[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dama powinna być skryta i opanowana - zareplikowała i
niespodziewanie dla samej siebie postanowiła traktować
rozmówcę z jeszcze większym dystansem.
- Musisz przyznać, że podczas kolacji i po niej
zachowywałaś się w sposób całkowicie dla siebie nietypowy.
- Może to dlatego, że moje wcześniejsze zachowanie mi
nie odpowiadało i postanowiłam się zmienić.
- Jeśli o mnie chodzi, wolę tę dawną Rose niż nową -
obwieścił żartobliwie.
Rose żałowała, że nie jest jedną z tych śmiałych
dziewcząt, które w trakcie rozmowy od czasu do czasu
potrafią lekko uderzyć partnera wachlarzem. Cóż, i tak nie
miała wachlarza ani partnera, skoro już o tym mowa, więc
skąd te absurdalne myśli?
A stąd, moja droga, powiedziała sobie w duchu, że on
traktuje cię jak twój partner, a jeśli kiedyś planowałaś nabicie
go w butelkę, to teraz jesteś już od tego daleka, i to nie tylko z
powodu słów pastora Penrose'a. Byłoby to niebezpieczne,
gdyż czujesz do Milesa zbyt silny pociąg. Aatwiej ci będzie go
nienawidzić.
- I właśnie dlatego postanowiłam się zmienić -
powiedziała głośno.
- Nie, Rose, nie mów tak.
- Muszę. Pomyśl sam, czyż nie łatwiej byłoby ci uwieść
starą Rose niż nową?
Czy myślała o nim właśnie w takich kategoriach?
Oczywiście, że tak. Nie dał jej powodu, by postrzegała go
inaczej. Co więcej, jego własne uczucia były dramatycznie
sprzeczne. Najpierw chciał ją otoczyć opieką, a potem
zapragnął iść z nią do łóżka. Jeszcze chwilę wcześniej
zamartwiał się jej ewidentnym przygnębieniem i myślał o tym,
jak jej pomóc i co zrobić, by ją pocieszyć. Wcześniej jej
energia stanowiła dla niego wyzwanie, budziła w nim
niespotykanie silną żądzę. Takiego galimatiasu w jego duszy
nie narobiła jeszcze żadna kobieta.
Uczucia Milesa do Emily były wyjątkowo
nieskomplikowane. Chciał żony, a ona sprawiała wrażenie
odpowiedniej kandydatki. Namiętna miłość nigdy nie
wchodziła w grę i dopiero teraz Miles dostrzegł, że Emily
mogła mieć jeszcze jeden zasadniczy powód, by zerwać
zaręczyny.
- Teraz ty przestałeś się odzywać - zauważyła Rose, gdy
milczenie Milesa przedłużało się w nieskończoność.
- Ja również nie malowałem sufitu Kaplicy Sykstyńskiej -
zareplikował. - Siedziałem naprzeciwko niesłychanie
niekonsekwentnej młodej damy, pozostającej dla mnie równie
wielką zagadką, jak sfinks, choć zwykle bardziej wygadanej.
Usiłuję pogodzić wszystkie rozmaite Rose, które w swoim
przekonaniu znam.
- Wybacz, lecz moim zdaniem sam tworzysz problemy. A
teraz przepraszam, ale pora spać. Miałam dziś ciężki dzień,
jutrzejszy zapowiada się jeszcze bardziej wyczerpująco, a
przecież jeszcze nie zaczęliśmy obchodzić uroczystości
świątecznych.
- Zirytowałem cię - orzekł Miles. - Czy naprawdę jesteś
aż tak zmęczona?
- Owszem i muszę być gotowa na jutrzejsze trudy.
Dobranoc.
Miles nie odrywał wzroku od odchodzącej Rose. Nie
takich świąt się spodziewał. Planował spędzić kilka
spokojnych, miłych dni na północy, w miejscu, w którym
prawie nikogo nie znał, a potem wrócić do domu, odświeżony
i wypoczęty.
Tymczasem spotkał tu Rose Charlton i jego plany legły w
gruzach.
Zanim rozczulił się nad sobą, pomyślał dokładnie to samo
co wczoraj Rose - że podczas świątecznego zamieszania świat
jest wywrócony do góry nogami.
ROZDZIAA CZWARTY
Milesowi nie udało się przekonać Rose do zajęcia miejsca
w jego powozie, kiedy następnego dnia wyruszali do Courtney
House. Anthony i Isabel niezależnie od siebie dostrzegli, jak
dużo czasu Miles i Rose spędzają w swoim towarzystwie.
- Może powinniśmy interweniować? - zasugerował
Anthony w rozmowie z żoną. - On chyba nie jest świadom, że
reputacja Rose pozostawia wiele do życzenia, zresztą nasi
goście chyba również nic o tym nie wiedzą. W takiej sytuacji
należałoby go chronić. Zaprosimy Rose do naszego powozu.
Miles najpierw powinien poznać krążące o niej plotki, a
dopiero potem się z nią spotykać.
- Chyba jest nią zafascynowany. - Isabel westchnęła
zamyślona. - Bez przerwy wodzi za nią oczami. Z tego co
widzę, Rose raczej nie jest nim przesadnie zainteresowana.
- Tak czy owak, powinniśmy ich rozdzielić. Wciąż
ubolewam, że zaprosiłaś tutaj tę kobietę, niemniej muszę
przyznać, że jak dotąd zachowuje się nienagannie.
Rose z pewnością uśmiechnęłaby się smutno, gdyby
słyszała tę rozmowę. Teraz jednak siedziała naprzeciwko
Anthony'ego, zamierzając dołożyć wszelkich starań, by
nikomu się nie narazić. Robiła to przez wzgląd na Isabel.
Postanowiła, że podczas wizyty nie będzie rzucała się w oczy.
Pózniej uznała, że przed zaplanowaniem najbliższego
wieczoru powinna była przypomnieć sobie stare powiedzenie:
Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi". Tak bardzo przejęła się
Milesem Heywardem i jego stosunkiem do niej, że zupełnie
zapomniała o możliwości pojawienia się na przyjęciu osób,
których zdecydowanie powinna się wystrzegać.
Z początku wszystko przebiegało bez najmniejszego
zgrzytu. Courtney House było pięknym miejscem,
zbudowanym i wyposażonym ponad dwieście lat temu; żaden
z kolejnych właścicieli nic nie zmienił w budynku, nic do
niego nie dodał. Rose uznała, że dom jest fantastyczny. Po
chwili dobiegł ją głos pani majorowej Scriven, krytykującej
budowlę jako staromodną.
- Można się tylko zastanawiać, dlaczego nikomu nie
przyszło do głowy, by cokolwiek tu zmodernizować? -
narzekała.
Panna Courtney zaprowadziła wszystkich do dużej sali z
dwoma kominkami, które ogrzewały zmarzniętych po podróży
gości. Pani majorowa uznała, że nadarza się kolejna
sposobność do krytyki.
- Proszę pamiętać, że mamy święta - zwróciła jej w końcu
uwagę Rose.
Na środku pomieszczenia królował długi stół, uginający
się pod ciężarem jedzenia i napojów; jak się okazało, w
średniowieczu mieściła się tu wielka sala. Zgromadzono tyle
krzeseł, taboretów i ław, że zmieściłaby się na nich cała armia.
Na jednej ze ścian wisiała imponująca kolekcja broni z czasów
wojny domowej: piki, muszkiety, szable, zbroje. Pod ścianą
umieszczono długi, dębowy bufet, także suto zastawiony
jedzeniem. Służba stała w pogotowiu, pod czujnym okiem
postawnego i dostojnego kamerdynera, pilnującego, by
wszyscy goście byli usatysfakcjonowani. Pod sufitem wisiały
sztandary z herbami rozmaitych rodzin, spowinowaconych z
Courtneyami.
Ze ścian spoglądały na uczestników przyjęcia liczne
portrety nieżyjących członków rodu; wszyscy przodkowie
obecnego właściciela budynku mieli jasne oczy i płowe włosy,
takie jak on sam. Pomieszczenie ozdobione było pękami
ostrokrzewu, bluszczu i jemioły, doczepiono je nawet do
żelaznych żyrandoli zainstalowanych w suficie.
- Podobno dzisiaj, podczas przerwy w tańcach, kolędnicy
mają dla nas grać i śpiewać kolędy - szepnęła Isabel do Rose. -
Wspomniałam Anthony'emu, że powinniśmy ich zamówić. On
nie chce w niczym ustępować pannie Courtney, więc pewnie
się zgodzi.
Goście stali cierpliwie, w oczekiwaniu na gospodynię. W
końcu panna Courtney się zjawiła, a weszła do sali zaraz za
mężczyzną dzwigającym wielką, srebrną tacę z głową dzika,
któremu wepchnięto do pyska pomarańczę. Gdy taca trafiła na
stół, gospodyni przywitała gości skinieniem głowy.
- Zaczynamy ucztę - powiedziała.
Nie musiała tego dwa razy powtarzać. Większość
obecnych pospieszyła do stołu i bufetu, by zacząć napełniać
talerze. Część panów momentalnie otoczyła barek, ochoczo
racząc się winem, porto, brandy i sherry, a także gorącym
ponczem z wielkiej misy.
Powstało okropne zamieszanie. W pewnej chwili Rose
poczuła, jak chwyta ją czyjaś silna dłoń i wyciąga z tłumu
ludzi. Dłoń, rzecz jasna, należała do Milesa.
- Uznałem, że trzeba cię ratować - wyjaśnił. - Z
pewnością nie jesteś przyzwyczajona do świątecznego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspartaparszowice.keep.pl