Photo Rating Website
Home Maximum R The Cambr 0877 Ch09 Niewolnica

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odmienne od nas pod względem biologicznym. A kiedy to nastąpi, stosunek tych wyższych
istot do człowieka może zależeć od tego, jak człowiek traktuje innych mieszkańców swojej
planety.
Było to powiedziane spokojnie, ale z takim przekonaniem, że Franklin poczuł nagle
chłód w sercu. Po raz pierwszy uświadomił sobie, że jego przeciwnicy poza względami
humanitarnymi mają inne jeszcze poważne argumenty. A poza tym, czy względy humanitarne
nie są wystarczającym argumentem? Nigdy nie lubił tego ostatniego etapu, wieńczącego ich
pracę, gdyż był autentycznie przywiązany do swoich gigantycznych podopiecznych, ale
traktował to jako smutną konieczność.
- Przyznaję, że wasze stanowisko nie jest bezpodstawne - powiedział - ale niezależnie
od tego, czy nam się to podoba, czy nie, musimy liczyć się z rzeczywistością. Nie wiem, kto
puścił w obieg wyrażenie  Kły i pazury przyrody , ale tak to wygląda. I kiedy świat będzie
musiał wybierać między etyką a jedzeniem, wynik jest łatwy do przewidzenia.
Na twarzy Thero pojawił się tajemniczy, łagodny uśmiech, który świadomie czy
nieświadomie powtarzał dobrotliwy uśmiech, jaki tyle już pokoleń artystów przedstawiało na
obliczu Buddy.
- O to właśnie chodzi, mój drogi, że nie ma już potrzeby dokonywania wyboru. Po raz
pierwszy w swojej historii ludzkość może przerwać pradawny cykl i jeść to, na co ma ochotę,
nie przelewając krwi niewinnych stworzeń. Jestem ci niewymownie wdzięczny za to, że
pokazałeś mi, jak można to osiągnąć.
- Kto? Ja? - wybuchnął Franklin.
- Oczywiście - powiedział Thero, uśmiechając się znacznie szerzej, niż to dopuszczają
kanony buddyjskiej sztuki. - A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym się trochę
zdrzemnąć.
XXI
- Więc to jest moja nagroda - skarżył się Franklin - za dwadzieścia lat pracy dla dobra
społeczeństwa. Nawet moja własna rodzina patrzy na mnie jak na krwawego oprawcę.
- Czy to wszystko prawda? - spytała Anna wskazując na ekran telewizora, który
jeszcze przed chwilą ociekał krwią.
- Prawda. Ale jednocześnie jest to przykład zręcznie spreparowanej propagandy.
Potrafiłbym przedstawić równie przekonywające argumenty na rzecz przeciwstawnej tezy.
- Jesteś tego pewien? - spytała Indra. - Twoi przełożeni niewątpliwie zażądają tego,
ale zadanie nie będzie łatwe.
Franklin prychnął z oburzeniem.
- Te ich liczby to czysta bzdura! Pomysł, żeby przestawić całą naszą hodowlę na
produkcję mleka, a nie mięsa, to szaleństwo. Nie uzyskamy w ten sposób nawet czwartej
części tłuszczu i białka, jakie otrzymujemy z naszych przetwórni.
- Nie udawaj, Walterze - powiedziała Indra. - Wiadomo, że najbardziej wyprowadziła
cię z równowagi propozycja, aby nadrobić straty przez rozszerzenie upraw planktonu.
- No dobrze, ty sama jesteś biologiem. Czy można z tej ich grochówki zrobić żeberka
albo kotlety schabowe?
- Okazuje się, że jest to możliwe. Danie szefowi kuchni z hotelu Waldorfa do
spróbowania potrawy z produktów naturalnych i sztucznych, których on nie potrafi odróżnić,
było bardzo sprytnym posunięciem. Nie ulega wątpliwości, że zapoczątkuje to wielką wojnę:
sekcja uprawy planktonu przejdzie na stronę Thero i cały Departament Morski rozpadnie się
na dwa obozy.
- On to chyba uwzględnił w swoich planach - powiedział Franklin, mimo woli
odczuwając podziw dla przeciwnika. - Ma piekielnie dobre rozeznanie sytuacji. %7łałuję teraz,
że w swoim wywiadzie tak się rozwodziłem na temat możliwości produkcji mleka - w
artykule położono na to zbyt duży akcent. Jestem pewien, że to stało się przyczyną całej
awantury.
- To jest właśnie sprawa, na którą chciałam zwrócić twoją uwagę. Skąd on wziął
liczby, na których oparł swoje obliczenia? O ile wiem, nie zostały one nigdy opublikowane.
- Masz rację - przyznał Franklin. - Powinienem o tym pomyśleć. Zaraz jutro rano
pojadę na Wyspę Czapli porozmawiać z doktorem Lundquistem.
- Wezmiesz mnie z sobą, tatusiu? - poprosiła Anna.
- Nie tym razem, młoda damo. Nie chciałbym, aby moja córka słuchała słów, których
będę tam musiał użyć.
- Doktor Lundquist jest w lagunie - powiedział kierownik laboratorium. - Nie można
się z nim skontaktować, dopóki sam nie wróci.
- Czyżby? Mógłbym tam przecież popłynąć i stuknąć go w ramię.
- Nie radziłbym tego robić, dyrektorze. Attyla i Dżengischan niezbyt lubią obcych.
- Wielki Boże! Czy to znaczy, że on pływa razem z nimi?
- Ależ tak. One bardzo go lubią i zaprzyjazniły się też z inspektorami, którzy z nimi
pracują. Ale każdy inny mógłby zostać dość szybko zjedzony.
Franklin pomyślał, że dzieje się tu wiele rzeczy, o których on nie ma najmniejszego
pojęcia. Postanowił przejść się nad lagunę. Było to niedaleko i jeśli nie niosło się bagażu, a
upał zbytnio nie dokuczał, nie warto było brać samochodu.
Franklin pożałował swojej decyzji, zanim jeszcze doszedł do wschodniego mola.
Jedno z dwojga: albo wyspa się powiększyła, albo on zaczynał odczuwać ciężar lat. Przysiadł
na odwróconej do góry dnem łódce i spojrzał na morze. Mimo przypływu widać było wyrazną
linię, wyznaczającą kontur rafy, zaś w ogrodzonej części laguny w nieregularnych odstępach
czasu pojawiały się, niczym dwa mgliste pióropusze, fontanny orek. Znajdowała się tam mała
łódeczka z jednym pasażerem, ale z tej odległości nie sposób było odgadnąć, czy to doktor
Lundquist, czy też ktoś z jego pomocników.
Franklin odczekał kilka minut, a potem zatelefonował po łódkę. Stracił w ten sposób
nieco więcej czasu na dotarcie do ogrodzonego basenu, ale za to po raz pierwszy mógł się
dobrze przyjrzeć Attyli i Dżengischanowi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spartaparszowice.keep.pl
  • Naprawdę poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.

    Designed By Royalty-Free.Org