[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zdumiewał go mój opór na wdzięki uczciwie kontrolowane w lusterku z Marilyn Monroe. Piotr
bywał u nas coraz częściej, a ja zaczynałam się bać, że któregoś dnia przyjdzie z katalogiem
sukien ślubnych. Wykończonych białym futerkiem z królika, bo zdaniem Hrabiny tylko królicze
futerko zapewnia szczęście i płodność.
Ilekroć przyłapywałam ją na korytarzu, podglądającą nas przez szparę w drzwiach, z dumą
poprawiała opadającą na czoło zwierzęcą skórkę.
Chciałam jej powiedzieć mówiła do mnie że królik jest najlepszy na te sprawy. W razie
czego mogę pożyczyć.
Lubiłam ręce Piotra. Pozwalałam im na wiele, ale nie na wszystko. Grzeczne i trochę
nerwowe, potrafiły z dużą wprawą wywoływać roje mrówek bezkarnie maszerujących po moim
brzuchu. Zastanawiałam się nad produkcją tych mrówek, a nawet całych mrowisk, i dochodziłam
do wniosku, że miał w rękach talent. Jeśli dłoń tatusia nazywano złotą destylatką, to palce Piotra
zasługiwały na miano platynowego wibratora. Jego głęboka wiedza na temat erogennych polan
i mrówczych legionów przekornie kierowała moją pamięć do ogrodu pana Sybiduszki. Wracałam
wspomnieniem do dnia, gdy padał deszcz, a ja byłam ciekawa dłoni Krzysia na moim policzku.
Dotyku jego ramienia. Na samą myśl ogarniał mnie dziwny niepokój. Mrówki zamierały, a palce
Piotra bezskutecznie próbowały powołać je do życia. Dlaczego tak bardzo pragnęłam czegoś, co
mogłam mieć?
Na szczęście miałam inne zmartwienia. Zbliżała się konferencja. Wykreśliłam z kalendarza
wszystkie randki. Dzień przed powitalnym przyjęciem koktajlowym pomyślałam ze wstrętem
o Wojtaszewskim. Zwierzyłam się Brydzi z najgorszych obaw.
Będę znowu latać z tacą na każde jego skinienie.
To jemu daj tacę! Brydzia nie widziała problemu.
Nie wezmie. On jest od obsługi starych kokot, a ja od biegania z winem.
Z roznoszenia butelek mogłabym już napisać habilitację.
To po cholerę tam idziesz? nie mogła zrozumieć.
Ze względu na %7łyraka. Doktor jest w porządku. Podam te pieprzone zakąski. Ostatni raz
obiecałam.
Mogę się zająć Wojtaszewskim szepnęła z dziwną rozkoszą w głosie.
Tylko nie to! Szczerze się przeraziłam. Nie stać mnie na zmianę uczelni. Dam sobie
radę.
Z pewnością! Brydzia uśmiechnęła się promiennie i wróciła do lektury Prousta.
Po raz pierwszy cieszyłam się, że jest leniwa. Jej aktywność mogłaby obalić fundamenty
badań %7łyraka, dotyczących patologicznych osobowości, nie mówiąc już o obalaniu
pokonferencyjnego alkoholu. Dziękując Bogu, że Brydzia nie obstaje przy swoim pomyśle,
ruszyłam w wir przygotowań.
Pan Bóg w chwili litanii moich podziękowań musiał być zajęty czymś zupełnie innym. Może
przyglądał się koledze Wojtaszewskiemu, który prasował w wynajętym pokoju spodnie w kant?
W każdym razie na pewno zgubił z oczu Brydzię.
Stała przed wejściem do restauracji Aezka i czekała na mikrobus z gośćmi. Wyglądała jak
idiotka. W szkockiej mini, białej bluzce i w berecie na głowie przywodziła na myśl bardzo dużą
i brzydką dziewczynkę z zapałkami, której ktoś właśnie skubnął cały ich zapas. Zafrasowana
wodziła oczami po wszystkich twarzach. Omijała je niecierpliwie, aż trafiła na Wojtaszewskiego.
Ten dwoił się i troił, zabawiając zażywne profesorki wcześniej przygotowaną anegdotą
Marrreeek! ryknęła, z impetem ruszając w jego stronę. Ojej, ojej, ale się ucieszysz!
Klaskała w dłonie, zaśmiewając się bez skrępowania. Przemierzała ciężkim truchtem
restauracyjny dziedziniec.
Wojtaszewski z niewyrazną miną spoglądał na Brydzię, próbując ustalić, kim jest i czego
chce. To samo uczyniły jego leciwe towarzyszki. Szczerze mówiąc, wszyscy, nie wyłączając
mnie, gapiliśmy się na Brydzię w osłupieniu.
Więc byłam na badaniu i udało się! Udało! Brydzię roznosiła radość. Doktor
powiedział, że to ciąża! Zdrowa jak margaryna! Tak powiedział! %7łe jak margaryna! Już
dzwoniłam do mamy&
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl