[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pewnie, że nie.
Znów ją chwycił za ręce. Dłonie miał gorące i spocone. Oczy mu błyszczały.
- Pani mnie zna, pani Jurgeluszka, prawda? Czy ja chciałem czego złego? Wydobyć się z biedy, jak człowiek
żyć. Nie mam może prawa? Gorszy jestem od innych? Jak taki Zwiecki może być ministrem, to ja nie mogę?
Moja matka, pani wie, pani Jurgeluszka, przez całe życie pierze brudne gacie bogatym burżujom. A ja !
nienawidzę bidy. Dość się w życiu nabidowałem. Coś mi się teraz za to należy, nie?
Jurgeluszka pokiwała głową:
- Pieniądze, panie Franku, to jeszcze nie wszystko. Szczęścia pan za pieniądze nie kupi.
- Ale! Opowiada pani. Szczęście też kupię, pani Jurgeluszka. | Wielka rzecz szczęście. Za forsę wszystko
można kupić. Nawet po ; tańszej cenie. Raz tylko zacząć. Potem samo idzie.
Podniósł się i dłoń przesunął po czole:
- Cholera! Jeszcze mi się w głowie kręci.
- Niech pan siada, panie Franku. Oparł się o ścianę.
- Zaraz, za chwilę przejdzie. Ja jestem twardy chłopak, pani Jurgeluszka. Pani mnie zna, nie? Nie dam się tak
łatwo skrzywdzić.
- Gdzie pan idzie? - zaniepokoiła się Jurgeluszka.
- W świat.
Na próżno usiłowała go zatrzymać. Zataczając się podszedł do lustra i wyciągnąwszy z kieszeni grzebyk
przeczesał nim włosy. Potem poprawił krawat.
- Fajnie! Przystojny ze mnie chłopak, pani Jurgeluszka, nie?
- Ech, panie Franku, panie Franku... - westchnęła.
- Niby co?
194
Strona 90
379
- Bieda z panem.
- Nie szkodzi. Raz na wozie, raz pod wozem. Wyjedziemy jeszcze. Nie tak, to inaczej.
Przytrzymując się ściany wyszedł z toalety i rozejrzał się po korytarzu.
- Pani Jurgeluszka?
-Co?
- Którędy tu wyjście?
Kręciła się koło niego strapiona.
- Zostałby pan lepiej, panie Franku. Gdzie pan pójdzie o tej godzinie?
- Zobaczę. A z tamtymi - wskazał ręką w kierunku sali -koniec. Szlus. Tym lepiej. Tędy wyjście, pani
Jurgeluszka? Co tam jest?
- Kuchnia. Z kuchni na prawo pan skręci. Podprowadzę pana...
- Nie trzeba! Do zobaczenia, pani Jurgeluszka. Wyprostował się, obciągnął marynarkę i poszedł przed siebie
prawie równym krokiem. Wtem, już z głębi korytarza, zawrócił.
- Zaraz, pani Jurgeluszka - sięgnął do kieszeni spodni - o pani zapomniałem.
- Co też, panie Franku! - oburzyła się. Wyjął pięćsetkę.
- Bierz pani i nie gadaj. Pieniądz jest pieniądz. Zawahała się. Za pięćset złotych mogła kupić Felkowi nową
koszulę i dwie pary skarpetek. Bielizna Felka była w bardzo złym
stanie. Koszuli zwłaszcza potrzebował.
- No, bierzże, pani Jurgeluszka! Za dużo ma pani pieniędzy? Wcisnął jej banknot do rąk.
- Co pan wyprawia, panie Franku - mruknęła zawstydzona. -Jak tak można?
- %7łe co? Nie należy się pani?
- Ale to za dużo. Drewnowski roześmiał się:
- Pani zmartwienie?
- %7łeby od obcego chociaż człowieka...
- To co? Obcy jest lepszy? Bierz pani, bo się rozzłoszczę. Taką jeszcze forsę będę miał, pani Jurgeluszka,
zobaczy pani!
Gdy została sama, usiadła na swoim wyplatanym krzesełku i wziąwszy druty zamyśliła się. Te
niespodziewane pieniądze spadły jak z nieba. Bóg świadkiem, że ich nie chciała przyjąć. Ale tak
195
już widocznie musi być na świecie: jednemu smutek, drugiemu radość. Któż zresztą może przewidzieć, co i
kiedy jest komu przeznaczone? Zdawało się - kto jak kto, ale Franek Drewnowski wysoko zajdzie. Szczęściło
mu się ostatnio jak mało komu. I naraz... Właśnie Felek od dawna marzył o nowej koszuli. Chciał, żeby była
żółta...
Te rozmyślania nad dziwnością różnych wydarzeń przerwał jej znów do toalety zdążający Pawlicki. Tym
razem był sam. Podniosła się natychmiast. Tamten przystanął.
- Cóż nasz klient?
- Który, proszę pana?
- Ten drugi.
- Poszedł, proszę pana.
- Co, już? A to świetnie! Widzę, babciu, że nie najgorzej umiecie sobie radzić z gośćmi.
Pomarszczoną, króliczą twarz Jurgeluszki rozjaśnił uśmiech zadowolenia. Ceniła swój wieloletni zawód i
lubiła otrzymywać za pracę słowo uznania.
- Bo trzeba wiedzieć, proszę pana - powiedziała z przekonaniem -jak z człowiekiem postępować.
- Na przykład!
- Z każdym inaczej, proszę pana. Z jednymi jak z dziećmi, z przeproszeniem...
Nie słuchając dalej, Pawlicki zniknął w toalecie. Ledwie zdążyła za nim zamknąć drzwi, z sali bankietowej
dyskretnie się za nim wyniknął bardzo już różowy na twarzy Weychert. "Zaczyna się ruch" - pomyślała z
zadowoleniem Jurgeluszka.
Ujrzawszy rozkraczonego przy pisuarze Pawlickiego Weychert zatarł dłonie.
- Prasa ma zawsze dobre pomysły! Pawlicki roześmiał się:
- Prawda?
Tamten stanÄ…Å‚ obok.
- Spławiliście Drewnowskiego?
-Aha!
| - Co on takiego nagadał Zwieckiemu? Urżnięty był, zdaje się, zupełnie.
- Gówniarz - stwierdził lakonicznie Pawlicki i odszedł w stronę lustra, zapinając spodnie.
196
Tymczasem Weychert, wpatrzony w wilgotną ścianę pisuaru, zastanawiał się, w jaki sposób najzręczniej
Strona 91
379
powinien wykorzystać przypadkowe i dalekie od oficjalności sam na sam z Pawlickim. Nie wiedział niestety,
że redaktora «GÅ‚osu Ostrowieckiego», pochÅ‚oniÄ™tego nadziejÄ… przeniesienia siÄ™ do stolicy, maÅ‚o już w tej
chwili interesujÄ… lokalne rozgrywki personalne.
Spojrzał na zegarek.
- Wcześnie jeszcze.
- Która? - spytał Pawlicki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl