął z pochwy miecz, który znów błysnął własnym
blaskiem w ciemnościach. Przedtem, czując w pobliżu gobliny, rozpłomienił się
wściekle, teraz, uszczęśliwiony zabójstwem najgorszego władcy podziemia, lśnił
błękitnym światłem. Bez trudu rozciął goblinowe łańcuchy i uwolnił z nich więz-
niów niemal błyskawicznie. Miecz ten, jak zapewne pamiętacie, zwał się Glam-
dring, Młot na Wroga. Gobliny nazywały go po prostu Zabijaczem i nienawidzi-
ły jeszcze bardziej niż Siekacza. Orkrist zresztą także ocalał, bo Gandalf wziął go
z sobą, wyrwawszy z rąk oszołomionego gwardzisty. Gandalf miał głowę na kar-
ku, a chociaż i on nie umiał zrobić wszystkiego, mógł dokonać wiele dla przyja-
ciół w ciężkiej potrzebie.
Czy wszyscy są tutaj? spytał oddając z ukłonem miecz Thorinowi.
Sprawdzimy lepiej: Thorin a więc raz! Dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem,
osiem, dziewięć, dziesięć, jedenaście... Gdzie Kili i Fili? Aha, jesteście. Dwanaście,
trzynaście... A tu pan Baggins: czternaście. W porządku. Mogło być gorzej, ale
mogło być i znacznie lepiej. Nie ma kuców, nie ma żywności i nie wiadomo do-
kładnie, gdzie jesteśmy, a horda rozwścieczonych goblinów depcze nam po pię-
tach. Naprzód, marsz!
Ruszyli więc naprzód. Gandalf nie mylił s: z głębi korytarzy, które dopiero
co przebiegli, dochodził już zgiełk i okropne wrzaski goblinów. To jakby dodało
50
skrzydeł krasnoludom, a że biedny Bilbo nie mógł im dotrzymać kroku bo trze-
ba wiedzieć, że krasnoludów, gdy ich strach pędzi, mało kto doścignie dobrzy
towarzysze kolejno brali go na barana.
Ale gobliny na ogół są szybsze nawet od krasnoludów, a przy tym tutejsze go-
bliny znały lepiej drogę (same przecież zbudowały te korytarze) i były rozjątrzo-
ne; na próżno więc krasnoludy wyciągały nogi, jak mogły krzyki i wycia zbliża-
ły się z każdą chwilą. Wkrótce słychać już było tupot płaskich stóp, bardzo wie-
lu stóp, i to jakby tuż za ostatnim zakrętem. Migotał już blask czerwonych żagwi
w głębi tunelu, a zbiegów tymczasem ogarniało śmiertelne zmęczenie.
Po cóż, ach, po cóż opuściłem moją własną norkę?! rzekł biedny pan Bag-
gins, podrygując na grzbiecie biegnącego Bombura.
Po cóż, ach, po cóż zabraliśmy z sobą na wyprawę po skarby tego mazgaja
hobbita?! rzekł biedny Bombur; był gruby i ze strachu oraz pośpiechu tak się
zgrzał, że kroplisty pot spływał mu po nosie.
W tej samej chwili Gandalf, a za jego przykładem i Thorin zatrzymali się nagle.
Właśnie brali ostry zakręt.
W tył zwrot! krzyknął Gandalf. Dobądz miecza, Thorinie!
Nic lepszego nie mogli zrobić, a goblinom wcale to nie było w smak. Wypadły
z krzykiem zza zakrętu, gdy nagle błysnął im prosto w zdumione oczy zimnym,
jaskrawym blaskiem Pogromca Goblinów i Młot na Wroga. %7łołdacy z pierwszego
szeregu wypuścili z rąk żagwie i raz tylko zdążyli wrzasnąć, nim padli. Drugi sze-
reg, wrzeszcząc jeszcze przerazliwiej, odskoczył w tył, przewracając tych, co bie-
gli za nim. Siekać! Zabijać! krzyczeli. Wkrótce cały zastęp skłębił się bezład-
nie, a większość pierzchła z powrotem tą samą drogą, którą przybyła.
Długa chwila upłynęła, nim się któryś znów odważył zapędzić za ten zakręt.
Lecz krasnoludy tymczasem pomknęły dalej i przebiegły duży, duży szmat ciem-
nych korytarzy królestwa goblinów. Spostrzegłszy to, gobliny pogasiły łuczywa,
obuły miękkie pantofle i wybrały spośród siebie najszybszych biegaczy, obdarzo-
nych najbystrzejszym wzrokiem i najczujniejszym słuchem. Ci pomknęli w pogoń
tak zwinnie jak łasice, a tak cicho prawie jak nietoperze.
Dlatego to ani Bilbo, ani krasnoludy, ani nawet sam Gandalf nie słyszeli ich kro-
ków. Nie widzieli też nic. Za to gobliny, biegnąc za nimi cichcem, widziały dobrze
przeciwników, bo Gandalf zapalił nikłe światełko na swojej różdżce, chcąc oświe-
tlić krasnoludom drogę.
Nagle Dori, na którego plecach w tym momencie siedział Bilbo, krzyknął i padł,
szarpnięty znienacka w tył przez ukrytego w ciemnościach goblina. Hobbit stoczył
się z ramion padającego krasnoluda w czarną otchłań i stuknął głową o twardą
skałę. Więcej nic już nie pamiętał.
ZAGADKI W CIEMNOZCIACH
iedy otworzył oczy, wątpił przez chwilę, czy je naprawdę otworzył, bo
Kciemność nie stała się ani trochę przejrzystsza niż wówczas, gdy miał oczy
zamknięte. W pobliżu nie było nikogo. Wyobrażacie sobie chyba przerażenie Bil-
ba! Nic nie widział, nic nie słyszał, nic nie czuł prócz twardej skały pod plecami.
Podniósł się z wolna i zaczął omackiem sunąć na czworakach, aż dotknął ścia-
ny tunelu; lecz ani przed sobą, ani za sobą nic nie znalazł, nie było śladu po kra-
snoludach, nie było śladu po goblinach! Hobbitowi kręciło się w głowie, nie był
wcale pewien, w którym kierunku zmierzała kompania w momencie, kiedy od
niej odpadł. Ruszył więc niemal na chybił trafił i przepełznął spory kawałek dro-
gi, gdy nagle poczuł pod ręką coś jak gdyby mały krążek z zimnego metalu leżą-
cy na podłodze chodnika. Ten moment miał odmienić całe jego życie, ale Bilbo
wówczas tego nie wiedział. Prawie bezwiednie wsunął do kieszeni pierścień, który
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl